Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 29-10-2016, 00:02   #2
Corrick
 
Corrick's Avatar
 
Reputacja: 1 Corrick jest godny podziwuCorrick jest godny podziwuCorrick jest godny podziwuCorrick jest godny podziwuCorrick jest godny podziwuCorrick jest godny podziwuCorrick jest godny podziwuCorrick jest godny podziwuCorrick jest godny podziwuCorrick jest godny podziwuCorrick jest godny podziwu
Szybko zaczęła wrzucać kolejne komendy dla Sniffera, odpaliła MyMy by zaciągnął dane i po chwili zaczęła koordynować kolejne zombiaczki. Niemal natychmiast komputer wyrzucił jej dane o aucie, zaciągnięte z danych policji. To cacuszko kupiono w 1967 w fabryce, pierwszy właściciel - Norman Bytes. Sprzedał samochód w 1999 roku do komisu, skąd zostało skradzione miesiąc później. - Daj mi chwilkę, zaraz dam ci przejrzeć moja bazę to coś wybierzesz. - Sięgnęła po lapka, którego przyniosła z sobą i rozstawiła go obok na biurku. Ryjek łatwo zrozumiał, że teraz zmieściłoby się na nim tylko pudełko od pizzy i puszka z piwem. W tym czasie Mi już starała się dokopać do tego, kto w 1999 roku mógł ukraść auto, gdzie je widziano ostatnio. Toż takiej fury nie widzi się codziennie. Sniffer szukał fotek w internecie, przeglądał zdjęcia z facebooka, twittera i pinteresta. Rozpoznawał oznaczone lokalizacje. W tym czasie mała podpięła się do kilku farm i kazała partycji programu wkopać się w dane kamer. Mi szybko przerzuciła się z pracą na lapka i otworzyła Ryjkowi właściwy folder. - Zerknij sobie.
Komputer zaczął mielić dane. Lekko go ścięło, gdy Mi otwarła osiemnaste okno, ale za moment wskoczył ponownie na najwyższe obroty. Ryjek tymczasem przeglądał filmy, które Mi miała na komputerze.
- Hej, a może Ptaki? - zapytał.
- Brzmi dobrze. - Mi po chwili namysłu włamała się na jeszcze jedną farmę i na wszelki wypadek przyatakowała serwer admina paroma zombiakami. - Daj mi jeszcze sekundkę, ok?
- Jasne. - uśmiechnął się do niej, kładąc się na kanapie. Rozejrzał się po pokoju. - Piwo?
- Chętnie. -
Mi postawiła kilka walli i wygasiła ekran laptopa. Odruchowo sięgnęła po telefon by zerknąć jak MyMy radzi sobie z importem danych.
- Oglądamy? - zapytał Ryjek. W jego głosie była dziwna nuta, jakby irytacji.
Mi wstała od biurka i opadła na kanapę obok niego. Szybko odpaliła z telefonu film i oparła się o ramie chłopaka, przerzucając kilka danych między programami. Gdy program przez chwilę mielił zgasiła zdalnie światło w pokoju. - Witam w moim świecie.
- Ech… -
chłopak westchnął głośno. - Mi, czasami mnie przerażasz. - uśmiechnął się do niej, gładząc ją po głowie. - Ptaki są ok? Czy wolisz, ja wiem, coś bardziej… babskiego? - parsknął śmiechem.
- Skoro już cię przerażam, możemy obejrzeć thriller. - Wygasiła telefon, na którym mimo wszystko raz na jakiś czas pojawiała się linia.. trochę jakby snake. Dziewczyna nie zwracając na to uwagi skupiła się na filmie. Sięgnęła po piwo i wtuliła się mocniej. Chłopak odpowiedział przytuleniem jej mocniej. Mi mogła wyczuć, jak jego twarz wykrzywia się w uśmiechu. Po pół godziny filmu jego dłonie zaczęły delikatnie błądzić po jej ciele, muskając jej skórę. Jego oddech drażnił włoski na karku dziewczyny przyjemnym gorącem.
Dziewczyna odstawiła piwo na podłogę tuż przy kanapie. A miałam być grzeczna. Wyprostowała się niby wracając w objęcia chłopaka, ale w ostatniej chwili odchyliła się i pocałowała go w usta. Krótko. Z uśmiechem odsunęła się od jego twarzy i patrzyła w zaskoczone oczy.
Ryjek nie bardzo wiedział, co ze sobą zrobić. Uśmiechnął się lekko i objął twarz Mi, wiążąc ich usta pocałunkiem. Widocznie teraz, gdy pierwsze lody zostały przełamane, nabrał więcej śmiałości.
Mi sięgnęła do jego okularów i zsunęła je nie przerywając pocałunku. Odłożyła je obok kanapy i opierając się o ramiona chłopaka usiadła na nim okrakiem. - To jakie mam plany na wieczór?
Ethan podniósł się na łokciach. - Może, ech… - jednak nie zyskał na śmiałości. - Myślę, że… - podniósł się wyżej i pocałował ją. - Pragnę cię, Mi. - wyszeptał jej do ucha, całując ją po karku. Był śmiały, tylko nie mógł spoglądać jej w oczy.
Dziewczyna bez jakichkolwiek oporów wsunęła dłoń pod jego sweter i koszulkę. Powoli przejechała palcami po nagich plecach, przysuwając się bliżej. Nachyliła się do jego ucha. - Wobec tego mamy podobne plany.
- Cieszy mnie to. -
odparł, zdejmując jej koszulkę razem ze swetrem. Jego dłonie powędrowały do jej piersi i obydwoje upadli w miłosnych objęciach.

* * *

28 października 2016r., PIĄTEK, godzina 7:16
mieszkanie Mi, Boise.

Mi obudziły promienie słońca wpadające przez odsłonięte okno. Leżeli z Ryjkiem nago. Chłopak zgarnął tylko koc nim oboje zasnęli i przykrył ich lekko. Dziewczyna sięgnęła po leżący na podłodze telefon. Diodka zasygnalizowała jej nieodebrane połączenia, rytm linii na ekranie, że Sniffer na coś trafił. Była zmęczona. Ile czasu im to zajęło… przetarła twarz i zerknęła na śpiącego obok chłopaka. Chwilę obserwowała jego zadowoloną twarz i sięgnęła po rozgazowane piwo. Było paskudne jak zwykle. Odblokowała ekran. Dzwoniła matka i to wtedy gdy… Mi uśmiechnęła się.
- Ciekawe czemu nie odebrałam. - Szybko weszła w dane Sniffera. Z dużym prawdopodobieństwem, był to ten sam samochód, który pojawił się w okolicach magazynu, w którym wataha zabiła tamtego Gangrela… Auto porusza się jedynie nocami, nigdy nie zatrzymuje się w obrębie kamer, a jego kierowca ma praktycznie cały czas czapkę/kaptur na głowie. Widziany 28.10.16r. o 2:55 na stacji benzynowej nieopodal lotniska. Kierowca zidentyfikowany. Zdjęcie potężnego faceta wypełniło ekran telefonu. Mi stwierdziła, że to doskonały moment by wstać i wtedy poczuła dziwny ból w plecach. Cicho roześmiała się wyłączając telefon.
Ryjek najwyraźniej też wstał, sądząc po jego dłoniach, błądzących po ciele Mi.
- Dzień dobry... - wymruczał. - Którą mamy godzinę? - zapytał, przytulając ją do siebie. Nawet nie próbował ukryć swych zamiarów, jego dłoń odnalazła jej pierś i spoczęła na niej.
- Jest trochę po siódmej. - Mi nachyliła się do chłopaka i pocałowała go w czoło. - Wyspany?
- Bardziej bym nie mógł być. -
przeciągnął się, ziewając. - Cholera, mam na dziewiątą dzisiaj... A ty?
- Ja nie mam godzin pracy. -
Dziewczyna powoli podniosła się wydostając się z objęć Ryjka. - Mogę cię podrzucić i tak muszę odstawić auto do rodziców. Zjedlibyśmy coś na mieście bo tutaj nic nie ma.
- Dla mnie brzmi świetnie. -
posłał jej uśmiech. - Ale chyba nie musimy się tak spieszyć, co? - rozłożył szeroko ramiona, jakby chcąc ją objąć.
Mi roześmiała się ale położyła się z powrotem. Wtuliła się w chłopaka.
- Tylko nie zwalaj na mnie winy jak spóźnisz się na pierwszy dzień w robocie. - Przymknęła oczy.
- To tylko oprowadzenie i zwiedzanie labu. - westchnął, przytulając się do Mi. - Skoczymy gdzieś po południu?
- To tylko zapoznanie z moimi rodzicami. -
Mi podniosła się na łokciach i spojrzała na chłopaka. - Możemy wieczorem, postaram się ogarnąć z robotą.
- Daaamn, zapomniałem o tym. -
prawie wyskoczył z łóżka, niczym oparzony. - Wieczór brzmi cool. W międzyczasie postaram się tu trochę ogarnąć. - uśmiechnął się do niej, wciągając bokserki na tyłek.
Mi podniosła się zgarniając telefon i naga podeszła do stacjonarki. Ryjek mógł teraz uważnie przyjrzeć się tatuażowi na jej łopatce, który wczoraj mignął mu gdy się kochali. Dziewczyna na szybko wpisała kilka komend, - Masz ochotę na jakieś konkretne śniadanie? - Patrzyła jak Sniffer łyka zdjęcie gostka z Chevroleta i rozpoczyna wyszukiwanie. Szybko zmieniła liczące farmy.
- Może jakieś burrito z jajecznicą? Albo jajka na bekonie? - podrapał się po głowie, przyglądając się tatuażowi i wciągając spodnie. - I raczej... duża porcja. Jestem głodny jak wilk. - uśmiechnął się do Mi.
Dziewczyna wyłączyła stacjonarkę i sięgnęła do lapka. - Mięso brzmi dobrze. Jest jedna knajpa w okolicy, która daje spoko angielskie śniadania. Może zaspokoją twój wilczy apetyt. - Zerknęła na chłopaka. - Polecam jakąś koszulę.
- Uch, jasne... -
podszedł do walizki i otwarł ją. Zaczął ją przekopywać w poszukiwaniu jakiejkolwiek koszuli, która nadawałaby się do wyjścia między ludzi... Po chwili wybrał dwie - w czerwono-czarną kratę i czarną, dżinsową. Pokazał obydwie Małej. - Która?
Mi roześmiała się i wyłączyła laptop. W tym momencie historia na obu sprzętach była sczyszczona do zera. - Lepsza będzie czarna. - Podniosła się i przeczesała włosy. Założyła leżące na podłodze majtki. Po chwili namysłu zaczęła się rozglądać za rzuconą gdzieś w kąt gumką do włosów. - Tatusiek ma fioła na punkcie mundurów i tym podobnych, wiec polecam zdobyć coś bardziej oficjalnego. Jest! - Podniosła zgubę z podłogi i bez większego problemu związała włosy w kok. Podeszła do szafy i wyjęła z niej jakieś świeże ubrania.
Chłopak westchnął i roztarł twarz. - Mam nadzieję, że nie będę musiał paradować w tych mundurach policyjnych... Granat to zdecydowanie nie mój kolor. - uśmiechnął się do niej. Pociągnął łyk odgazowanego piwa i skrzywił się. - Kupię na dzisiaj coś mocniejszego? Tequilla?
- To skoro już gotujesz to może buritto do tego? -
Mi wcisnęła się w wąskie dżinsy i narzuciła sweter na stanik. - Chodźmy zjeść.
Chłopak ewidentnie obcinał ją wzrokiem. - Jasne, zrobię buritto. - uśmiechnął się, biorąc torbę i ruszając za Mi.

* * *

23 października 2016, NIEDZIELA, ostatnia kwadra księżyca godzina 8:01,
Boise, dom Jacka


Reed zerwał się z łóżka i oddał porannym ćwiczeniom. Sprawdził maila, dzisiejszą listę kontrahentów i to wszystko jeszcze przed śniadaniem. Wrzucił kilka grzanek na patelnię, dorzucił bekon i poszedł pod prysznic, zlecając robotyce, by za 3:45 wyłączyła grzanie. Cóż… dobrze było mieć znajomych informatyków, prawda?
Wyszedł odświeżony, przebrał się w dres, zjadł śniadanie i równo o dziewiątej ruszył na krótką, poranną przebieżkę. Ot, pięć mil dla zdrowia. Biegł dobrze znaną sobie ścieżką, przez gęsty, liściasty las.


Grająca w słuchawka mieszanka muzyki klasycznej w połączeniu z gitarami wprawiała go w dobry nastrój, a lekki wysiłek fizyczny pomagał zebrać myśli. Wczorajsza ceremonia była dla niego… inna. Odruchowo sięgnął po naszyjnik którego ciężar czuł pod koszulką. Myślał, że długo będzie się przyzwyczajać do nowej biżuterii, tymczasem wszystko przyszło naturalnie. Potrząsnął głową, odganiając się z tych myśli. Teraz miał czas tylko dla siebie, zamierzał go wykorzystać w stu procentach. Przyspieszył lekko, zmuszając mięśnie do większego wysiłku.
Wyskoczył zza zakrętu szybciej niż zwykle i zauważył coś, co go zamurowało. Jakiś mężczyzna próbował obrabować albo zgwałcić kobietę, grożąc jej nożem!
- Hej, ty! - Krzyknął. Większość napastników reagowała na krzyk ucieczką. Ciekawe z jakiej gliny był ulepiony ten typ. Jack przeszedł z tempa treningowego w sprint i skręcił wprost na faceta z nożem. Jeszcze w biegu wezwał towarzyszącego mu ducha.
Gniew Nieba wpadł na napastnika, wytrącając mu broń z ręki. Mężczyźni podnieśli się z ziemi i zaczęli wymieniać ciosy. Potężny prawy sierpowy wymierzony przez Jacka wstrząsnął przeciwnikiem, jednak ten nie został dłużny i oddał hakiem na wątrobę. Złapali się za bary i zderzyli głowami, chwilę trwając w tym impasie. Jednak to doświadczenie i żołnierskiej przeszkolenie wilkołaka wzięło górę - przełożył prawą rękę pod lewe ramię agresora i pięknie przerzucił go przez biodro. Przyklęknął na jego plecach, obezwładniając go.
- A teraz przeprosisz panią i poszukasz sobie lepszego zajęcia na niedzielne poranki, tak? - wyczekując odpowiedzi Reed złapał rękę napastnika i założył mu dźwignię na stawie barkowym. Jego delikatny ruch ręką przekładał się na ogromny ból w ramieniu leżącego człowieka. Pikanterii całej sytuacji dodawał fakt, że ubrany w dresy do biegania i podkoszulek, ogolony na łyso Reed wyglądał jakby właśnie skończył odsiadywać wyrok w stanowym więzieniu. Nawet kobieta, której właśnie pomagał musiała być przerażona całą tą sytuacją.
- Aaaa! - warknął facet, próbując się wyrwać. - Kurwa, no dobra… Sorry! - krzyknął.
- Dziękuję panu bardzo! - powiedziała kobieta, otrząsając się z pierwszego amoku. - Gdyby nie pan, pewnie byłabym teraz… - wizja, którą roztoczył przed nią jej własny umysł trochę ją przerosła, co odmalował się na jej twarzy w postaci przerażenia. - Co teraz z nim zrobimy? - zapytała po chwili, trochę niepewnym głosem. Jej ręka powędrowała do torebki, prawdopodobnie po telefon, zaś oczy sunęły ku leżącemu kilka kroków dalej nożowi.
- Najszybciej będzie zadzwonić po straż leśną. Policja tutaj dojedzie najwcześniej za godzinę, a jeśli przekażemy go strażnikowi, to przynajmniej go skują.
Na ułamek sekundy w głowie wilkołaka przebiegła niepokojąca myśl. Jakby przeskok iskry elektrycznej gdzieś na karku. Przecież ona może sięgać do torebki po broń. Odegnał jednak tę myśl. Minęło tyle lat od powrotu z Iraku, a jednak to co tam oglądał zostawiło rysy w sposobie myślenia.
- Dobrze… - westchnęła kobieta, wyjmując telefon i wystukując numer do straży leśnej. Zgłosiła zdarzenie, a niecałe piętnaście minut później pojawił się jeep i leśnik, z zapewnieniem, że facet zostanie oddany w ręce policji.


- O, Reed, ty tutaj? - zagaił Norton, który, jak na złość, musiał być na służbie tego ranka. - Mogłem się spodziewać, że jeśli będą gdzieś kłopoty, będziesz w nie zamieszany. - zmierzył Jacka zimnym spojrzeniem i władował skutego bandziora do samochodu. - W każdym razie, pamiętaj, że gościu może wnieść pozew przeciw tobie za naruszenie nietykalności i przestrzeni osobistej. Bądź w kontakcie z prawnikiem. - puścił mu oczko, a jego twarz wykrzywiał nieprzyjemny uśmiech. Wsiadł do samochodu i odpalił silnik.
- Niech się pan nie martwi, panie…? - kobieta podeszła do niego i złapała go lekko za ramię. - Jestem Jenny. - posłała mu ciepły uśmiech.


Adam miał rację. Kłopoty przyciągały Reeda jak magnes. Teraz również nie wątpił, że “zaprzyjaźniony” leśnik chętnie podpowie “poszkodowanemu” co i gdzie podpisać. Jack w końcu odwrócił się do Jenny. Nieco zaskoczył go ten uśmiech. Zazwyczaj ludzie się go bali.
- Reed, Jack Reed - ledwo to powiedział i dotarło do niego jak głupio to zabrzmiało - co pani... - zawahał się i poprawił:
- Co tutaj robisz Jenny? Stąd są jakieś trzy mile do najbliższych zabudowań. Może zabierzesz się z Adamem?
- Byłam na porannym spacerze. -
westchnęła. - Co niedziela tu chodzę, lubię posłuchać natury, śpiewu ptaków, szumu drzew… I trochę też pobiegać. Ale tylko czasami. A ty, Jack, musisz dużo ćwiczyć, prawda? - spojrzała na odjeżdżającego jeepa. - Nie przejmuj się tymi oskarżeniami. Będą bezpodstawne, działałeś w obronie życia ludzkiego. W razie czego, mogę ci załatwić dobrego prawnika. - uśmiechnęła się. - Przespacerujemy się? - zapytała.
Jack wyjął z kieszeni swojego smartfona. Cóż nie zwykł przerywać treningów, jednak nie co dzień zdarzało mu się pobić kogoś na trasie biegowej.
- Z chęcią się przespaceruję. W zasadzie biegłem już do domu, więc może dasz się zaprosić do mnie na kawę po spacerze?
Na smartfonie przerzucał kolejne okienka przeglądarki, jakby czegoś szukając.
- Co do adwokata, to korzystam często z usług kolegi.
Ledwo skończył zdanie to dotarło do niego co powiedział. Tak, Jack, ją prawie zgwałcili, a ty nie dość, że wyglądasz jak kryminalista, to jeszcze radośnie oświadczasz, że często korzystasz z usług adwokata. Od razu może powiedz jej, że ją rozszarpiesz gdy na niebie pojawi się księżyc w pełni?
Żeby się zrehabilitować dodał:
- Jestem inżynierem, wiesz praca przed komputerem, siedzący tryb życia. Gdybym nie zaczął dbać o siebie, to zmarłbym na zawał przed czterdziestką.
Jenny tylko zmierzyła wzrokiem Jacka, przyglądając się jego umięśnionej sylwetce. W pamięci miała jego pokaz sztuk walki sprzed kilku chwil. Uśmiechnęła się lekko, ale postanowiła nie naciskać na Reeda - być może sam jej o tym opowie?
- Z miłą chęcią napiję się kawy. - odparła, rozcierając ramiona. - To jest tak zwana choroba cywilizacyjna. Siedzimy przed komputerami, udając kogoś, kim nie jesteśmy, robiąc rzeczy, których nie lubimy, by zarobić pieniądze, które wydamy na bzdety, których nie potrzebujemy. Zamknięte koło. - posłała Jackowi słaby uśmiech. - Może więc mamy wspólnego znajomego, Jack? Kim jest ten tajemniczy adwokat? - zapytała.
- Nazywa się Andrews. Może znasz, może nie. Głównie sprawy korporacyjne, ale po znajomości czasem mi pomaga. - W tym czasie Jack wykonał kilka sprawnych ruchów palcem i zamówił dostawę tortu czekoladowego wprost do swojego domu. Cały czas był pełen podziwu ile możliwości daje współczesna technologia.
- Mam nadzieję, że lubisz czekoladę. Bo jeśli nie, to tort, który dojedzie za półtorej godziny do mojego domu będzie niepotrzebnym bzdetem, na który zarabiałem pieniądze.
Reed ruszył szybkim krokiem w stronę domu. Bynajmniej nie przywykł do romantycznych spacerów, zaś biec było mu najzwyczajniej głupio. Obrócił telefon w palcach owijając go słuchawkami i wsunął do kieszeni dresów.
- A czym ty się zajmujesz Jenny? - zapytał oceniając jej ubiór. Nie wyglądała jakby była tutaj biegać. Jack w głowie liczył. Trzy mile. Blisko półtorej godziny marszu. Kto normalny w niedzielę maszeruje po lesie?
Odpuście szeregowy, nie szukajcie dziury w całym.
- Masz to szczęście robić, to co lubisz dla pieniędzy? - wypalił.
Bardziej dwuznacznego pytania nie szlo zadać, co Jack?
- O, pan Andrews! To mój szef! - uśmiechnęła się Jenny. - Świat jest mały, prawda? - złapała Jacka pod ramię, nie zważając na jego strój. - Uwielbiam czekoladę. Zamówiłeś go specjalnie dla mnie? - zapytała, wtulając się w niego lekko. - Tak, płacą mi dosyć dobrze, a i z urlopem nie ma największego problemu. Najbardziej lubię podróżować i oglądać ciekawe miejsca. Byłam ostatnio na Hawajach, wiesz? Jest tam super ciepło, ale te ich góry są wręcz cudowne… Byłeś tam kiedyś?
Oczywiście, że uwielbia czekoladę. Wszyscy uwielbiają czekoladę. Cukier zwiększa produkcję endorfin i jeżeli tylko nie masz próchnicy… no tak. Nie wszyscy uwielbiają czekoladę.
- Taa świat jest mały. Choć dla mnie jeszcze za duży. Nie specjalnie ruszam się z miasta.
Gdy się w niego wtuliła na moment przeskoczyło między nimi wyładowanie elektrostatyczne.
- Wybacz. Zmieniałem ostatnio płyn do płukania. Jak widać źle wybrałem.
Zagryzł zęby.
- Och, nic się nie stało. - powiedziała Jenny. - Nie lubisz podróży? Dziwne. Tylko mi nie mów, że atmosfera tutaj, w Boise ci pasuje. Owszem, przyroda jest tutaj piękna, ale jest jeszcze tyle pięknych miejsc do obejrzenia… - westchnęła. - A tak prywatnie, to masz kogoś, Jack? - zapytała.
Były żołnierz zdębiał. Od kilkunastu lat nie podrywała go żadna kobieta. W zasadzie sięgał pamięcią i nie potrafił sobie przypomnieć kiedy ostatni raz nie płacił za sex. Na jego czole pojawiła się kropla perlistego potu najpewniej wywołana właśnie tym wzmożonym wysiłkiem intelektualnym.
- Eee - elokwentnie rozwinął swoją odpowiedź trzymając dziewczynę w napięciu niczym dobra książka - nie. Mieszkam sam.
Dlaczego niedoszła ofiara gwałtu cię podrywa Jack? Co z nią jest nie tak? Może to psychopatka?
- A ty Jenny? Zawsze spacerujesz sama? - postanowił uzupełnić informacje.
- Od kiedy rozstałam się z chłopakiem jakiś miesiąc temu. Wiesz, to był ten, którego dzisiaj załatwiłeś. Ma zakaz zbliżania się, ale dalej mnie napastował. - westchnęła, opierając się ciężko o Jacka. - Tak ciężko żyć samotnie, gdy masz takiego dupka na głowie… Nawet nie można wyjść na spacer w niedzielę. - Reed miał wrażenie, że jej usta się nie zamykają.
Ok, czyli to nie był prawdziwy gwałt. Może nie jest psychopatką.
Jack oswobodził rękę i objął Jenny.
- Może warto zmienić przyzwyczajenia spacerowe? - rzucił mimochodem.
No dobra, skoro to nie był prawdziwy gwałt, no to już właśnie teraz wnoszą przeciwko tobie oskarżenie stary. Eh, żebyś ty chodź raz nie pchał się z piąchami gdzie nie trzeba.
Później już tylko słuchał, przytakując i negując lakonicznie. Długie rozmowy go męczyły. Długie rozmowy z kobietami zwłaszcza. W końcu na horyzoncie pojawił się jego dom z zaparkowanym przed nim żółtym hummerem.


- Witaj w mojej twierdzy - powiedział przepuszczając ją w bramie.
- Woa… - Jenny była zadziwiona wielkością domu, w którym Jack mieszkał samotnie. - Jej, ale chata. A ja wynajmuję taką małą klitkę w centrum, jeden pokój i kuchnia z łazienką. No ale nie jestem typem domatora, dużo podróżuję, zresztą, mówiłam ci już. Odwieziesz mnie potem, co? - zapytała, prawie wskakując mu na szyję. - A jaki to ma silnik, co? - zapytała, wskazując ruchem głowy na hummera. - I ile pali? Powinniśmy dbać o planetę, prawda?
- Mieszkania w centrum są drogie. A jakbyś mieszkała w na takim Wygwizdowie, to też przydałby ci się duży samochód -
powiedział przykładając telefon do czytnika przy drzwiach i otwierając je przed kobietą.
- Dzień dobry - powiedział w powietrze i kolejny zamek do kolejnych drzwi się otworzył. Dwustopniowy system zabezpieczeń połączony z telefonem komórkowym i analizatorem głosu. Przyjemna zabawka.
Jak tu przyjechałaś, że będę musiał cię odwieźć? Taki kawał z centrum, i półtorej godziny marszu? Kim ty jesteś?
- Tak, oczywiście, że cię odwiozę. Auto pali 3,4 litra w mieście - spojrzał na nią z uwagą czekając na reakcję.
- Trochę ponad trzy litry? Niemożliwe? Przerobiłeś go na rower? Albo to hybryda? - zasypała Jacka gradem pytań kobieta. Reed miał już tego stanowczo dosyć. Uratował go dzwonek do drzwi. Przyjechał koleś z tortem, co Jack zobaczył na ekranie monitoringu wiszącym w kuchni. Facet wręczył mu pakunek i pobiegł do skutera. Nastała chwila względnej ciszy, przerywanej tylko krótkimi komentarzami Jenny, ale głównie skupili się na jedzeniu tortu i piciu kawy. To było pół godziny błogości dla Reeda. Gdy skończyli, kobieta tylko podniosła wzrok znad talerza i zapytała: - Oprowadzisz mnie?
Już prawie skończyło się szpanowanie technologią. Ekspres parzący kawę przez aplikację w telefonie komórkowym i oświetlenie sterowane z tableta wreszcie mogły być podziwiane przez gości. Zazwyczaj Reed siedział w samotności. Gdy ruszyli do auta to wreszcie zaczął mówić więcej.


W samochodzie opowiedział o tym jak pomagał w projektowaniu silników hybrydowych. W tym aucie oba silniki były customowe. Elektryczny w całości projektowany przez Reeda. Po kilkunastu minutach dotarli na miejsce wskazane Jenny.
- Jeeej, dzięki jeszcze raz! - kobieta przytuliła się do niego. - A… - zaczęła nieśmiało. - Może chciałbyś mi potowarzyszyć dzisiaj? Trochę się boję mojego ex, a ty jesteś taki wielki, silny i dasz sobie z nim radę, jeśli coś się zdarzy… No i lubię cię strasznie, jesteś fajny gościu. - spłonęła rumieńcem.

* * *

23 października 2016, NIEDZIELA, ostatnia kwadra księżyca godzina 16:40,
Boise, dom Jacka


Jack ubrał się elegancko w swoim mniemaniu. W końcu szedł na coś-jakby-randkę.
Wcześniej napisał do Adrewsa maila. Poprosił o teczkę osobową Jenny. Jednak jego podejrzliwość wygrała. Dowiedział się, że Jenny wzięła dwa dni urlopu, a po dobie zadzwonił jej facet z prośbą o przedłużenie do dwóch tygodni bezpłatnego. Dziś był ostatni dzień tego urlopu. Oprócz tego, zajmowała się głównie finansami w kancelarii - rozliczała klientów i wynajdywała przekręty finansowe kilku korporacji.

Ma spotkanie postanowił jechać motocyklem. Jego żółte auto się sprawdzało w dalekich trudnych trasach. Do miasta i do pracy wolał jeździć właśnie motocyklem.


Mieszkał sam. Dom kupił okazyjnie po spieniężeniu pierwszej części patentu. Prawie wszystkie pieniądze mógł bezkarnie wydawać na gadżety i elektronikę. Motocykl był gadżetem.

Przed samym spotkaniem skoczył jeszcze zjeść krwistego steka. Czekolada, czekoladą, ale nic nie było tak dobre jak świeże białko. Po obiedzie skoczył do kwiaciarni i ruszył na randkę.
Gdy podjeżdżał pod umówione miejsce, zobaczył Jennę w zwiewnej sukience białego koloru. Jako wzór wybrała kwiaty w odcieniach czerwieni. Kobieta uśmiechnęła się na jego widok promiennie i podbiegła lekko w butach na obcasie.
- Fajny motocykl, Jack! - powiedziała z uśmiechem na twarzy.
Wilkołak poklepał bak z czułością, jakby przyjechał na wiernym rumaku a nie na potężnej maszynie. Ocenił sukienkę kobiety. Taak, motocykl był złym pomysłem. Baaardzo złym.
- Lubię fajne maszyny - powiedział spokojnie. - To dokąd jedziemy? A może idziemy? Aa, tak, mam jeszcze coś dla ciebie.
Wyjął z plecaka zawinięte w papier polne kwiaty spięte w bukiet. Czerwień, pomarańcz i żółć doskonale komponowały się z jesiennym otoczeniem. Wszystko dzięki temu, że Jack zdał się w stu procentach na porady florystki. Sam ledwo rozróżniał gatunki kwiatów i najpewniej kupiłby coś odpowiedniego na pogrzeb.
- Proszę
- Jej, dziękuję! Nie trzeba było… -
rzuciła się Jackowi na szyję. - Myślałam, że może pójdziemy coś zjeść, a później wpadniemy do mnie? - zaproponowała. - Obejrzymy jakiś film...?
- Jasne, chętnie coś zjem -
powiedział bez entuzjazmu myśląc o pochłoniętym steku.
- Masz jakąś ulubioną knajpę?
- Lubię tajskie i meksykańskie jedzenie. -
powiedziała, nieco nieśmiało.
- Zatem wprowadzisz mnie do świątyni nowych smaków. Jakaś konkretna knajpa? - kobieta pokręciła głową, uśmiechając się.
Jack wyjął smartfona. Wrzucił mapę. Opcja “szukaj w pobliżu…. Restauracje”. Urządzenie wypluło listę. Jack sprawnym ruchem kciuka założył filtr “Typ: Tajskie, Typ: Meksykańskie”. Mapa ukazała rozrzucone punkty, których nie było już tak wiele. Przeklikał kilka lokalizacji.
- Thai Cusine? 59 opinii, średnia ocen 4,7 na 5. Overland road. A jak nam nie zasmakuje, to obok jest Pizza Hut - wysilił się na żart. Ale taki właśnie był. Statystyka i technologia. I tym razem pozwolił, żeby smartfon skomponował im coś-jakby-randkę.
Podał kask dziewczynie, samemu wsuwając do ucha słuchawkę BT. Smartfona umieścił w specjalnym miejscu na desce rozdzielczej.
- Jedziemy, bo o 21:30 zamykają.
- Dla mnie brzmi pysznie. -
uśmiechnęła się, biorąc kask od Jacka. - Uch, ale wielki... - westchnęła, czując luz na głowie. Po chwili parsknęła śmiechem, słysząc co powiedziała. - Nie bierz tego tak do siebie, Jack... - pogłaskała go po bicepsie. - Czasem palnę coś zanim pomyślę co mówię... - westchnęła, usadowiając się za nim. Objęła go i ruszyli.

23 października 2016, NIEDZIELA, ostatnia kwadra księżyca godzina 21:41,
Boise, korytarz w bloku Jenny



To były dla Jacka długie godziny opowiadania o sobie. Choć może on za dużo o sobie nie mówił, to z całą pewnością czyniła to Jenny. Paplała jak najęta. A mimo to, zdawał się na niego lecieć. Coś ją do niego ciągnęło... Nie był tylko pewien cóż takiego. Być może kasa. A może po prostu czuła się przy nim bezpieczna? Nawet teraz, gdy odprowadzał ją do jej mieszkania na trzecim piętrze, paplała jak najęta.
- Bo wiesz, Jack, jak rozliczamy kilku klientów jednocześnie, to korzystamy zazwyczaj z tych nowiusieńkich programów do rozliczeń. Bez nich pewnie bym się rypła kilka razy w miesiącu, bo rozliczenia robimy zwykle na koniec miesiąca. Niedługo mnie to czeka ponownie... - westchnęła, zatrzymując się pod mieszkaniem z numerem 34. - To tutaj. - złożyła ręce na torebce-kopertówce. - Wejdziesz może na kieliszek wina? - uśmiechnęła się do niego.
- Tak, wejdę - z jakiegoś powodu Jenny go irytowała w tym wszystkim. W opowieściach, w sposobie bycia, w tej swojej nieskazitelności i ciekawości. Wejdzie. Wypije kieliszek wina i nie pojedzie już do domu. Na moment tylko uruchomił aplikację “Dom” i zdalnie wyłączył ogrzewanie. Nie było sensu marnować energii w pustym domu.
- Dobre wino będzie idealnym zwieńczeniem tego wspaniałego wieczoru - rzucił regułkę zasłyszaną w jakimś filmie romantycznym i wszedł do mieszkania.
Gdy tylko przekroczyli próg, a drzwi zamknęły się, torebka poleciała gdzieś w kąt, podobnie jak kurtka i szpilki. Kobieta wskoczyła mu na ramiona, zarzucając ręce na szyję i całując. W przerwie między pocałunkami tylko szeptała:
- Och... Jack... Jesteś... taki... męski... silny... i romantyczny... - wciskała Reeda w ścianę.
Jack nie pozostał bierny. Szybko przejął inicjatywę. Wepchnął jej język głęboko w usta, żeby wreszcie już nie mówiła. Pochwycił ją mocno za włosy. Przyparł najpierw do ściany, a później rozglądając się po mieszkaniu do blatu ciasnej kuchni. W końcu znów mogła się odzywać, gdy była przed nim pochylona, a on sięgał dłonią pod jej sukienkę, żeby zdjąć jej majtki.
- Och, ty brutalu... - powiedziała, ewidentnie robiąc sobie z Jacka żarty.
Majtki stawiały opór o sekundę za długo. Jack zamiast je zdjąć rozdarł delikatną tkaninę. Później wszedł w nią gwałtownie. Miała racje, był brutalny. Jego ruchy były przepełnione pierwotną siłą i gniewem. Wbijał się w nia mocno, szybko, głęboko. Nie przejmując się tym, że ona jęczy. A może właśnie to wzbudzało w nim największe emocje. Zagryzł zęby. Przyciskał ją mocno, praktycznie nie dając możliwości ruchu. Była jego zabawką. Ciekawe czy spodziewała się właśnie takiego zakończenia nieudanego gwałtu w niedzielny poranek?
Nie umiała powstrzymać przyjemności. Krzyczała wręcz. Po chwili przeniósł niemal wyczerpaną kobietę do salonu. Ale to nie był koniec. On dopiero się rozkręcał. Zdarł z niej sukienkę. Nie przejmował się materiałem. Po chwili w ślad za sukienką powędrował stanik.
Tym razem ściskał mocno jej piersi gdy ponownie się w nią wbijał. Jęknęła.
Chwilę po trzeciej Jack szedł nagi do kuchni poszukać czegoś do picia w lodówce Jenny. Miał nadzieję, że dziewczyna będzie mogła jutro chodzić. On sam czuł się zmęczony. W lodówce było wino, które obiecała i sok pomarańczowy w pojemniku z tworzywa sztucznego. Sięgnął po sok i zrobił kilka solidnych łyków. Po czym wyjrzał przez okno.

Rosnąca tarcza księżyca wskazywała na patronat Księżycowych Tancerzy. Wziął głęboki oddech czując ponownie napływający gniew. Odłożył sok i ruszył do sypialni. Miał nadzieję, że Jenny ma jeszcze trochę tego żelu… nie chciał jej aż tak bardzo poobcierać. Gdy tylko Jack wszedł do sypialni, zauważył, że kobieta słodko już śpi. Wyglądała na wymęczoną, ale zadowoloną z wieczoru. Jack ułożył się obok niej. Powoli sięgnął dłonią w stronę jej łona. Po chwili w sypialni rozległ się odgłos podobny do mlaskania. Zmęczona Jenny chyba myślała, że to sen. Jej ciało reagowało wyraźnie na jego dotyk. Wiła się niczym węgorz w sieci rybackiej. Jack poruszał palcami coraz szybciej. Nagle jej dłoń zacisnęła się na prześcieradle. Gdy poczuł, że ona jest gotowa, to znów w nią wszedł. Tym razem powoli, jednak mocno. Jenny się obudziła jakby nie wiedząc co się dzieje. Tymczasem Jack znów atakował. Tym razem wpiła się mocno paznokciami w jego plecy. Tej nocy nie dał jej pospać.

* * *

24 października 2016, PONIEDZIAŁEK, ostatnia kwadra księżyca, godzina 06:51,
Boise, mieszkanie Jenny


Jacka obudziło ciepło leżącej obok kobiety. Jej dłoń spoczywała na jego klatce piersiowej, delikatnie ją drażniąc i pobudzając jego żądze. Drugą dłoń umiejscowiła nieco niżej, co było też realnym powodem wybudzenia Reeda.
Najwyraźniej wyciągnęła naukę z tej nocy. Usta kobiety dotykały ucha mężczyzny, drażniąc jego kark gorącem oddechu.
- Dzień dobry. - uśmiechnęła się, gdy tylko Jack otwarł oczy. Pocałowała go w policzek. On się uśmiechnął. Niemal odruchowo zerknął na zegarek za nią. Wychodziło, że tej nocy spał już prawie godzinę. Cóż, będzie musiało wystarczyć.
- Spieszysz się do pracy?
- Nie bardzo.
- usiadła na nim okrakiem.

* * *

6 listopada 2016r., Niedziela, godzina 9:11
Domek letniskowy Whitecraftów, Boise

Śniło jej się, że bierze ślub z Ryjkiem. Jej ojciec był z niej taki dumny... Przebudziła się, rozcierając oczy. Choć ostatni tydzień był naprawdę spoko pod kątem relacji między nią a Ryjkiem, chciała odpocząć. Dlatego też umówiła się z Amy... która jeszcze nie dotarła do własnego domu. Wzruszyła ramionami, odganiając od siebie te myśli.
Gdy tylko wyszła z łóżka, poczuła że coś jest nie w porządku. I choć nic nie zapowiadało najgorszego, Mi odpaliła telefon i zaczęła sprawdzać newsy. Włączyła telewizor. Sniffer trochę przycinał, bo ostatnio wrzucanych postów zdawało się być jakby więcej... Zauważyła post Ryjka, krótki i wiele mówiący w sieci:
[*] 11/5/16 Pamiętamy!
Szybko wykręciła numer do przyjaciela, z którym ostatnio była coraz bliżej i usłyszała w słuchawce jego zaspany głos.
- Haalo?
- Co jest grane?
– zapytała.
- Nie słyszałaś? – ożywił się - Był jakiś atak na grupę ludzi, podobno była tam... - w jego głos wbił się ktoś z telewizji.
- Wśród poszkodowanych jest miejscowy śledczy, Isabella Williamson, adwokat Timothy Andrews i jeden z członków zarządu Micron Technology, Jason Thorthon. Policja sprawdza powiązania między nimi. Mąż pani detektyw, oficer Luis Williamson został odsunięty od śledztwa z przyczyn prywatnych... - telewizor został wyłączony, a pilot poleciał gdzieś w kąt.
- Hej, tak mi przykro... - usłyszała w słuchawce, ale przerwała połączenie. Czyżby wybili całą watahę? I kto to zrobił? Istniał tylko jeden sposób by się o tym przekonać, ale jakoś nie była pewna, czy chce to oglądać... Niepewnym ruchem wzięła telefon do ręki, wyraźnie niezdecydowana.

* * *

6 listopada 2016r., godzina 9:00,
Umbra

Jack krwawił, tylko tyle był w stanie wyczuć w obecnej chwili. Walczył wczoraj z napastnikami, którzy dosłownie ich roznieśli. Przytłoczyli ich swoją przewagą liczebną. No i srebrem... Czuł uciekające z niego życie. A ostatnio zaczęło się układać. Jego dziwny związek z Jenny zaczął nabierać rumieńców, jeśli można było tak powiedzieć o codziennym spotykaniu się, oglądaniu filmów i bzykaniu do rana. Coraz częściej chodził zaspany.
W jego głowie pojawiły się wątpliwości. A może to właśnie sprawiło, że nie był w stanie obronić swej watahy w prawidłowy sposób? Trzymał w pamięci wyraz twarzy tego wampira, który stał bezpiecznie za szeregiem innych, oglądając efekty swych planów. Był prawie pewien, że będzie w stanie go odnaleźć i wyrównać rachunki.
Za jakiś czas... Krwawienie z rany na nodze znów dało o sobie znać. Był tak wycieńczony, że ledwo stał. A mimo to, był bezpieczny w Umbrze, chyba za wstawiennictwem Gai... Wtedy stało się coś, czego się nie spodziewał. Objawił mu się totem jego watahy.
- Odnajdź ocalałą. - powiedział. - Pomścijcie moje dzieci. Niosąca Czerwień żyje... - i tyle, już go nie było. Równie dobrze mógł być wytworem wyobraźni Jacka...
 
Corrick jest offline