Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 06-10-2016, 21:42   #10
Kelly
 
Kelly's Avatar
 
Reputacja: 1 Kelly ma wyłączoną reputację
Dzień I - Karen&Terry&Alexander - usta - usta i inne zabawy

Efekty?
- Tak - sapnął Boyton - Zwichnąłem sobie nadgarstek. Szlag jasny trafił! Oddychaj żesz! - prawie że pogroził nieprzytomnej, kompletnie już nie wiedząc co mógłby więcej uczynić.
Karen nie chciała się dać wplątać w niepokój, który wyraźnie zaczął wykazywać mężczyzna. Skupiona na swoim zadaniu w pewnym momencie poczuła drgnięcie. Przez chwilę zwątpiła, czy to czasem nie jej własny puls, ale zaraz nieprzytomna rozwiała jej wątpliwości
- Jest puls! - oznajmiła mu ruda grzywa optymistycznie.
- Nie przestawaj teraz, zaraz powinno pomóc. A potem twój nadgarstek. - skwitowała szybko i zerknęła na niego na moment spod pokręconej czupryny, szarymi ślepiami.
- Jest? Super! - krzyknął radośnie i wzmógł jeszcze bardziej uciski. Raz, drugi, kolejny. - Chyba faktycznie - spojrzał na twarz nieznajomej szatynki. Jej usta lekko zadrżały, jakby powiew wiatru poruszał także nimi, a nie tylko fałdami sukienki.
- Masz rację, żyje - wargi szatynki poruszyły się mocniej, zaś policzki jakby lekko naprężyły się, wzdęły.
- Szybko, musimy ją ułożyć na boku. Inaczej może się zadławić! - rzucił Terry do swojej partnerki w akcji ratunkowej. Kiedy zaczęła oddychać nawet nadgarstek go przestał boleć.
Rudowłosa również zauważyła, że kobieta zaczyna wykazywać oznaki życia. Kamień z serca! Zaraz pomogła bohaterowi sytuacji, nieco unieść i przechylić dziewczynę, gdy do jej uszu doszedł specyficzny świst. Wydobywał się z kształtnych ust szatynki, a Karen nie zastanawiając się za wiele, pozwoliła instynktowi zareagować i odskoczyła w lewo, upadając pośladkami na piach, ale na szczęście wychodzą z zasięgu ‘pola rażenia’, gdyż znajdowała się kawałek za głową dziewczyny.
Dziewczyna tymczasem zachłysnęła się, jakby to był pierwszy, bądź ostatni oddech w jej życiu, kolejne co nastąpiło to skurcz mięśni żołądka, który spowodował oddanie jego treści. W głównej mierze była to woda, która znajdowała się też w jej płucach. Szatynka krótko zawyła i znów zwróciła, ale po chwili mogła już łapać oddechy. Rudowłosa skrzywiła się lekko. To na pewno musiało być bolesne… Słona woda w płucach. Aż jej było przykro patrzeć, odwrócił wzrok. Kobieta tymczasem otworzyła w końcu oczy, gdy torsje nieco się uspokoiły. Drżała, ale żyła…
Złapała kilka bardzo głębokich oddechów. Uświadomiwszy sobie jakie to cudowne uczucie: oddychanie… uniosła wzrok na swoich dobroczyńców. Przypominała przy tym przestraszonego zwierzaczka. Zwłaszcza, gdy zobaczyła siedzącą tuż przy niej rudowłosą dziewczynę. Gwałtownie cofnęła się w tył otwierając szeroko oczy. Wpadła przy tym oczywiście prosto na Terrego. A chociaż nie wydała ani jednego dźwięku, to też musiało ją przestraszyć. Próbowała bowiem odsunąć się pośpiesznie w bok, byle dalej od tego co napotkała z tyłu, nie wiedząc jeszcze co to takiego.

Tymczasem na brzegu nastąpił jakiś przełom i zaprawdę słusznym jest, że lepiej iż coś następuje później niż wcale. W pogoni za zgubą i ryciu po plaży Alexander zbliżył się do wody i dostał falą przyboju prosto w twarz. To go otrzeźwiło nieco, bo klapnął w wodzie i potoczył wkoło wzrokiem pełnym rozpaczy, beznadziei i bezsilności. Niby wciąż wypatrywał czarnego prostokątnego kształtu, ale zaczynało też dochodzić do niego, że jak to wybrzeże Fryzji, to on jest papieżem. Dwa słońca prażące coraz mocniej delikatnie mówiąc nie były jakimś przesadnie mocnym zapleczem do odzyskania równowagi psychicznej. Przez chwilę siedział i gapił się jeno w ich kierunku osłaniając oczy dłonią. Oczywiście na tyle by nie stracić wzroku.
Zgłupiał.
Kolejna fala litościwie przyniosła słoną wodę wypełniającą rozdziawione usta i nos, ale i kolejna porcję otrzeźwienia. Prychając wygramolił się z wody wracając na suchy piasek. Sutanna kleiła się do szczupłego, prawie że wychudzonego ciała i krępowała nieco ruchy.
- Fur God's sake whaur Ah am - wybełkotał w scots, który dla wielu Anglików był może jedynie dialektem ich mowy ale jednocześnie radosną językową loterią. Można było obstawiać jak w totolotku czy się zrozumie następne zdanie czy nie.
Rozglądając się zobaczył z lewej, hen daleko przy skałach jakieś leżące sylwetki, jedna chyba zaczęła się ruszać. Groza sytuacji trafiła go jak młotem i dopiero teraz poczuł ból głowy od sporego guza.
Przeniósł wzrok na dwoje rozbitków jacy odratowali właśnie podtopioną dziewczynę. Zaczął iść w ich kierunku, a ruchy miał pozbawione gracji i niezgrabne. I to nie jedynie przez kondycję i realia niestabilnego gorącego piasku jako podłoża.

Pamiętał jak wypadł z szalupy, bo zamiast trzymać się czegoś kurczowo zaciskał ramiona wokół tulonego do ciała nesesera. Potem chyba wypłynął łbem w burtę bo już nic nie pamiętał. W oczach stanęły mu łzy.
- Gdzie… gdzie my jesteśmy…? - wypowiedział już w czystym english choć wciąż z lekkim akcentem. - Na łaskę Pana, gdzie jesteśmy? ... Co tu się dzieje? - Patrzył po mężczyźnie i kobietach zszokowanym wzrokiem.


- Gdzie jesteśmy? - Terry powtórzył głos, który doszedł do jego uszu. Klęcząc za kobietą uniósł odruchowo głowę, to była pastor.
- Jesteśmy … łooooooooo, jejuuuuuuuu! - oczy wyszły mu z orbit, twarz zwinęła się w bolesnym skurczu. - Auuuu, nieeeech to – jak przed chwilą podnosił głowę, tak ją opuścił gryząc wargi, żeby nie wrzasnąć ponownie. Leżąca dziewczyna wierzgnęła głową do tyłu trafiając idealnie w klejnoty i powodując, ze blada twarz Boytona na chwilę spurpurowiała. Klapnął skulony na kolanach. Próbował złapać oddech przez chwilę, a potem przez kolejną, żeby wybełkotać coś w stylu. - Dlaczweego tutajjjj aaa nie maaa lodófekkk?
Bolało, bolało, aaaaa, bolało!
Wyglądał przez moment, no mniej więcej jak każdy mężczyzna, który musiał odbić cios swoimi delikatnymi narządami. Dopiero po chwili jakoś głęboki oddech, czy cokolwiek spowodowały, że iskry trzaskające mu przed oczyma po chwili zaczęły ustępować normalnej wizji, zaś potworny ból, zwyczajnemu, ustępującemu na szczęście bólowi.
- Niezmiernie mi miło, Terry jestem, yghhh ten tamtego tego – wybełkotał nawet nie wiadomo dlaczego oraz do kogo.

Szatynka w tym czasie zaczęła przybierać siedzącą pozycję. Nadal wielkimi przestraszonymi oczami patrzyła to na rudowłosą, to na mężczyznę. Klechy, który znajdował się za nią jakby w ogóle nie dostrzegła. Widząc zwijającego się z bólu Terrego zawiesiła na nim przepraszające spojrzenie. Nadal jednak nic nie powiedziała.

Uwagę Karen na chwileczkę odwrócił podchodzący ksiądz. Wyglądał… Raczej nędznie? Tak, był w opłakanym stanie! Jejku, a potem dostrzegła gwałtowny ruch szatynki, zwróciła głowę w jej stronę idealnie po to, by zobaczyć scenę tak brutalnie rozbrajającą, że aż skrzywiła się i zasłoniła dłonią usta, by nie parsknąć śmiechem. Zamknęła oczy i oddychała powoli, do póki Terry nie przestał wyglądać jak zasłony w burdelowym kolorze i odzyskał głos. Dopiero wzięła wdech i ze łzami w oczach spojrzała na księdza. Pokręciła głową.
- Wydaje mi się, że nie mamy pojęcia, wielebny. - Na to słowo Alexander aż otworzył lekko usta, do takiego nazywania swojej skromnej osoby przyzwyczajony widać chyba nie był - Ale nie sądzę, że do normalnych należą te Słońca… - zwróciła mu na to uwagę. Czuła się niemal nierealnie w tej całej groteskowej sytuacji. Zwróciła wzrok na szatynkę
- Dziewczyno, żyjesz. Poza tym, nic ci nie jest? Nie zjemy cię, to bać się nie musisz. - uśmiechnęła się lekko, po czym podniosła się i wstała, ponownie otrzepując z piasku. Zerknęła na Terry’ego
- A ty się trzymasz? - kącik ust jej zadrżał do szerszego uśmiechu.
 
Kelly jest offline