Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 09-10-2016, 00:24   #5
PanDwarf
 
PanDwarf's Avatar
 
Reputacja: 1 PanDwarf ma wspaniałą reputacjęPanDwarf ma wspaniałą reputacjęPanDwarf ma wspaniałą reputacjęPanDwarf ma wspaniałą reputacjęPanDwarf ma wspaniałą reputacjęPanDwarf ma wspaniałą reputacjęPanDwarf ma wspaniałą reputacjęPanDwarf ma wspaniałą reputacjęPanDwarf ma wspaniałą reputacjęPanDwarf ma wspaniałą reputacjęPanDwarf ma wspaniałą reputację



… Uciekał… ciężki przerywany oddech wypełniał jego uszy.


Spod czarnego kaptura zmrużone brązowe oczy posępnie mierzyły okolice. Krótko strzyżona brązowa broda otulała lekko ogorzałą twarz. W ustach wesoło dymiło się na wpół wypalone cygaro.Barczysty krasnolud mierzył ok 150 cm, masywną sylwetkę opinała sztywna haftowana brązowa koszula, na którą naciągnięto czarną skórznie chroniącą korpus i ramiona. Zwieńczeniem jego niezbyt obfitego opancerzenia była koszulka kolcza dająca dodatkową ochronę tułowia. Biodra przecinał pas o potrójnym solidnym zapięciu, po obu jego stronach znajdowały się wszyte niewielkie futerały. Z lewej strony zwisała czarna pochwa, w której spoczywał krótki miecz, zaś po prawicy widniał wetknięty za pas lewak.Na prawym biodrze doczepiony był wypełniony stalowymi bełtami kołczan. Lewe ramie wraz z tułowiem przecinał pionowo szeroki gruby pas, który ułatwiał taszczyć na plecach masywną kuszę. Nogi opięte były czarnymi skórzanymi spodniami, a stopy czarnymi buciorami z cholewami.Krasnolud biegł co sił przedzierając się przez gęstwinę. Gałęzie smagały go po ryju niczym bicze jakich używali poganiacze niewolników.

Wszystko poszło nie tak…Skurwysyny… zaskoczyli ich przy granicy z Kislevem.

Zasrany Aldaron ułożył się ze Strażnikami Dróg i urządzili na nich zasadzkę. Musiał sypnąć znaczą sumkę Kapitanowi, pierdolony szyszkojad.
Cały transport niewolników dla Lodowych Dam poszedł się jebać, tylu zaufanych żołnierzy poszło w piach brocząc juchą. Don Aiwazz będzie wkurwiony…
Wojna Kartelów zataczała coraz szersze kręgi w półświatku, Marienburg ponownie spłynie krwią ostrouchych.

Tętent kopyt i ujadanie ogarów niosło się coraz wyraźniej oplatając go niczym sznur na szyi przyszłego wisielca.

„W Suchą cipę!” pomyślał, byli na jego tropie.

Nie wiedział gdzie uchodzi ani w jakim kierunku, po prostu spierdalał co sił, w myśl zasady „przeżyj dziś byś mógł walczyć jutro”
Pech chciał że właśnie akurat w tym miejscu przez które przebiegał wystawał korzeń ponad ziemie. Oczywiście zaczepił ciężkim buciorem l wyłożył się niczym długi ryjąc niczym dzik ryjem poszycie lasu. Las ciągnął się na wiele mil szeroko i długo jednak akurat właśnie w tym miejscu… nieee… Nie! po prostu bogowie go nienawidzili.
Odgłosy zbliżały się były już tuż tuż wiedział że nie ma szans na ucieczkę.
Zdjął utrzymana w perfekcyjnym stanie wielką kuszę z pleców, wypluwając z gęby liście, grudy ziemi i parę robaków.
Gdy poczuł jej ciężar w dłoniach zareagował automatycznie, bełt, korba, znajome tyknięcie, gotowe.
Przemierzył wzrokiem drzewa i rosnące krzewy miedzy nimi. Uspokoił oddech i zamarł niczym posąg, wyczekując. Mimo ze minęła ledwie chwila, Moradinowi wydawało się jakby trwała ona wieczność.
Po lewej przez zarośla przebił się pierwszy wielki czarny ogar z pianą na pysku, a tuż za nim jeździec na koniu.
Człeczyna w średniej zbroi z pistoletem w dłoni, zadziałał odruchowo wycelowanie, zwolnienie cięciwy sruuu bełt niczym piorun z dupy Sigmara poszybował prosto w gardziel przeciwnika rozrywając je na strzępy,a następnie poleciał dalej i wbił się w pobliskie drzewo.

Nie miał szans dobyć już broni wiedział o tym że tak będzie jak obierze na cel jeźdźca. Obrócił w rękach kusze i wykonał nią zamach niczym maczugą na już dopadającego go ogara. Niemiły trzask oznajmił piękne trafienie bydlęcia w mordę. Psina padł na bok, a mętny wzrok i wiotkie ciało oznajmiało ze cios solidnie go ogłuszył.
Nie było czasu na pieszczoty z rozmachu znad głowy dobił bydle rozsyłając w okolice szczątki czaszki i lepkiej mazi.
Jednak tuz za nim kolejne dwa ogary wyskoczyły z zarośli dopadając go swymi szczękami. Nie było czasu nawet się zasłonić. Jeden wgryzł się w udo, drugi zawisł na ramieniu. Czuł jak mocne szczęki wwiercają się w ciało docierając do kości. Jednak dawi dalej stał próbując w szarpaninie jedną ręką sięgnąć lewaka.
Po lesie poniósł się wystrzał i krótka komenda, a bydlaki cofnęły się karnie warcząc na krasnoluda.
Sapiąc ciężko Moradin upadł na jedno kolano, rozejrzał się, za ogarami stało kolejnych trzech jeźdźców mierząc w niego z pistoletów. Z ich pozabliźnianych wrednych mord wyczytać można było jedynie wyższość i pogardę.

- Nie zabijać, brać żywcem, to Caporegime di Alderazzi Familia – warknął jeden z nich krótką komendę – Jeden z Kapitanów Dona, wart grubej skrzyni kruszcu… - wyszczerzył się okrutnie dowodzący Strażnikami człek.
- Ale Sierżancie, on zajebał Stefana upierdolmy go na miejscu… – wysapał jeden z młodzików celujący w krasnoluda

- Morda Szczeniaku! Bierz go albo kurważ przez następny rok będziesz szorował latryny w garnizonie ! Srać na Stefana, widocznie nadszedł jego czas. Żwawo rzekłem! Za jego łeb będziesz chlał i chędożył do bólu aż do następnej zimy! I to ja! haahhaha Sierżant Agbert powziąłem go! Za to awans jak nic czeka mnie! - ryknął sierżant

Moradin korzystając z zamieszania ściągnął błyskawicznie złoty sygnet z wygrawerowanymi literami „ Capo RA” i połknął go.
Nagle poczuł głuche uderzenie, a świat zgasł w jednym oka mgnieniu…







Resztę Moradin pamiętał jak przez mgłę... Loch, głód, tortury i maltretowanie na skraj wytrzymałości.
Czynili wiele by go złamać, wyciągnąć tajemnice, kontakty, wszystko.
Ciągle zmieniali miejsce jego pobytu, wozili go chuj wie gdzie po jakimś czasie stracił już całkowicie orientacje.
Żaden członek Rodziny nic nie piśnie, prędzej odgryzie i połknie własny język.
Zdrajców czekał tak okrutny los że śmierć tutaj była jak wybawienie.
Wiedział jedno... Rodzina przyjdzie po niego... prędzej bądź później, zawsze przychodzili po swoich.

A oprawcy wkrótce na swych łożach znajdą odcięty koński łeb... Si.
Wymordują ich oraz ich całe rodziny by nie miał kto mścić się... Si.
Taka była Reguła Rodziny.

I ta myśl utrzymywała przy życiu krasnoluda.


Po kolejnej sesji uzdrawiającej ciało i umysł witał się z mrokiem niebytu.
Tym razem coś nowego… gdy ocknął się.
Klatka wiszącą w powietrzu... ciekawe... będzie mógł na nich chociaż nasrać z wysoka, chociaż teoretycznie bo kichy miał puste że jeno wiatr tam hulał.

Jego całe ciało było jednym wielkim bólem, był całkowicie wycieńczony i opuchnięty, włosy przesiąknięte krwią.
Leżał rozglądając się, ciszę przerywało jedynie skrzypienie wiszącej klatki.
Spojrzał w dół i zamarł bezpośrednio pod klatką znajdowały się zaostrzone pręty, które jakby kto opuścił tą klatkę zrobiły by z niego siekanego krasnoluda na zimno.
Rozejrzał się po komnacie tak jego przyjaciele już czekali…
Krzesło, szczypce,młotek, łom, i kosz z węglem wracający do niego niczym wierna suka do łoża.
Żadnych krat, okien, jedynie parę lekko tlących się pochodni nadawało jeszcze większego mroku temu pomieszczeniu.
Po bliższym przyjrzeniu się Moradin zauważył nieopodal druga zwisająca klatkę z jakąś zwiniętą kupką szmat wewnątrz. Pewnikiem kolejny rehabilitant na specjalne zaproszenie
Karla pierdolonego Franza niech go zaraza dorwie, trąd zeżre i trypel dopadnie.

Z boleścią szarpnął się w górę do pozycji siedzącej i zagwizdał cicho w stronę kupki szmat.
Suchoty w gardzieli nie pomagały więc z planowanego pięknego ciętego gwizdu wyszedł jeno dziwny charkot ale wystarczył by to co tam żyło, jeśli żyło... zareagowało.





 
__________________
# Kyan Thravarsson - #Saga Kapłanów Żelaza by Vix -> #W objęciach mrozu by Kenshi -> #Nie wszystko złoto, co się świeci by Warlock
# Thravar Griddsson R.I.P. - #Żądza Zemsty by Warlock

Ostatnio edytowane przez PanDwarf : 09-10-2016 o 00:43.
PanDwarf jest offline