Aldebrandt siedział przy stole ustawionym nieopodal kontuaru. Mężczyzna wyglądał na nieco ponad dwadzieścia lat. Los był dla niego łaskawy - miał wszystkie zęby, gładką cerę, prosty nos i zaledwie kilka zaczerwienionych wyprysków na brodzie. Jego ubranie było proste, wykonane z ciemnego samodziału, w sam raz dla uczonego w podróży. Jego skórzana teczka obita mosiężnymi guzami leżała na stole. Obok niej stał dzban wypełniony winem, ale nie produkowanym przez Hildę lekkim różowym, tylko ciężkim czerwonym, a więc lokalnym Zweigeltem lub sudenlandzkim Gewürtztraminerem. Stągwi towarzyszyły drewniane kubki, na razie puste.
*
Hildy chwilowo nie było, więc
Bodo usiadł na swoim zwyczajnym miejscu, czekając. Karczmarka pofatygowała się sama do niego, przynosząc nieco wina. Zbyt mało, jak na gust szczurołapa.
-
I co się krzywisz? - zapytała. -
Mało Ci? Do tamtego jegomościa idź, więcej Ci naleje. To on się chciał z Tobą widzieć.
*
-
Moritz! - stary marynarz usłyszał swoje imię już w progu, gdy tylko ściągnął kapelusz aby zmieścić się w drzwiach. Wołała go Hilda, stojąc za ladą i podając córce półmiski wypełnione parującą kaszą. Chwilę wcześniej przypłynęła barka i trzeba było obsłużyć nowych klientów. -
Podejdź no do tamtego pana i rozgość się! *
-
Och, Elmer, mogłeś się chociaż uczesać - skarciła Lutefiksa karczmarka, gdy ten wszedł do wnętrza Ropucha. -
I przydałoby się zmienić onuce. Tam podejdź, do stolika. *
-
Powitać szanownego pana, Herr Stutzer - Hilda delikatnie dygnęła, witając szlachcica. Wskazała na stolik, przy którym już siedziało kilku mężczyzn. -
Tam proszę. Mam nadzieję, że zniesie Pan towarzystwo. Wszystko się wyjaśni. *
-
Jagódko, trzymaj no tylko tego swojego orła na uwięzi, dobrze skarbie? - gospodyni z lekkim przestrachem patrzyła na ptaka siedzącego na ramieniu dziewczyny. -
Nie chciałybyśmy, żeby zrobił komuś krzywdę, prawda? A towarzystwo niezbyt mu może odpowiadać... - wskazała na stolik nieopodal kontuaru.
*
-
I Herr Hraban już jest - następny półmisek parującej kaszy trafił w ręce Anny, a potem na stół zajęty przez marynarzy. -
To już prawie wszyscy. Tam Pan podejdzie. *
Wilhelm von Dohna i
Santiago de Ayolas krok w krok podeszli do drzwi gospody. Każdy z innej strony. I obaj równocześnie weszli do środka, przepychając się i obijając o futrynę. Napięcie rozładowała natychmiast Hilda, witając obu panów. -
Herr von Dohna i pan Santiago! To już wszyscy. Proszę, proszę do stołu. Herr Mössbauer, to już wszyscy. Coś podać jeszcze?
-
Tak, droga pani - odpowiedział mężczyzna, ze zgrozą obserwując resztki czerwonego trunku znikające w gardzielach co poniektórych z zgromadzonych. -
Jeszcze jedną stągiew tego wyśmienitego wina i jakieś serdelki dla psa. Może wtedy odczepi się od mojej nogawki!
-
Przedstawiałem się już każdemu z osobna - Aldebrandt odchrząknął i wstał. -
Teraz przedstawię się raz jeszcze i wyjaśnię sprawę, która kazała mi się spotkać z Wami. Cierpliwości. Nazywam się Aldebrandt Mössbauer. Jestem wysłannikiem Gretchen Herzberg, Najwyższej Kapłanki Vereny w Pfeildorfie. Jako, że zostaliście mi poleceni chciałbym Wam zaproponować pracę dla świątyni. A dokładniej odnalezienie pewnego człowieka - Friedermanna Lessinga, profesora historii Uniwersytetu Nulneńskiego, który zaginął dwa lata temu podczas badań terenowych. Eppiswald jest jedną z możliwych lokalizacji. Praca ma polegać na odnalezieniu tego mężczyzny, żywego lub martwego i przekazaniu wszelkich znalezionych dowodów rzeczowych oraz przedstawieniu raportu z przebiegu śledztwa. Kapłanka może zaoferować wam wynagrodzenie w wysokości jednej złotej korony dziennie. Na głowę - dodał, widząc zdziwione spojrzenia. -
To chyba sporo... Ocekiwać się będzie od Was, że wywiążecie się z zadania w dwa tygodnie. W wyznaczonym dniu będzie tu, w Eppiswaldzie czekać na Was ktoś, kto zawiezie Was do Pfeildorfu, abyście mogli osobiście zdać raport. Jeśli jesteście zainteresowani, mam tutaj kontrakt do podpisania... - sięgnął po teczkę i wydobył z niej plik papierów, buteleczkę inkaustu i pióro. Z wyczekiwaniem spojrzał na zgromadzonych wokół stołu. -
Kto pierwszy?