Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 29-10-2016, 20:41   #2
Corrick
 
Corrick's Avatar
 
Reputacja: 1 Corrick jest godny podziwuCorrick jest godny podziwuCorrick jest godny podziwuCorrick jest godny podziwuCorrick jest godny podziwuCorrick jest godny podziwuCorrick jest godny podziwuCorrick jest godny podziwuCorrick jest godny podziwuCorrick jest godny podziwuCorrick jest godny podziwu
- Zdrastujtie. - powiedział, wyciągając spod płaszcza pistolet. Wycelował go w Nadezhdę i pociągnął za spust, posyłając w jej stronę kulę… która minęła ją o włos, wbijając się w futrynę. Wampir zaklął i uderzył umysłem w Aarona, wydobywając dziwne cienie z jego pamięci… Cienie, które zaczęły go atakować.
- Co do…!? - Aaron odskoczył i odbił się od ściany za nim. - Odsunąć się! - najwyraźniej miał zamiar wystrzelić z miotacza.
Nadezhda skoczyła w kierunku Szwajcara i stanęła za nim.
- Zashchiti menya! Zapłacę ci! - nie przejmowała się, że ten nie zna rosyjskiego i spojrzała w drugą stronę, jakby spodziewała się, że i z tej zaraz ktoś wyjdzie.
Jeszcze zanim się odezwała, Leopoldian instynktownie przesunął się gdy go minęła by zasłonić kobietę sobą, jak wytresowany ochroniarz.
Nie tracił jednak czasu na konwersację, tylko podniósł własną broń do oka i wystrzelił raz-drugi-trzeci w głowę wampira-dżentelmena, skupiony na jednym.
Nadezhda też wyjęła broń, ale nie wiedziała w sumie po co… zawsze jednak może wyglądać groźniej, a podejść nie miała wielkiej chęci.
Aaron natomiast nacisnął spust swojej broni i wypełnił korytarz ogniem, pochłaniając miał nadzieję cienie w słodkim, ciepłym płomieniu.
Kule wypuszczone przez Davida odrąbały wampirowi kawałek ucha, ranę, która normalnego człowieka powaliłaby po kilku minutach z powodu utraty krwi. Wampir jednak syknął tylko, odskoczył i wystrzelił, trafiając Szwajcara w udo. Jednak pech chciał, że wskoczył prosto w strumień ognia, który wypuścił Aaron, jego płaszcz zajął się od płomienia. Zerwał go z siebie i skoczył do pokoju.
Teraz to David nie zwlekał, syknąwszy gdy kula przeszła przez mięsień uda. Zerknął tylko przelotnie na ranę (i tak nie umiejąc jej ocenić) i nabuzowany adrenaliną wyszarpał renesansowy długi nóż z pochwy przy ranionym udzie, biegnąc do drzwi, nie chcąc dać wampirowi uciec.
Wiedział, że Rosjanka wie, dlaczego.
Jej ochroniarz ruszył za wampirem, a Nadezhda miała dwie opcje - uciec od tego wszystkiego, i od swojego ochroniarza albo poleźć za tym, który robił za tarczę mięsną… Spojrzała na Aarona i syknęła:
- Rusz się z zabawką. - podbiegła do drzwi, ale dała Szwajcarowi pierwszeństwo wejścia, jako mężczyźnie.
- Jasne. - Aaron ruszył za dwójką, miotacz ciągle wycelowany w stronę wampira - Erm, te cienie co mnie atakowały. Też je widzieliście?
- Podziękuj temu psiemu, bękarckiemu synowi. Może jak poprosisz go ładnie to coś poradzi na nie. - spojrzała na Szwajcara oczekując jego akcji. Ten jednak nawet nie zwolnił i nie czekał na nich.
Mieli przewagę, która w sekundę mogła się ulotnić.
Nadezhda pchnęła przodem miotacz ognia, sama trzymając się początkowo ściany, aż w końcu wskoczyła do pokoju za Szwajcarem, pozwalając mu pierwszemu zaatakować, woląc nie trenować strzelania w jego okolicy, bo mogłoby to się skończyć dziwnie. W razie czego zawsze był miotacz ognia i jej własna szpada, prawda?
Aaron ciągle się rozglądał za cieniami i za wampirem. Zastanawiało go, czy fakt, że wie, że moc wampira mami jego umysł jakoś zmniejszy potencję iluzji.

W tym czasie Condotierre wpadł do niewielkiego pomieszczenia, prawie od razu na dogaszającego tlące się na ubraniu ogniki nieumarłego. Ten podniósł rękę do strzału, ale bardzo wprawnym gestem Reitnauer chwycił długim nożem jak hakiem jego nadgarstek i ją wykręcił. Kolejne strzały rozbrzmiały na korytarzu apartamentowca, z pewnością budząc śpiących ludzi.
Wychowany wampir przez chwilę siłował się jedną ręką, po czym po prostu drugą sprzedał oponentowi cios w twarz, z całą siłą nieumarłego. Łowca aż zatoczył się, gdy krew polała się z kącika jego ust. Widząc to, wampir drgnął jednym, krótkim spazmem, jakby chcąc skoczyć ku niemu i powstrzymał się sekundę za późno, by skorzystać z uzyskanej przewagi.
Nadezhda widząc co się wyrabia postanowiła, chociaż w razie śmierci Szwajcara nie musiałaby płacić, pomóc swojej mięsnej tarczy. Sama dopadła do wampira, którego obecność tak zszargała jej nerwy (a to niewybaczalne), i "przesunęła" mu mieczem po słodkiej twarzyczce tak, że wręcz zahaczyło ostrze o kość.
- Lozh'! - warknęła do niego, zadowolona, że przerwała mu jego zamiary. W wolnej od pistoletu ręce pojawił się kołek, z którym już się nie rozstawała i wykorzystując swoją siłę, zupełnie nie tak jak delikatna kobieta powinna, wbiła mu go z pewną furią w serce, po czym puściła go jak kukłę.
- Posłuszny komar. - spojrzała na Szwajcara - Żyjesz?
Pytanie trafiło do Davida gdy Leopoldian gotów już był rzucić się całym ciałem na broń w ręku ich znieruchomiałego przeciwnika. Skrzyżował spojrzenie z kobietą, opierając się boleśnie o ścianę i wycierając rękawem krew z twarzy.
- Niepotrzebnie ryzykowałaś. - powiedział tylko, o wiele spokojniej - Kim jest ten drugi? - miał oczywiście na myśli Aarona.
Rosjanka spojrzała za siebie i wzruszyła ramionami.
- Człowiekiem z miotaczem ognia, a to dobrze. Co zaś do ryzykowania… - wyszczerzyła się - Zdenerwował mnie.
Pomimo krwawiącego uda i obicia, Szwajcar spojrzał tylko na nią ponuro i z nożem w ręku i bronią palną w drugiej wyszedł ku nieznajomemu z plecakiem i miotaczem ognia.
- A jaka jest twoja historia, nieznajomy. - zapytał, przekraczając próg pokoju. Twarz wciąż miał napiętą.
- Aaron Black, Arcanum. Znajoma Maginii dała mi cynk, że...
- Tak naprawdę nie mamy czasu na historię. Policja już pewnie jedzie. - przerwał mu bez ogródek nieznajomy o ni to francuskim, ni to niemieckim akcencie. Broń palną schował do kabury.
- Mówiłeś coś o vanie. Jeśli twoja oferta jest aktualna… będziemy zobowiązani. Potem będzie czas rozmawiać.
Nadezhda kopnęła od niechcenia unieruchomionego Malkavianina i spojrzała na Davida.
- Pora komara dobić, bo będzie latał za mną, a ja nie mam środka na ugryzienia. Czyń honory… jak było ci na imię?
- Erm, możemy zabrać go ze sobą? Cokolwiek mi zrobił, nie zniknie po tym jak go zabijemy, a nie chcę spędzić Bóg wie ile, odganiając omamy.
- Chyba nie ma na to czasu, no możesz nam dać kluczyki, brać go na plecy. My weźmiemy vana, a ty będziesz próbował nie dać się złapać z nim.
Szwajcar przez sekundę patrzył na Aarona faktycznie współczująco, ale zdecydowanie zaważyło w młodym mężczyźnie.
- David. Chodźmy, pani. Nikt po drodze nie może nas zobaczyć. - powiedział do Nadezhdy, delikatnie próbując ją skłonić aby ruszyła, sam już ruszył szybko ku schodom. Pozostawił w gestii jej lub Aarona… los nieumarłego.
- Jeden, nikt nie dotyka mojego Vana prócz mnie. Dwa, mogę pożyczyć miecz? Zawsze chciałem tak wykończyć umarlaka. Trzy… nie, to wystarczy.
- Nie gadaj już. - podała mu szablę - Masz oddać. - zerknęła na Aarona - I licz się ze słowami. To jest SZABLA. SZABLA, nie zapominaj lepiej, dzieciaczku. Później o tym jeszcze porozmawiamy. - ruszyła do wyjścia rzucając jeszcze - I zabierz korek. - po czym pobiegła za Davidem.
Aaron ujął oburącz MIECZ i wykonując kilka przymierzeń zgrabnym ruchem odciął wampirowi głowę. Zabrał z popiołu kołek po czym ruszył za dwójką.

* * *

Po 16 piętrach trójce ukazała się piękna maszyna Czarna niczym noc, przekreślona rzeką najprawdziwszego ognia. Aaron wyłączył alarm swojej zabawki i wsiadł spokojnie do środka.
-Włazić.
- Może grzeczniej? - kobieta skrzywiła się i spojrzała na samochód z niechęcią - To nie jest ideał piękna…
- Au contraire. - David krzywił się i szedł z coraz większym trudem. Winda czy nie winda, nawet jeśli nie musiał pokonać schodów szesnastu pięter z powrotem, kawałek mieli do przejścia. Jedną dłoń trzymał cały czas przy udzie, nieskutecznie próbując zahamować niegroźne, ale mogące pozostawić ślady krwawienie. Ból to inna historia.
- Jest tak piękna, że może nawet zapaść ludziom i ktoś kiedy może ją rozpoznać. - wypowiedział swoje spostrzeżenie, ale bez dalszych słów i z dziwną nie szarmancją, ale zachowaniem prawie kamerdynera podszedł otworzyć drzwi. Pomimo trudności z chodzeniem samemu, podał dłoń kobiecie by łatwiej jej się było wspiąć na fotel pasażera imponującego samochodu.
Nadezhda przyjęła dłoń najwyraźniej zadowolona z tego gestu i zgrabnie wsiadła to jakże pięknej maszyny.
- Jak się trochę stąd oddalimy to zajmę się twoją nogą, ochroniarzu.
- Może zróbcie to na tyle auta? - zasugerował Aaron - Jest tam duża kanapa, jeżeli trzeba go położyć, lub stół jeżeli chcesz narzędzia. Nie mam skalpeli, ale mam nici. A i jeżeli zobaczycie, że miga jakiś guzik tam z tyłu, to go nie naciskajcie.
- Na razie musimy stąd odjechać, a ja nie będę się zajmowała jego raną jeżeli będzie szarpało. Znaczy… Mogłabym, nie takie warunki się miało, ale skoro możemy się kawałek dalej zatrzymać to… - zerknęła na Szwajcara - Wytrzymasz jeszcze chwilę?
Ten z pewnością zauważył, że głównie indygnacja powstrzymywała kobietę przed udzieleniem mu pomocy, ale w jakiś sposób sprawnie działający Europejczyk w czasie ich rozmowy już otworzył boczne drzwi i wsiadł do środka, wzdychając gdy mógł wyprostować nogę na fotelu.
- Oui. - potwierdził. - Dziękuję za pomoc. Ruszajmy.
Aaron przekręcił kluczyk w stacyjce, samochód posłusznie odpali i w mgnieniu oka odjeżdżali od "miejsca zbrodni". Z tyłu mógł usłyszeć w trasie bardzo cichutko szeptane słowa w obcym języku, chyba po łacinie. Zatrzymał się po jakiś pięciu minutach wjeżdżając w jedną ciemną alejkę.
- Tu powinno być dobrze.
Nadezhda przesiadła się na tylne siedzenia obok Davida przyglądając się przez chwilę jego nodze, po czym spojrzała na niego wymownie i mruknęła:
- Nie zrozum mnie źle, ale ...
- Wiem. - westchnął po prostu, już zdjąwszy płaszcz i zaczął bez słowa zdejmować spodnie, by dać kobiecie dostęp do rany na udzie.
Kobieta wyciągnęła ze swojej, och jak kobiecej torby zawiniątko, w którym jak się okazało miejsce znalazło sporo ostrych przedmiotów, które były wyraźnie dostosowane do korzystania z nich na żywej tkance. Prócz tego David zobaczył także to, co będzie służyło za szycie na nim, a także…torebkę na krew? Bez słowa zajęła się najpierw pierwszym zadaniem. David mógł być mile zaskoczony szybkością i obeznaniem, z jakim usunęła pozostałą w ranie kulę, jakby to było dla niej normalne zajęcie, chociaż nie siliła się jakoś bardzo na delikatność…
- Teraz zajmijmy się oczyszczeniem… - to powiedziawszy wyciągnęła z torby piersiówkę.
- Może teraz, panie Black. - oczy Szwajcara skupiły się z powątpiewaniem na piersiówce - Opowie pan swoją historię. Dla zabicia czasu.
- Jestem z Arcanum. Znajoma Maginii dała mi namiar, że pani Vyazemska "niezwykle poteżny wampir, bo widziano ją jak chodzi w świetle dnia", pomieszkuje w tym budynku, gdzie się spotkaliśmy.
Nadezhda odkręciła zamknięcie piersiówki i ku możliwemu zniesmaczeniu mężczyzn pociągnęła z niej solidny łyk, co najwyraźniej sprawiło jej jakąś ulgę, bo uśmiechnęła się błogo.
- Miałem nadzieję - kontynuował Aaron -, że uda mi się z nią porozmawiać, wziąłem nawe... - chwila milczenia podczas, której źrenice Aarona się zmniejszyły - AAAAAAAAAAAAAAA! Ręka Lupina! Zostawiłem ją tam!
Nadezhda spojrzała na Aarona kręcąc głową.
- Naprawdę… - mruknęła nie precyzując o co jej chodzi i bez ostrzeżenia, oraz bez mrugnięcia okiem, wylała trochę wódki na ranę Davida. Twarz tego ostatniego skrzywiła się, czy to na alkohol czy wieści.
- Cokolwiek masz na myśli, teraz już raczej po to nie wrócimy… - stęknął tylko.
Aaron uniósł brew na praktyki medyczne Nadezhdy, po czym westchnął.
- Tak czy inaczej, to w skrócie moja historia. A wasza dwójka? Czemu mój informator uważał panią medyk za pijawkę?
Nadezhda powoli, skrupulatnie zaczęła szyć ranę Szwajcara, jednocześnie odpowiadając krótko:
- Potomu chto on ne znal, chto on govorit. Taka prawda. - mruknęła nie zwracając uwagi na możliwą nieznajomość rosyjskiego.
- Wybacz, ale nie rozumiem języka ojczyzny wódki.
Kobieta posłała Aaronowi lodowate spojrzenie i wróciła uwagą do rany Davida.
- Nevezhda.
- Erm… założę, że mnie obraziła.- Aaron spojrzał na operowanego - Więc… David, tak? Co cię łączy z tą kobietą? Ponad to, że właśnie wylała ci alkohol na otwartą ranę.
- Płaci mi za ochronę. - pomimo, iż nie widzieli się od… w zasadzie lat, powiedział to jak gdyby był to naturalny stan rzeczy, krzyżując spojrzenie z Aaronem za pomocą lusterka wstecznego. - Chociaż tej nocy spodziewałem się znaleźć tylko tego, kto na nią zapolował.
- Yhym, a wasze koneksje z wampirami, mumiami, wilkołakami itp.?
- Krótkie. - tym razem proces medyczny wydawał się być trochę delikatniejszy… na tyle, na ile szycie może takie być. Przynajmniej się nie śpieszyła…
- Z mumiami…? - zdębiał Europejczyk, jak gdyby nie był pewien, że to jakiś styl poczucia humoru, czy szczere pytanie.
- Wampiry i Magowie istnieją, więc naprawdę sądzisz, że inne bestie z tak zwanej "fantazji" nie istnieją? Raz przeprowadziłem wywiad z Fae… ciągle czasem czuje smak fioletu.
Rosjanka na chwilę przerwała szycie rany, a kiedy wydawało się, że chce coś powiedzieć, jedynie ponownie upiła łyk wódki z piersiówki wzdychając ciężko, po czym powróciła do zabiegu.
- Mówisz o dziwnych rzeczach i to chyba za wiele dla mnie na ten wieczór. - stwierdził operowany pacjent - Ale wierzę ci na słowo. Z mojej strony… widziałeś co robię.
- To nie odpowiedziało na moje pytanie, skąd wiecie o wampirach?
- I ty też nie opowiedziałeś swojej historii, tylko skąd wiedziałeś o pani Vyazemskiej. Szanuję to. - skinął mu głową Szwajcar z przyjaznym i trochę krzywym uśmiechem.
- Wydaje mi się, że wspominałem, że jestem z Arcanum. - Aaron zastanowił się chwilę - Myśl o nas jak o badaczach, którzy pewnego dnia odkryli "Hej wampiry i wszystko inne, co jest uznawane za fikcję są prawdziwe. Sprawdźmy jak działają", chociaż większość moich kolegów preferuje oglądać pasożyty przez lornetkę.
Gdzieś w momencie, gdy Aaron mówił "Sprawdźmy jak działają" David poczuł trochę mocniejsze ukłucie igłą.
- To… nowe dla mnie. - szczerze wyznał rozmawiający z Aaronem młody mężczyzna. - Wiedzieć, że jest jakaś grupa ludzi… badających istoty niszczące życia i żerujące na niewinnych. Arcanum? - zapytał, jak gdyby chciał zapamiętać nazwę.
- Och, wampiry robią dużo więcej. Więc ty jesteś z…. inkwizycji? Czy po prostu odkryłeś je i postanowiłeś, że "ludobójstwo" to najlepsze rozwiązanie?
- Pomidor. - odpowiedział David, zerkając na stan swojej nogi. - Wybacz przyjacielu, doceniam otwartość z jaką mi to wszystko mówisz, ale jestem z Europy i może dlatego czuję się trochę przytłoczony…
- Z tego co wiem w Europie też macie wampiry i wilkołaki. Mniej od czasów Drugiej Wojny Światowej, ale wciąż. I nie wciskaj mi, bez urazy, że przytłacza cię to wszystko. Nie przejąłeś się faktem, że musiałem "dobić" człowieka z kołkiem w sercu. Wiesz dokładnie co to wampir, wiesz dokładnie, że żywią się ludzką krwią. Po prostu tyle ci wystarczy, prawda? Bez urazy, typowy inkwizytor.
David zauważył, że Nadezhda zaprzestała szycia na samym końcu i nieśpieszno jej było dokończyć, jakby na coś czekała,
- Skończył pan, panie Black? - zapytał ochroniarz Rosjanki, ewidentnie powstrzymując mniej uprzejme słowa, lub po prostu większą wylewność. Na jego twarzy o dziwo widać było nie nasrożenie wywodem badacza, ale jakiś zwalczany ból, nie mający nic wspólnego z zaszywaną raną.
- Przepraszam, po prostu nie cierpię, kiedy ktoś zakłada, że to my jesteśmy "tymi złymi". Poza tym, jeżeli jesteś od Leopolda, to twoi wiedzą o nas. - Aaron spojrzał na Nadezhdę - Czy doznam zaszczytu poznania twojej historii, pani?
- A co tu jest do opowiadania? Nie należę do żadnej szacownej organizacji jak wy, radzę sobie sama. Lubię polować na komary. - wykonała ostatni ruch, kończąc szycie.
- A jak się o nich dowiedziałaś? Towarzysz Putin jest ghoulem jednego i jakoś dał po sobie poznać?
- A mówiłaś, że ja jestem grubo ciosany… - rzucił Szwajcar.
Nadezhda posłała Davidowi spojrzenie, które miało mordować, zabezpieczając jednocześnie szycie opatrunkiem.
- To prawda, że zupełnie nie interesuje mnie moja możliwa przynależność do kogokolwiek z tych zgromadzeń. Wolę podróżować na własnych zasadach, a dowiedziałam się jeszcze w Rosji, ale nie z powodu Putina. Ta cała Maskarada komarów jest bardzo dziurawa, a i oni nie potrafią poradzić sobie z tuszowaniem ubytków w niej… w moim wypadku chodziło o zajęcie się tak czy inaczej nieoczekiwanym świadkiem. - westchnęła - Może i nie poszłam do telewizji, bo jak teraz sądzę, to pewnie tam mają zabezpieczony niechciany przepływ informacji, a do tego mogłabym szybko trafić do zakładu zamkniętego ze ścianami obszytymi poduszkami i doktorem Malkavem dbającym o moją poczytalność. - skrzywiła się - Wtedy byłam wystarczająco wystraszona tym wszystkim, że odpuściłam, zmieniłam miasto (bo oczywiście w innym nie będzie tych potworów) i udawałam, że wszystko jest w jak należytym porządku… - skrzywiła się ponownie.
- W każdym dużym mieście są pijawki, w każdej wsi są kundle.
- Mogłeś mi to wtedy powiedzieć, teraz nie musisz.
- Fakt. Więc… - Aaron zatarł ręce - Co teraz?
- Teraz mam do porozmawiania z moim pacjentem. - Nadezhda spojrzała twardo na Davida - Główna sprawa - Co to za straszliwy zbieg okoliczności, że się pojawiłeś tak daleko od domu, akurat w momencie, gdy i ja postanowiłam dalej zwiedzać świat?
- To istotnie zbieg okoliczności. Oglądacie wiadomości? Słyszeliście pewnie o strzelaninie w Rockford, w Katedrze Świętego Piotra… tu w Illinois, może… Tydzień… - zmrużył oczy, faktycznie próbując stwierdzić dokładny czas. - ...temu?
Strzelanina była niewielka; w nocnych godzinach w otwartej katedrze mężczyzna, który okazał się szanowanym pastorem zastrzelił dwójkę przebywających akurat wiernych - parę z Europy, po czym popełnił samobójstwo.
W ustach Szwajcara oczywiście samo wspomnienie sytuacji nabierało nowego wymiaru. Spojrzał wpierw na Nadezhdę, potem przez lusterko na Aarona chcąc stwierdzić, czy któreś śledziło wiadomości.
- Wybacz, że teraz ja się okażę ignorantką, ale byłam zajęta przemieszczaniem się w celu odnalezienia najlepszego miejsca dla siebie, a że to wszystko jest nowe, to trochę zajęło.
- Tak słyszałem o tym, wybacz ale staram się nie szukać powiązań z wampirami w każdym zdarzeniu na świecie. Już głowa mnie boli jak wiem, że zmiany w trendach mody mogą być efektem zawiści dwóch Toreadrów.
- Rozumiem. W każdym razie… to był poprzedni zespół, z którym współpracowałem. - powiedział po prostu bez emocji, odpowiadając Rosjance - O okolicznościach opowiem wam może innym razem. Wciąż nie podjęliśmy żadnych decyzji.
- Cóż, przyda się nam gdzieś ulokować. Każdy idzie w swoją stronę? Ja znajdę sobie miejsce w jakimś hotelu, przeżyję, chociaż to dopiero jak się noc skończy.
- Mam mieszkanie kilka ulic stąd. Jeżeli jednak nie ufamy sobie jeszcze tak bardzo, mogę was podwieźć gdzie potrzebujecie.
- Każde z nas zostało w jakiś sposób zaskoczone tej nocy. To oczywiste, że nie ufamy sobie w pełni, ale możemy przynajmniej wspólnie napić się kawy. - skinął głową - Proszę wybaczyć mi, panie Black… po prostu ewidentnie mamy inne podejście do wielu spraw. Ale nie odmówię ci gościnności i pomocnej dłoni, mam tylko nadzieję, że będę miał jak spłacić dług. - sam zaś zwrócił twarz do Nadezhdy, przyglądając jej się bardzo uważnie - Pani zaś przyda się chociaż jedna noc spokojnego snu, lub dzień.
- To niemożliwe, ale dziękuję za troskę, mój panie. - przymknęła oczy i odpowiedziała - Dobrze, można tak zrobić, tylko nie mam nic na podziękę. - otworzyła oczy i spojrzała na Aarona -W ramach uprzejmości za gościnność.
- No cóż, jeżeli kiedyś oberwę to może uda ci się mnie poskładać. Bez wódki tylko, mam tak słabą głowę, że pewnie zacząłbym śpiewać gdybyś mnie potraktowała jak swojego pacjenta. - z tymi słowami Van ruszył w stronę mieszkania, które wynajmował Aaron.
- Tylko… - dodała kobieta - Znajdźmy jakiś całodobowy monopolowy, hmm? Przyda się coś dla rozluźnienia i przełamania… lodów. Byle mieli tam alkohol wysokiej jakości, na tyle, na ile się da.
- Przez "wysokiej jakości" masz na myśli Polską i Ruską Wódkę? Poszukamy czegoś. - po kilku minutach zatrzymali się przy jakimś sklepie z nazwą w dwóch językach.
- Chcecie coś konkretnego dla waszego podniebienia? - zapytała Nadezhda gotowa już wysiąść.
Przez chwilę Szwajcar patrzył na obydwoje jak na szaleńców. Zaczął z powrotem podciągać zakrwawione spodnie.
- Kawy. Raczej też nie będę chciał spać tej nocy.
- Piwo może…. Budwiser. Niestety, coś ponad soczek najpewniej zwali mnie z nóg, albo sprawi, że będę zbyt odważny.
- Piwo? - kobieta spojrzała na Blacka, jakby był niepoważny, ale zaraz wzruszyła ramionami - Wasza strata.

* * *

Kiedy powróciła z tych małych zakupów okazało się, że przyniosła same skarby. Aaron dostał nie tylko Budwisera (w ilości za dużo), ale też inne piwo, które na pewno było drogie jak na piwo i mocne jak na piwo, zaś David otrzymał chyba najlepsza kawę w asortymencie tego sklepu. Nadezhda natomiast trzymała jeszcze w torbie dwie, kunsztownie wykonane butelki rosyjskiej, sądząc po etykietach, wódki.
Gdy tylko otworzyła drzwi, powitało ją pytanie siedzącego przy szybie i bacznie obserwującego ulicę Leopoldiana.
- Słyszeliście kiedyś o koncepcji monitoringu miejskiego?
- Słyszałeś kiedyś o tym, że są rzeczy ważne i ważniejsze? - mruknęła Nadezhda wsiadając do vana.
- To twoja pierwsza noc w Chicago? Grupa ludzi ucieka z domu, w którym strzelano? Inne informacje dnia: Deszcz jest mokry, trawa zielona, a wampiry nie istnieją naprawdę.
Szwajcar ponownie nie odezwał się. Zerknął tylko na Nadezhdę uszczęśliwioną, jak może być tylko osoba uzależniona z kolejną porcją, po czym skupił się ponownie na ich otoczeniu.
Kilka zakrętów dalej Van zatrzymał się i Aaron wyszedł z samochodu.
- Przy okazji, postaram się ją powstrzymać, ale może się zdarzyć, że dość ładna azjatka wyskoczy z mojego komputera… nie panikujcie, ona tak czasem robi.
- Jeszcze nie piliśmy… - odparła zdziwiona kobieta. Reitnauer natomiast skinął po prostu głową, ewidentnie akceptując jako fakt życia, że nie zdoła nadążyć za myślotokiem, składnym lub nie, ich gospodarza. Ostatni wydostał się z samochodu.

* * *

Mieszkanie, do którego wprowadził ich Aaron nie było niczym specjalnym. Kilka ubrań walało się po podłodze, oraz pustych pudełek po pizzy. Kilka warstw talerzy zaczynało się łączyć w zlewie. Nie widzieli robactwa, ani niczego takiego.
- Sorry, za bałagan. Bycie kawalerem na ogół powoduje zatracenie zdolności dbania o dom. - szybko zaczął sprzątać swoje sanktuarium.
Nadezhda stanęła ja wryta, powoli obserwując z jednego miejsca to, co się działo w tym mieszkaniu. Zamknęła oczy, z całej siły starając się nie urazić niczym gospodarza, chociaż było to bardzo, ale to bardzo ciężkie.
- Tak, ale… Może… Przydałoby się chociaż raz na jakiś czas… Wynająć kogoś… Do sprzątania…? Tak, aby poprawić jakość życia…
- Nie narzekam na jakość życia. Natomiast "osoba do sprzątania" to ryzyko, kiedy ma się w domu kończyny supernaturali, książki o okulcie, czy znajomego maga, który potrafi się zjawić bez zapowiedzi. Paradoks to niemiła rzecz.
- Czy my wciąż mówimy w języku angielskim? - zapytał David, dotychczas lustrujący pomieszczenie z drobnym uśmiechem jak gdyby miejsce wyglądało z powodu przyczyn znajomo - Potrzebujesz pomocy? - zapytał go jeszcze, zerkając na ich dystyngowaną towarzyszkę i widząc, jak prawie namacalnie cierpi z powodu burdelu panującego u Aarona.
- Byłby ze mnie kiepski gospodarz, gdybym prosił was o posprzątanie mojego bajzlu. Otwórz okno jeżeli możesz, świeże powietrze się przyda. Tak z ciekawości Davidzie. Ile wiesz o istotach nocy?
Nadezhda omijając ubrania, pudełka po pizzy i całą resztę walających się po podłodze rzeczy weszła na środek pokoju, niepewnie stawiając na pustym kawałku podłogi siatkę, ale sama nigdzie nie siadając.
Aaronowi udało się pozbyć większości złomu z podłogi wokół Nadezhdy i podał jej krzesło kuchenne. - Przepraszam…- szczerze, teraz było mu wstyd sytuacji w swoim mieszkaniu. Po chwili wniósł również niewielki stół i puste szklanki i kieliszki - Zacznijcie, jak skończę to dołączę.
- Nie, nie martw się, to naprawdę nic wielkiego… - postarała się uśmiechnąć przepraszająco - Zawsze… Jeżeli byś potrzebował jakiś… rad… w tej kwestii… To mogę pomóc, ale teraz… przepraszam, że się wcięłam, rozmawiajcie.
- Nie szkodzi. Porozmawiamy, jak trochę ogarniemy. - odpowiedział trochę nieobecnie najmłodszy z trójki, zgodnie z radą uchylając okna na ogranicznikach, jak gdyby chcąc za wszelką cenę znaleźć sobie zajęcie.
Po kilku minutach graciarnia znalazła się w dużym worku czarnym worku, którego Aaron się szybko pozbył. Wróciwszy przyniósł krzesła dla Dawida i siebie, po czym usiadł zapraszając Leopodiana, aby również usiadł.
- Więc… no ja was zarzucałem pytaniami całą noc. Chyba teraz wasza kolej.
- Widzieliście kiedyś wcześniej tego komara, czy wiecie coś o nim? - zapytała Nadezhda.
- Patrząc po tym numerze, który mi wyrządził… Malkav. - z tymi słowami Aaron szybko zgiął się i wstał z krzesła wyraźnie poddenerwowany - Mam nadzieję, że to się niedługo skończy. Ciągle widzę… rzeczy, które mnie atakują. Trudno jest je ignorować.
- Może powinieneś poszukać czegoś, co przyniesie ci ukojenie. My sobie poradzimy. - zaproponował David ze szczerą troską, która nijak nie przystawała do prawie żołnierskiego zachowania i zdecydowania w apartamentowcu - Odpowiadając na twoje pytanie, nie wiem wiele, na pewno nie tyle, by ich rozróżniać, a tym bardziej wiedzieć co cię spotkało. Jedyne co, to wiem jakim paszportem się posługiwał.
Aaron w tym czasie ruszył do laptopa, będzie musiał wygarnąć Aki, te trefne informacje.
- akim? - zaciekawiła się Nadezhda - I skąd masz takie informacje?
- Sasha Ivchenko. Twój rodak… i umie zmieniać twarze… - od razu po tym słowie Szwajar niemo wymówił jakieś inne - Co do moich źródeł informacji… Pamiętasz, jak się poznaliśmy?
- Tak… To były dość… szalone miesiące. - zamrugała nagle zdając sobie sprawę z wydźwięku słów i postarała się ukryć rumieniec wstydu - Rozumiesz...
- Schleswig nie bez przyczyny wycofał się z aktywności. Jego przyjaciele powiedzieli mi, że Ivchenko poluje na ciebie.
- ...to… niespodziewane… - spojrzała niepewnie na rozmówcę - Wiesz może czemu na mnie polował?
Pokręcił przecząco głową.
- Jeżeli mogę się wciąć. - zerknął na nich Aaron - Jesteśmy łowcami, może zabiłaś jego dziecko, rodzica, sojusznika?
- Bardzo prawdopodobne. - przychylił się do tej obserwacji jej ochroniarz, by po chwili zreflektować się - Dziecko…? Rodzica? - zmarszczył brwi i spojrzał pytająco na obydwoje.
Nadezdha w totalnym zaskoczeniu spojrzała na Szwajcara, aż nalała sobie trochę wódki do szklanki.
- Ty… Nie wiesz jak to działa? - zapytała wręcz nie wierząc - Dziecko to określenie na młodszego wampira, który został przemieniony właśnie przez swojego Rodzica. Taka zależność.
- Teraz wiem… - zawahał się David - Może wy podyskutujcie, a ja się po prostu będę przysłuchiwał. Wyniosę… coś więcej w ten sposób.
Nadezdha złapała za szklankę z niewielką ilością wódki i wypiła jej zawartość.
- Tak, to mogło być tak. Musiało. - zgodziła się z opinią Aarona - Nie pytam każdego komara o drzewo rodzinne od tej martwej strony, żeby wysłać kondolencje i przeprosić. Ach… I chciałabym odzyskać moje bronie. - nalała sobie wódki, tym razem do kieliszka, która jednak długo tam nie zagościła, jako że została szybko wypita przez kobietę. Nadezhda odetchnęła głęboko zupełnie jakby to sprawiało jej jakąś ulgę.
- Została w Vanie. Daj mi chwilkę. - Aaron zniknął na kilka minut, po czym wrócił z szablą pod płaszczem. Spokojnie oddał kobiecie broń oraz kołek.
Nadezhda spojrzała na swoją broń i westchnęła.
- Komar musiał zabrudzić… - Aaron zobaczył, że nalewa sobie kolejny kieliszek wódki - Powiedz mi… Czy masz jakieś ukryte miejsca w tym domu?
Aaron skrzywił się.
- Nie pomieszkuje tu dostatecznie długo, aby wprowadzać modyfikacje. Mam kilka schowków w Vanie, a tak to nie.
- To gdzie ty chowasz miotacz ognia? Trzymasz pod łóżkiem?
- Van.
- Tylko wiesz… Jeżeli by wpadła policja, to pewnie by przetrząsnęła twój pojazd, nie sądzisz?
- Nigdy nie miałem sytuacji jak dzisiaj. Wybacz, że nie przygotowałem się na wampira, który nie jest wampirem, z ochroniarzem inkwizytorem, oraz wampirem, który jest wampirem, który chce zabić wampira, który nie jest wampirem. - Nadezhda zauważyła, że młodzian wypowiedział tę formułkę na jednym oddechu.
- Zadusisz się… - spojrzała na swoją broń - Jednak przydałoby się to gdzieś dobrze ukryć, jak i broń Davida, jeżeli jednak miałyby być kłopoty. Ciężko tłumaczyć zakrwawione szable, kołki, pistolety, z których strzelano i miotacz ognia, który pozostawił ślady w korytarzu.
Aaron wyciągnął spod łóżka kilka walizek.
- Dajcie tu swoją broń, schowam ją w samochodzie. Tam przynajmniej mam, jakieś skrytki.
Kobieta westchnęła.
- I pozostaniemy bez broni, co? I tak źle, i tak niedobrze… - skrzywiła się i zamyśliła - Zanim ewentualnie nas znajdą powinien wstać świt i komary pójdą spać po krwawych bajkach. Teraz jednak jest niebezpiecznie póki słońce nie wstanie… Nie wiadomo co komarom w końcu do tych niewielkich móżdżków przyjdzie, jak się dowiedzą o rozróbie z miotaczem ognia w roli głównej i prochową sup bystrogo prigotovleniya.
- Co do miotacza ognia, nie ma żadnych prawnych ograniczeń co do posiadania takowego. Poza tym, całkiem możliwe, że Cammarilla się zajmie całą sprawą i zamiecie to pod dywan. Dosłownie.
- W to nie wątpię, przecież ich dragotsennym Maskarad nie może zostać naruszona przez jakiś wariatów z zamiłowaniem do ognia. Są uroczy w tym.
- Więc na razie nie panikujmy. Więc, teraz mam pytanie. Masz jakiś pomysł CZEMU, ktoś mógłby cię uważać za wampira?
- Ja nie panikuję. To niezdrowe. Ja dbam o dobre życie. - wzruszyła ramionami na pytanie Aarona - Mało teorii spiskowych krąży, które dotykają też postronnych, niezwiązanych z tym? Pojęcia nie mam czemu ktoś uważałby mnie za komara. Nie gryzę ludzi, nie mam uczulenia na słońce, nie panikuję przed zapalonym papierosem i zakładam, że kołek w serce wykonałby inną robotę niż sparaliżowałby… chyba, że mówimy o wiecznym paraliżu.
- Więc…. heh, pewnie jakieś wampki starają się utrudnić ci życie. No dobrze, teraz chyba twoja kolej na pytanie.
- Uwierzyłeś w to całe "Ona jest wampirem" bez wcześniejszego upewnienia się?
- Byłem sceptyczny, ale w mojej pracy nie można zakładać, że ktoś NIE jest wampirem, jeżeli przejawia odpowiednie…. tendencje. Mogłem zakwestionować fakt, że miałaś być tak potężna, że potrafiłaś chodzić po słońcu, ale no cóż… najwyżej zrobiłbym z siebie idiotę.
- A nie martwi cię, że jednak mogłam być potężnym wampirem, co skończyłoby się dla ciebie bardzo niemiło? Chociażby zacząłbyś błagać mnie o trochę mojej krwi?
- Oprócz miotacza ognia miałem też kołkownicę. I miałem nadzieję cię przekonać na rozmowę, po to była ręka lupina.
Nadezhda uniosła brew.
- A po co ręka lupina? Miałeś nią straszyć?
- To zabrzmi trochę rasistowsko, ale… myślałem, że możesz być Tzimisce i to mogłoby cię… przekupić… wiesz trochę ciekawego materiału do dodania do stołu.
- Cóż… Wydaje mi się, że Tzimisce wolałby sprawdzić czy członkowie Arcanum działają dosłownie tak jak inni, a zawsze można skusić się na części zamienne. Do tego… - spojrzała trochę zdziwiona ignorancją Aarona - ...osobiście nie próbowałabym iść do Tzimisce, chcąc zrobić z nim wywiad.
- No cóż, nie jestem jeszcze tak obeznany z wszystkimi. Staram się unikać Malkavów i Tremere. O Tzimisce słyszałem dwie rzeczy: Potwory bez serca… ale niezwykle uprzejme i cywilizowane.
- Raczej badacze bez granic.
- Ale wciąż uprzejmi?
- Oczywiście, to będzie bardzo uprzejma zmiana w rozumny fotel, a i nie radzę naruszać ich domeny. To terytorialne ublyudki. Dziwię się, że jako łowca tego nie wiesz…
- Tzimisce nie są tak częste w Ameryce jak u was w Wschodniej Europie. Cieszę się, że masz większą wiedzę o nich, może kiedyś porównamy informacje.
- Dam ci radę, skoro nie są ci tak znani. - spojrzała uważnie na Aarona oceniając jego reakcję - Jeżeli natrafisz na jakiegoś nie próbuj robić z nim wywiadu, a najlepiej się oddal mając nadzieję, że nie naruszyłeś jego terenu swoim niezapowiedzianym wtargnięciem.
Aaron wyciągnął niewielki notes i zanotował słowa Nadezhdy.
- Dzięki, zapamiętam i przekaże dalej.
Nadezhda spojrzała nie wierząc w niewiedzę obu mężczyzn.
- A nie myślałeś kiedyś żeby może spróbować zrobić wywiad z jakimś ghulem, a nie narażać się wampirowi?
- Ghule Tzimisce są tu równie częste co ich panowie, ghule boją się mniejszej ilości rzeczy niż ich pan, albo przynajmniej nie boją się rzeczy, które przekonają ich do mówienia. Jedyną szansą są wyzwoleni, ale nie wiem czy istnieją tacy od Tzimisce.
- Wątpliwe, zważając że tak naprawdę ghule Tzimisce, z tego co mi wiadomo, raczej… mało przypominają coś, co powinno istnieć i wciąż działać. Nie chodzi mi jednak o ghule tych pozbawionych jakiejkolwiek moralności naukowców, a o ghule komarów z innych Klanów.
- Ponieważ klany bronią swoich tajemnic. Raz starałem się przesłuchać ghula jednego Nosferatu. Dostałem odpowiedź typu "Pan mi zabronił rozmawiać z obcymi".
- Patrząc po twoim sposobie działania… - skrzywiła się - To pewnie byś chętnie poszedł do Elizjum ze swoim miotaczem ognia, jeżeli byś wiedział gdzie jest lub przeprowadził wywiad z samym Księciem, mylę się?
- Poszedłbym pod Elizjum, ustrzelił jednego kołkiem, zabrał do ciemnej, wilgotnej piwnicy, przypiął mocnymi pasami do czegoś solidnego, wyjął kołek i pokazałbym mu opcje: Odpowiesz mi na kilka niegroźnych pytań, albo wsadzę ci miotacz ognia w jedną z twoich wielu dziur i nacisnę spust. Na ogół działa, staram się co prawda również unikać Brujah. Co do księcia… staram się nawiązać z nim rozmowę listowną podając się za dalekiego "krewnego".
Nadezhda skrzywiła się na słowa o wsadzaniu miotacza w pewne miejsca.
- Aaronie, proszę… Nie bądź wulgarny. - po czym spojrzała na niego jak na fascynujący okaz… tylko nie wiedziała czego - Wysyłasz listy… do Księcia… Listy… A on jest z Klanu…? I za kogo się podaje? Na pewno te listy idą do niego, a nie do biednego śmiertelnika, który zastanawia się czy nie wezwać kogoś ze szpitala psychiatrycznego, po tym jak detektyw odnajdzie tego, co wysyła te listy? - mina Nadezhdy sugerowała, że to się jej mało podoba, a i jakoś nie była w stanie dać wiary słowom tego człowieka - Powiedz chociaż, że nie podajesz adresu zwrotnego.
- Oczywiście, że podaję. Razem ze swoim zdjęciem, planem dnia i ulubionym narzędziem tortur. - Aaron uśmiechnął się - Nie mam pojęcia kto jest Księciem, szczerze nie wiem czy w Chicago jest Książę..
- Bajkoland dla komarów… - mruknęła Nadezhda - Maskarada musi tu być biedna.
- No na razie nic się nie wymknęło w wiadomościach. Może Anarchiści trzymają wszystko w ryzach.

Nadezhda nie odpowiedziała od razu, ale gdy się odezwała zupełnie zignorowała wdrażanie się w temat Anarchistów.
- Czyli chcesz mi powiedzieć, że wiesz o Anarchistach, ale nie wiedziałeś, że nie włazi się do Tzimisce, aby przeprowadzić z nim wywiad?
- Camarilla, Sabat i Anarchiści. To są trzy najgłośniejsze tematy w sferze Kainitów… szczególnie po tej akcji w Rosji.
Kobieta szybkim ruchem wypiła swoją wódkę, dając sobie czas na nasycenie się nią.
- Powinieneś wypić to piwo. - Aaron nagle usłyszał przeciągły jęk brzucha Nadezhdy, która skrzywiła się na to - Wybacz.
- Spokojnie, jak chcecie mogę coś upichcić, albo zamówić do domu. Noc jeszcze młoda pewnie uda mi się sprowadzić coś niezdrowego.
- Zamówione… Niezdrowe… Jedzenie… - przetarła oczy - Ja podziękuję, naprawdę.
Aaron wstał i poszedł do kuchni, po drodze odskakując w bok i przywierając do ściany.
Kiedy dotarł do lodówki spokojnie otworzył drzwi.
- Hm… Jajka, bekon, coś zielonego, chyba sałata, jogurty, masło… zjesz kilka jajek na bekonie?
- Jeżeli byłbyś tak miły, gospodarzu, to chętnie się uraczę. - spojrzała na Davida - Ty też coś zjesz?
 
Corrick jest offline