Przez dziurę w dachu do izby sączył się snop światła. Śpiącego w najlepsze Moritza obudziło pukanie do drzwi. Mężczyzna zwlókł się niechętnie z łóżka, aby usłyszeć wiadomość, którą dostarczył mu mały Gebhard. Moritz najchętniej spałby dalej, ale zanosiło się na to, że szykuje się jakaś robota do zrobienia, a żal byłoby przegapić okazję zarobienia kilku monet.
Stary marynarz rozruszał zesztywniałe stawy robiąc kilka skłonów i przysiadów, co było jego codzienną rutyną. Następnie zasiadł do stołu i chwyciwszy za butelkę, pociągnął z niej spory haust gorzałki. Moritz po latach spędzonych na wodzie nie lubił, gdy nie kołysało. Dostawał choroby lądowej, a jedynym lekarstwem niwelującym niedogodność był alkohol. Wystarczyło kilka łyków, aby poczuć się jak na wodzie. Po całej butelce zaś, można było poczuć się jak w czasie sztormu na pełnym morzu.
Mężczyzna odsiedział chwilkę w oczekiwaniu na przyjemne kołysanie, a następnie nałożywszy na głowę swój marynarski kapelusz ruszył nieśpiesznie w stronę karczmy. W zasadzie był nieco głodny, więc nawet dobrze się składa, że spotkanie ma odbyć się w karczmie. Z reguły pora obiadowa była porą, w której Moritz budził się po nocnej libacji, a następnie udawał się do karczmy na śniadanie, skąd najczęściej wracał nad ranem. |