Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 31-10-2016, 23:39   #4
Zell
Edgelord
 
Zell's Avatar
 
Reputacja: 1 Zell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputację
7 listopada 2016r., Poniedziałek, godzina 8:37,
Chicago, kawalerka Aarona.



Ostatnie tygodnie wymusiły na Aaronie zmiany trybu życia… na zdrowszy, ku jego odrazie. Musiał ciągle sprzatać, codziennie się myć i pilnować swoich rzeczy. Pozytywna strona to, że udało mu się w końcu zmontować warsztacik. Jego nowi towarzysze, szybko mogli zauważyć zamiłowanie Arcanisty do "gadgetów". Dni Aarona były spędzane na próbach miniaturyzacji dronów, aby mógł zmontować drono-pilot, na razie bez skutku. Kilka razy słyszeli jego rozmowy z "Maginią", ale na razie nie spotkali się z nią osobiście. Dziś bawił się jakąś mieszanką chemiczną i radził, aby nie podchodzić do niego z ostrym światłem.

Młodszy z jego gości wysłuchał go z uwagą i skinął głową z taką samą powagą jak wszystko co zdawał się robić i nie było wątpliwości, że posłucha. Zapytawszy o możliwość skorzystania z sanitariów wczesnym rankiem, siedział teraz oglądając wiadomości na wczoraj przystawionym do stołu krześle. Skoro sam już był idealnie czysty - silny kontrast z więziennym wyglądem ostatnich dni - i ogolony, teraz siedział z miską z mieszanką wody i płynu do mycia naczyń, gąbką higieniczną i rozmontowanym na części pistoletem na stole, który metodycznie, cierpliwie, mechanicznie polerował, na sucho lub na mokro, jak gdyby robił to codziennie od wielu lat.
Wymagało to na tyle niewiele uwagi, że równocześnie od czasu do czasu skakał po kanałach telewizora. Wczorajsze pytanie o bycie na bieżąco z wiadomościami ewidentnie nie było przypadkowe. Aaron sarkastycznie i rozsądnie zauważył, że nie ma sensu korelowanie wszystkich wydarzeń z nadnaturalną aktywnością istot nie będących ludźmi…
A jednak Europejczyk zdawał się być skłonny choćby ewaluować nawet pospolite lokalne i federalne informacje, jak gdyby uznawał, że we wszystkim można czegoś się dopatrzeć. Tego ranka jednak nic szczególnego nie zaprzątało jego atencji aż do wiadomości o szpitalu.
- Mein Gott… - wymsknęło mu się prawie szeptem, gdy w telewizji nadawano informację o szpitalu. Odstawił kubek z dawno wystygłą kawą i na chwilę przerwał czyszczenie broni, słuchając tragicznych wiadomości, które kojarzyć by się mogły bardziej z zamachami sprzed lat w Indiach i Rosji, niż z czymś do czego może dojść w Stanach Zjednoczonych.
Aaron przykrył ciemnym materiałem swoją zabawkę i ruszył do Dawida.
- Cholera… No to, będą kolejne miesiące wzmożonej nienawiści do Muzułman… Haquim, Haquim… jakoś to kojarzę. - ruszył szybko do swojego komputera i zaczął przeszukiwać coś w internecie.

Nadezhda przez cały czas pomieszkiwania u Aarona była niespokojna, jakby przebywanie tak długo w jednym miejscu działało źle na jej nerwy. Jadła bardzo niewiele, ale za to piła sporo wódki, chociaż nigdy tyle, aby na nią mocno wpłynęła, jednak to najwyraźniej przynosiło jej jakąś ulgę. Z drugiej strony także była bardzo niepewna, gdy musiała iść spać (a spała niewiele i początkowo tylko w dzień), a Szwajcar mógł być już zmęczony ciągłym pytaniem go, jak tylko na chwilę wyszedł, czy wszystko na pewno jest dobrze. W końcu jednak te ataki paranoi się uspokoiły na tyle, że nie była zauważalna… ale z jej pobudkami było inaczej.

Nadezhda mogła obudzić śpiących nagłym krzykiem, z którym dość często się przebudzała, a zawsze była po pobudce roztrzęsiona, czasem mogli, jeżeli jeszcze nie spali, usłyszeć jak przez sen wypowiada jakieś niezrozumiałe dla nich słowa najpewniej po rosyjsku, a tej nocy David usłyszał, że tuż przed dramatyczną pobudką wyszeptała: "Lyosha…" i przebudziła się drżąc ze zdenerwowania. Raz nawet zdarzyło się, iż spadła z sofy rzucając się po niej, co na pewno obudziło tego, kto spał w tej kawalerce. Nie mówiła nic o tym, co się stało podczas jej odpoczynku, jednak mogli mieć wrażenie, że nie wypoczywa ona bardzo dobrze.

Raz wyszła w dzień tak, aby gdzieś pójść sama, a kiedy wróciła wyglądała na dość… zadowoloną? Także pewnego razu, zapewne ku pewnemu zdziwieniu gospodarza, uparła się, aby sama iść w nocy. Wróciwszy natomiast wyglądała na bardzo, ale to bardzo, ale to bardzo ukontentowaną.

Siedziała właśnie patrząc apatycznie na nietkniętą kawę i tylko od niechcenia spoglądając na wiadomości przewijające się w telewizorze, po raz setny mieszając łyżeczką w kawie, którą wreszcie puściła, aby napić się z kieliszka przygotowanej wódki. Do pewnego momentu oglądała zupełnie beznamiętnie, ale mniej więcej w momencie, gdy mówiono o zamieszaniu w to wszystko jakiś osób zdarzyło się coś, czego można było się nie spodziewać po Rosjance.

Zakrztusiła się wódką.

Kiedy odzyskała w końcu oddech i powrócił jej głos zaczęła chusteczką ścierać ze stolika trochę wódki, którą wykasłała.
- Wybacz… - przeprosiła acz nie spojrzała na Aarona, tylko była wpatrzona w swoje "sprzątanie", a gdy skończyła jej spojrzenie ponownie utkwiło w telewizorze.
- Tak… To straszna tragedia, naprawdę.

Aaron po kilku chwilach spojrzał na pozostałych.
- "Haquim…. założyciel jednego z klanów Wampirów…" tylko tyle mam. Więc teraz to chyba komary. - wrócił do przed telewizor - Cholera… tyle bezsensownej śmierci.
- Hakkim to bardzo powszechne imię. - zauważył Reitnauer, wstając i podchodząc do telewizora. Przykucnął z twarzą blisko ekranu, jak gdyby nie widział zbyt dobrze, albo nie chciał by jakikolwiek szczegół mu uciekł. Szybko jednak wstał, ale nie odwrócił spojrzenia od napisów z informacjami u spodu ekranu.
- Ale to nie muzułmanie. Już by to powiedzieli. Zawsze kogoś chociaż podejrzewają. I powiedziała napad, nie atak. - uniósł brwi - Pozostałe imiona…. - podkreślił drugie słowo - ...też nie brzmią arabsko… w ogóle cała ta transmisja chyba nie jest autoryzowana przez policję. Nie powiedzieli nic o liczbie zabitych i ranionych napastników. Nie ostrzegli też, że ktoś mógł uciec i nie apelowali o ostrożność. I nigdy nie mówią o pseudonimach napastników w takiej sytuacji. - chwilę milczał, trawiąc własne spostrzeżenia.
- Wygląda prawie jakby ktoś chciał komuś przesłać jakąś wiadomość. Może jakieś słowa klucze, których nie rozumiemy. - Aaron spojrzał na Nadezhdę - Jakieś pomysły?
Nadezhda zapatrzyła się w wiadomości, które już zmieniły temat i dopiero chwilę później spojrzała na Aarona.
- Wybacz. Pomysły? Cóż… Może nie ma tej całej autoryzacji, liczb i tak dalej, bo sprawa jest zamiatana pod dywan? Z jednoczesnym "delikatnym" sposobem dania do zrozumienia zainteresowanym i wtajemniczonym o co chodzi, a my najwyraźniej się do takich nie zaliczamy.
- Albo jest to coś tak nieprzewidzianego, że nie było jak powstrzymać którychś z mediów. Na pewno media społecznościowe pękają w szwach od… nagrań, wszystkiego… - zastanowił się Szwajcar - Piętnastu uzbrojonych… na szpital dziecięcy… dobry Boże. - mężczyzna schylił głowę i spod koszuli wydobył różaniec, na sekundę dosłownie, by ucałować krzyż. Nawet nie myślał jak mogą to odebrać inni, chowając symbol wiary.
- To nie napaść. To rzeź niewiniątek. Ale ciebie to nie ruszyło. - odwrócił się wreszcie do Nadezhdy, z tym samym obserwacyjnym tonem - Zachłysnęłaś się jak usłyszałaś imię... “Vselovod”. - powiedział po prostu, z naleciałościami germańskiego akcentu.
Nadezhda spojrzała na niego dłużej pijąc powoli zimną kawę, którą szybko odstawiła krzywiąc się.
- Paskudne… - znowu zwróciła wzrok na Davida - Nie muszę wyjmować symboli wiary i modlić się za dusze, aby okazać, że mnie coś ruszyło, nie sądzisz? - w momencie, gdy Szwajcar wyjął różaniec mógł zauważyć, iż Nadezhda patrzy na niego z pewnym pobłażaniem - A zakrztusić się wódką każdy może, prawda? Taki moment po prostu, przypadek. - oparła się plecami o tylne oparcie krzesła.
- Twoje pytania retoryczne nijak nie mają się do tego co powiedziałem, a nie wierzę w przypadki gdy Rosyjska łowczyni przyjmuje na chłodno taką wieść... - dotknął palcami ekranu - ...i jedyny raz jak widzę jej takie zachowania... Przypada na rosyjskie imię. W chyba nienaturalnej sprawie. Jednak tylko spostrzegam, pani. Nie chciałem wnikać. - skinął tylko głową, przyjmując z rezerwą jej odpowiedź. Ewidentnie wiadomości wstrząsnęły ochroniarzem, skoro pozwolił sobie na taki ubytek profesjonalizmu. Wrócił do krzesła, siadając ciężko, a po spojrzeniu widać było, że wiele myśli krąży mu po głowie.
Aaron odchrząknął.
- Davidzie nie zrozum tego źle, ale w tym interesie powoli zaczynasz… tracić kontakt z wieloma rzeczami. - Aaron przełknął ślinę zastanawiając się jak najlepiej przedstawić swoje następne słowa - Rozmawiałem z kilkoma weteranami i opowiadali mi, że z czasem takie rzeczy jak 11 Sierpnia czy Strzelanina w Bostonie, nie robią na nich wrażenia ponad "Co Wampiry czy inne paskudztwo chciało tym osiągnąć?". Najwyraźniej nie siedzisz długo w zajęciu Łowcy, ale zobaczysz pewnie o wiele gorsze rzeczy zanim stuknie ci trzydziestka. - Aaron spojrzał na Nadezhde - Ma rację, co prawda. Imię Vselovod jakoś cię poruszyło.
- Obaj jesteście paskudnie uparci. - skrzywiła się kobieta - Co zaś się tyczy tego, co się stało w szpitalu dziecięcym… - odwróciła wzrok i nie skończyła zdania.
Reitnauer wysłuchał słów Aarona uważnie. Ewidentnie myślał inaczej, ale mimo to - z jednej strony kurtuazyjnie, z drugiej jak ktoś kto stara się chłonąć wszystko, prawie jak dziecko. Nie skomentował ich jednak i spojrzał na Nadezhdę.
- Może coś co widzieliście w ostatnich dniach. Coś nietypowego... może rzucić jakieś wnioski na tę sprawę.
- Czyżbyś planował coś z tym zrobić? Jak na razie jesteśmy w Chicago. - przypomniała Nadezhda - I tak jakby i tak nie mamy żadnego tropu, a ja nic nie widziałam.
- Mogę poszukać, popytać, ale na razie nic mi nie przychodzi do głowy. Cała sytuacja mi śmierdzi, nie pasuje do tego jak normalnie zachowują się Wampiry… zbyt…. glośne. - Aaron wrócił do komputera i zalogował się do hunter-net.org patrząc czy pojawiają się jakieś informacje o tym zdarzeniu.
- Teraz chronię panią, więc raczej nie… z drugiej strony dotyczy to ciebie, nawet jeśli nie chcesz tego potwierdzić. - wzruszył ramionami - W zakresie moich obowiązków jest próbować przewidzieć, kto i dlaczego ci może grozić. Nawet jeśli nie ułatwisz sprawy. - zerknął na Aarona, a na twarzy miał wymalowane jakieś rozdarcie.
- Ja spotkałem… coś nietypowego. W nocy strzelaniny w Rockford. Gdy moi… towarzysze broni zginęli.
Aaron spojrzał znad komputera.
- Zdefiniuj "nietypowe". Jesteśmy Łowcami, widzieliśmy, albo przynajmniej słyszeliśmy o, sporo nietypowych rzeczy.
- Byliśmy na tropie wilkołaka. Lupina. Dokonał w okolicy miasta i w Illinois kilku… może kilkunastu morderstw na przestrzeni czterech miesięcy. W naszej grupie była była detektyw. Nieustraszona kobieta. Śledziła go pewnego razu w pełni i widziała, jak się przeistoczył. - spokojnie relacjonował Reitnauer, w dość militarnym stylu. - Podczas kolejnej pełni trzymaliśmy się blisko. Od tamtego czasu śledziliśmy go i nie nastąpiło żadne morderstwo, trzymał się swojego terenu przy podmiejskim slumsie, prawie go nie widzieliśmy. Ale wczesnym wieczorem przyuważyliśmy jak się przemieszcza. Poszedł do katedry. - westchnął Reitnauer.
- Kiedy weszliśmy do środka, myśleliśmy, że już go nie ma. Frank, który był pastorem wymienionym w wiadomościach, spanikował trochę i słusznie. Zaczęliśmy na wszelki wypadek szukać go, w środku prawie nikogo nie było, martwiliśmy się o rzeź duchownych. W pewnej chwili… zauważyłem, że jeden inny facet który się tam modlił to był on. Był tak samo ubrany. Tak samo na nas nie patrzył jak gdy raz czy dwa Sophie udało się go nagrać. Po prostu wyczułem, że to on. I zwrócił się do mnie.
- Okazało się, że po tym ostatnim miesiącu to on się zorientował co do nas i nas tam zwabił na rozmowę. Byliśmy uzbrojeni, mieliśmy srebro, ale się nie bał, bo to nie był wilkołak. To był wampir. Był oczywiście… niepoczytalny. Uznawał, że wyświadcza nam przysługę i chciał nas zmusić do wysłuchania go. W dużym skrócie zabił jedno z nas, a potem nie było już odwrotu i… i… - Reitnauer na chwilę zapatrzył się gdzieś w pustkę - Na moich oczach przeistoczył się w coś. Nigdy nie widziałem wilkołaka, ale pewnie po rozmiarze można by pomylić… tylko… to było odrażające. Groteskowe.
Chwilę milczał, pogrążony w myślach.

Nadezhda milczała całą opowieść, ale najwyraźniej słuchała uważnie wpatrzona półotwartymi oczyma w zimną kawę.
- ...jak groteskowe? Odrażające? - zapytała trochę ciszej.
- To… były ścięgna i mięśnie i… kości. - nieobecnie zrelacjonował młody łowca - Nigdy nie widziałem niczego takiego. I on nas nabrał. On nas zwabił. Nie byliśmy przygotowani na wampira… na nic takiego.
Przez całą opowieść Davida Aaron wertował swoje notatki, oraz otworzył kilka ksiąg.
- Spotkaliście Tzismice… silnego z tego co mówisz. - pow
- To było, jak gdyby nie lękał się kul, ani świętej ziemi… on spostrzegł nas i on zagrał nami. Ale w całej swej wypaczonej… perspektywie… - rozważał David - Nie ściągnął nas tam by nas zabić. On nas ściągnął, by nas ostrzec przed czymś gorszym.
- Przed czym? - zapytała Nadezhda bezwiednie wciskając paznokcie w dłoń i nie patrząc na łowców.
- I to, dlaczego go od razu nie spostrzegłem… i nie zadziałałem, jak do mnie zaczął mówić… - Reitnauer ciągnął, pomimo pytania Nadezhdy, jak gdyby jeszcze nie do końca wrócił do rzeczywistości. Jedno ze źródeł jego stresu ostatnimi dniami stało się oczywiste - To że się modlił. Moi towarzysze by nie uwierzyli, ale jestem tego pewien. Chociaż… Może gdybym nie czekał… może by wciąż żyli. - dopiero upił łyk kawy z kubka i jak gdyby przez to się ocknął.
- Przepraszam. Zadała pani pytanie.
Łowczyni pokiwała głową wpatrzona w swoje dłonie, a na jednej zobaczyli, że jeden z jej paznokci przebił skórę.
- Przed czym was ostrzegał?
Szwajcar jak zahipnotyzowany patrzył na drobną, a groteskową deformację jej palca.
- Nie wiem. Nim się dowiedzieliśmy… zgaduję, że nigdy tak naprawdę nie mogliśmy się dowiedzieć.
Aaron przez chwilę milczał po czym położył dłoń na ramieniu Davida.
- Nie powinieneś się winić. W momencie kiedy poznaliśmy prawdę, wszyscy, i zdecydowaliśmy się walczyć z nimi… każdy na swój sposób, musieliśmy brać pod uwagę, że nie zawsze wygramy. - Arcanista przysiadł do reszty.
W tym momencie Nadzehda wstała, a czuć było od niej tłumioną dawno złość.
- Co ty możesz wiedzieć, który siedzi i robi wywiady z nadnaturalami, spisuje wszystko i gromadzi o nich wiedzę? - warknęła w nagłej złości, która do niej nie pasowała - Ty nichego ne znayu.
- Dziękuję, że masz mnie za idiotę, który nie rozumie zagrożenia. Przyznam ciekawość i żądza wiedzy często przyćmiewa mi instynkt samozachowawczy, ale ja nie szukam wiedzy o nich, dla samej wiedzy. - Aaron westchnął - Najgorsze jest to, że nie wiem CZY powinno się je wybić.
- Znalazł się przeklęty miłośnik. - podeszła bliżej Aarona i nachyliła się nad nim patrząc mu głęboko w oczy - Może i rozumiesz zagrożenie, ale za nic go nie znasz.
- Bo rozważam swoje cele. Na ogół. I nie jestem miłośnikiem. "Rodzina" i jej konflikty jest tak zmieszana z polityką, modą, technologią, ŻYCIEM śmiertelnych, że nie wiem czy ludzkość jest w stanie funkcjonować bez nich. Dziecko, które 6000 lat było skierowane, nie da sobie rady samo z dnia na dzień.
Nie nadeszła werbalna odpowiedź od Nadezhdy, ale zdarzyło się coś innego. Kobieta bez ostrzeżenia spoliczkowała Aarona z siłą… która sprawiła, że spadł z krzesła i zaczął się zastanawiać czy ma wszystkie zęby. Zanim jednak coś zrobił złapała go za fraki i uniosła z podłogi przysuwając go do swojej twarzy, jakby dla upewnienia się, że patrzy jej prosto w oczy.
- Nic. Nie. Wiesz. Naczytałeś się książek, dziecko, i myślisz, że już doświadczyłeś wszystkiego przez swoje… badania...
Reitnauer zrzucił z siebie melancholię. Błyskawicznie był na nogach, ale nie przysunął się o krok. Zerkał to na jedno, to na drugie… gotów interweniować gdyby Black chciał się odwinąć…. albo co gorsza, kobieta poszła za daleko.


Aaronowi chwilę zajęło zebranie myśli po pierwszym szoku, ale szybko pozbierał dobrą odpowiedź.
- A ty skąd jesteś tak bardziej doświadczona ode mnie? Jesteś młodsza, a zachowujesz się jakbyś żyła z Nimi już od stuleci i wiedziała o nich wszystko co można wiedzieć.
Aaron nawet nie zdążył się zorientować kiedy z całej siły jaką miała kobieta, a miała jej straszliwie dużo jak dla niego, uderzył w stojący nieopodal stolik, rozbijając sobie głowę oraz czując bolesne uderzenie w kręgosłup… jednak na tym się nie zakończyło, bo Nadezhda po prostu rzuciła się na niego… najwyraźniej nie mając zamiaru poprzestać na tym, a w jej oczach było widać jedynie czystą wściekłość i coś, czego Aaron bał się zidentyfikować…
- Zdejmij ją ze mnie! - krzyknął Aaron jednocześnie starając się zrzucić. lub odkopać Nadezhdę od siebie, zanim zrobi mu jakieś poważniejsze szkody.
Szwajcar zareagował bez zwłoki i zawahania. Po chwili doskoczył od tyłu do kobiety, stosując jakiś chwyt by możliwie zablokować jej ruch ramion i wykorzystał przewagę wzrostu by unieść ją nieco nad ziemię, nie bacząc zanadto że zapewne w furii będzie skłonna wściekle kopać.
Zrobił to, bo bał się, że zaparta o ziemię po prostu go przewróci i obierze za nowy cel.
Zaczął tyle własną siłą (która mogła co najwyżej jej dorównać) i bardziej techniką (w której wiedział, ile ma przewagi) odciągać ją do tyłu, równocześnie szepcząc coś cicho, uspokajająco w pobliżu jej ucha.
Na działania Szwajcara kobieta wydawała się tylko wściec. Zaczęła kopać wściekle i szarpać się próbując oswobodzić. Jej kopnięcia były nieokiełznane, a szarpiąca się Nadezhda trudniejsza do opanowania niż powinna.
Aaron szybko podskoczył na równe nogi i ruszył pomóc Davidowi. Chwycił nogi Rosjanki i starał się utrzymać je między jedną swoją ręką a korpusem.
- Co w nią wstąpiło?! To było zwykłe pytanie!
- ODSUŃ SIĘ! - warknął na Aarona jego gość, próbujący utrzymać kobietę, nie z jakiejś złości ale żeby gospodarz się posłuchał - Jest ghoulem, złamie ci kopnięciem rękę! Znajdź coś na uspokojenie! - przekrzykiwał wściekle walczącą Rosjankę.
Aaron puścił nogi kobiety jak oparzony.
- Ghoulem!? I dopiero teraz mi to mówisz!? Co mam jej niby dać?! Wódki?!
- Ty jesteś znawcą! - odpowiedział mu David, który poświęcił na ułamek sekundy uwagę by się rozejrzeć, prawie nie tracąc kontroli nad ghoulem.
- Nie mam krwi wampira na sobie!
- Kajdanki! W kieszeni płaszcza!
- To ją na pewno uspokoi… - Arcanista rzucił się do płaszcza i po kilku chwilach wyciągnął z nich kajdanki.
Nadezhda niepomna na zmęczenie szarpała się wciąż wściekle, a może nawet bardziej, podświadomie chcąc najwyraźniej zmęczyć Davida, aby zwolnił trochę uścisk.
Mężczyzna faktycznie opadał z sił, tym bardziej próbując utrzymać kobietę odrobinę nad ziemią, walcząc jeszcze z grawitacją.
- To się odbije na pensji… - wyszeptał pod nosem grobowy dowcip, po czym typowo ochroniarskim ruchem (ale zazwyczaj zarezerwowanym dla napastników) przewrócił i kobietę i siebie, tak aby ona pierwsza upadła i aby mógł przygwoździć ją swoją masą. Leżąc bokiem na jej plecach obydwoma rękoma uchwycił jeden z jej nadgarstków.
- Skuwaj! - krzyknął do badacza, mając wielką nadzieję, że w tym krytycznym momencie ten zadziała zdecydowanie.
Bez zastanowienia Aaron zatrzasnął jeden kajdan wokół nadgarstka kobiety - Dawaj drugi!
W tym momencie kobieta szarpnęła się naprawdę silnie i udało jej się trochę odwrócić tak, że David miał teraz naprawdę duże trudności z utrzymaniem jej w miejscu.
- Poradzisz sobie! - odkrzyknął mu Reitnauer z nadzieją, szarpiąc się z Nadezhdą.
Aaron szarpnął za kajdanki zmuszając Nadezhdę do zblizenia obu dłoni, po czym zamknął kajdan na drugim nadgarstku.
- Zrobione.
W tej chwili Nadezhdzie udało się w końcu zwalić z siebie Davida i mając zmniejszone pole do popisu udało się jej tylko zatopić zęby w jego dłoni, gryząc do krwi. Mężczyzna z trudem powstrzymał się przed urwanym krzyknięciem z bólu. Zamiast tego, wiedząc co za chwilę może się zdarzyć, podniósł się tylko na tyle, by przyklęknąć - przygniatając jednym kolanem jej tors. Nie wyrywał dłoni ghoulowi.
Zamiast tego…
- Sancta Maria,
ora pro nobis…
- zaczął litanię, rozedrganym ale pewnym głosem, przymykając powieki.
Było mu o tyle ciężko, że skuta ghoulica wciąż się szarpała i co chyba najgorsze - wciąż wbijała zęby w jego dłoń.
- Mam nadzieję, że to zadziała. - bez ceremonii Aaron sprzedał solidny cios pięścią w policzek kobiety.
To najwyraźniej w jakiś sposób zaskoczyło ghoulicę, ale sprawiło, że zagryzła mocniej dłoń Davida, jednak jednocześnie w końcu puściła jego krwawiącą rękę i spojrzała z nienawiścią na Aarona sapiąc i próbując zrzucić Szwajcara.
Ten mając wolną dłoń, na której widniał paskudny ślad po zębach zagryzających z wielką siłą aż do kości, z krwią cieknącą swobodnie, położył jednak bez strachu dygotającą dłoń na jej czole. Pewnie i spokojnie, w pewien sposób też osłaniając jej twarz przed powtórzeniem takiego zachowania przez Aarona.
- Sancta Dei Genitrix,
Sancta Virgo virginum,
Mater Christi,
Mater divinæ gratiæ…
- ciągnął spokojnie. Jego twarz była zbolała, otworzył oczy i patrzył prosto na twarz ghoula, jak gdyby liczył że pochwyci jej spojrzenie.
Było coś dostojnego, jakiś spokój i zrozumienie w zachowaniu Davida; jedyne co, to że zachowywał się jak lunatyk.
Po chwili poczuł, że szarpanie się trochę zmalało na sile, chociaż wciąż w jej oczach widział coś na wzór… żądzy krwi…?
- Uspokoiła się? - Aaron zdołał wydusić z siebie tylko takie ciche pytanie.
- Mater purissima,
Mater castissima,
Mater inviolata,
Mater intemerata,
Mater amabilis,
Mater admirabilis,
Mater boni consilii,
Mater Creatoris,
Mater Salvatoris,
Virgo prudentissima,
Virgo veneranda,
Virgo prædicanda,
Virgo potens...
- przerwał Reitnauer, widząc w oczach unieruchomionej kobiety znów… Nadzieję. Umilkł, przeżegnał się i wstał.


Nadezhda leżała wciąż oddychając głęboko, z rozszerzonymi źrenicami i przeniosła spojrzenie na Davida… Zerknęła na jego krwawiącą dłoń, okrutnie potraktowaną, zerknęła na plamy krwi na swojej bluzce, poczuła jej smak na języku. Utkwiła wzrok w suficie i w tym momencie wyglądała na absolutnie przerażoną.
Aaron powoli przysunął krzesła dla trójki łowców.
- Pomożemy jej usiąść? Wydaje mi się, że mamy kilka spraw do obgadania.
Reitnauer nie odpowiedział. Milcząco, trzymając ociekającą krwią dłoń przed sobą (by niczego nie zabrudzić) sięgnął tę drugą po kluczyki w kieszeni płaszcza i przykucnął przy kobiecie, rozkuwając kajdanki. Tak samo, okazując bezkresny, psychotyczny wręcz profesjonalizm jaki bardziej odpowiadałby może tylko agentom Secret Service chroniącym prezydenta, podał jej szarmancko zdrową dłoń by delikatnie pomóc kobiecie wstać.
Kobieta bezwiednie przyjęła dłoń Szwajcara i opadła na krzesło rozglądając się po obu mężczyznach jak spłoszone zwierzę. Schowała twarz w dłoniach powtarzając tylko "Ne, ne, ne, ne…".
Aaron pobiegł do łazienki i przyniósł kilka bandaży, gaz i środków odkażających dla Davida.
- Siadaj, zajmę się tym ugryzieniem… myślisz, że może nie miała swojej dawki już jakiś czas?
- Dziękuję… myślę, że raczej poruszyłeś delikatny temat. - wyszeptał bardzo cicho do Aarona, po czym zwrócił się miękko do swojej klientki.
- C’est passé, mademoiselle.
- Ne khotel proshchat'... - jęknęła Nadezhda - Nie chciałam… Nie… - po czym zerwała się na równe nogi - Ja… Ja… - uderzyła pięścią w ścianę, po czym przytuliła do siebie bolącą dłoń.
W tym momencie Aaron czuł się potwornie, wiedział, że jego drążenie tematu doprowadziło kobietę do tego stanu, ale nie wiedział co teraz zrobić. Westchnął, wstał i podszedł do Nadezhdy.
- Przepraszam… za moje słowa… - wyglądał jak ośmiolatek, którego mama przyłapała na łamaniu zakazu - Najwyraźniej różnie podchodzimy do tej sprawy. - spojrzał na kobietę - Mogę zobaczyć tą dłoń? Jeszcze okaże się, że zrobisz sobie więcej szkody niż mi…
Nadezhda tylko odwróciła się od niego, najwyraźniej czując żal do siebie i straszliwy wstyd.
Ochroniarz patrzył na nią przez chwilę bez wyrazu, po czym zwrócił się do Aarona, samemu też przyciskając obandażowaną sprawnie dłoń do piersi.
- Nie przejmuj się. Takich rzeczy nie sposób przewidzieć. Ale to ironiczne potwierdzenie tego, co pani Vyazemska ci wytykała. - uśmiechnął się krzywo, ale nie by w jakikolwiek sposób ubliżyć rozmówcy… raczej ze zrezygnowaniem - Jest przepaść między wiedzą a doświadczeniem.
Aaron z trudem zdusił prychnięcie śmiechu.
- Wolę się trzymać wiedzy, jeżeli doświadczenie oznacza "Kobieta wyciera tobą podłogę."

Nadezhda odwróciła głowę w stronę Davida i z wahaniem ruszyła w jego stronę idąc strwożona. Gdy tylko podeszła, młody mężczyzna wstał z szacunkiem, prawie na baczność. Stanęła przed nim bardzo wyraźnie nie wiedząc co zrobić, aż w końcu… uklękła przed nim.
- Wybacz…
Szwajcar teraz jeśli był zaskoczony nie dał tego łatwo po sobie poznać.
- Aristocrate ne pas mettre a genoux devant un Suisse. - odpowiedział obojętnie, patrząc przed siebie jakby czekał, aż Nadezhda z powrotem wstanie… i zapewne był zbyt skrępowany choćby spojrzeć na klęczącą kobietę.
- Je ne suis pas un aristocrate… - odparła Nadezhda nie wstając.
- Nie ma to jak być Amerykaninem. Moglibyście przestać rozmawiać w nieistniejących językach? Mówcie jak ludzie, po amerykańsku. - miał szczerą nadzieję, że zrozumieją dowcip.
Nadezhda jednak nie odpowiedziała Aaronowi, a jedynie zgięła się niżej najwyraźniej kopiując stare przyzwyczajenia i zwróciła się do Davida:
- Excusez-moi monsieur…
Przez twarz Davida prawie przebiegł uśmiech na słowa Aarona, ale opanował się w porę. Przyklęknął na jedno kolano naprzeciwko kobiety, wpatrując się teraz w jej twarz.
- Zapytałaś mnie kiedyś, czy zginę chroniąc cię jeśli zajdzie potrzeba i zginę. Wiesz dobrze, kim jestem. Proszę, nie klękaj przede mną, teraz ani nigdy. Wiesz, że to dla mnie ujma. To… - uniósł nieco pogryzioną dłoń od ciała - ...tylko ryzyko zawodowe.
- ...powiedz im, że ci uciekłam… - szepnęła - Odejdę, nikomu nie sprawiając problemów…
- Nie mogę. Również dlatego, że nie jesteś groźna, gdy jest w pobliżu ktoś zdolny cię uspokoić. - wyjaśnił spokojnie - I też zasługujesz czasem na dobry sen, nie jak w nocy, z nożem pod poduszką. Prześpij się. Pozwól sobie odpocząć. Ja porozmawiam jeszcze z Aaronem, dobrze? - pozwolił sobie porozmawiać z nią nieco bardziej po ludzku niż wcześniej.
- Nie jestem potworem… - szepnęła - Przez pięćdziesiąt lat sobie radziłam bez nadzorcy. - uniosła się powoli - Nie jestem potworem… ale twoi tego nie zrozumieją.
- Je ne suis pas un surveillant. Je suis un Suisse, et les Suisses ne cours pas. - odpowiedział parafrazując jej własne słowa, znowu delikatnie podając dłoń by wstała. Zerknął na Aarona.
- Znajdzie się coś bardziej komfortowego niż sofa albo materac?
- Mogę leżeć i na podłodze... - szepnęła.
- Moje łóżko jest dostępne. Może tam odpocząć. - odparł Aaron.
- Znalazłaby się w zapasie czysta pościel? - Europejczyk zapytał, wykazując się perfekcjonizmem, przewidywaniem oraz taktem.
Aaron powstrzymał się przed zakręceniem oczami i wyciągnął zestaw świeżej pościeli, którą zaniósł na łóżko zrzucając dotyczasowy zestaw. David świadomy stanu swojej klientki delikatnie przywiódł ją obok, zostawił na chwilę, po czym kamerdynersko skinął głową w podziękowaniu gospodarzowi i zaczął rozkładać świeżą pościel.
- Wybacz, że tak cię wykorzystuję… ale nalałbyś jej jeszcze wódki. Na sen. - wyszeptał jak akurat podszedł walczyć z posłaniem.
- Davidzie… - odezwała się ghoulica, ale to było wszystko.
Aaron po chwili wrócił z ćwiartką szklanki wódki. Widział ile ta kobieta pije, miał nadzieję, że to nie za mało. Jej ochroniarz w tym czasie dość sprawnie pościelił jak na jednorękiego bandytę, wykazując w tym koszarowe doświadczenie. Zadowolony ze swojego dzieła odstąpił o kilka kroków, zerknął na Aarona, a potem na Nadezhdę.
- Odpocznij. Potrzebujesz wytchnienia.
Zanim Nadezhda ruszyła się położyć spojrzała smutno na Davida i powiedziała cicho.
- Nie mów nic im, proszę, nie mów…
- Nie powiem. - obiecał tylko, cierpliwie czekając czy kobieta coś jeszcze chce wyjaśnić.
Ghoulica zrobiła kilka kroków w stronę łóżka Aarona, ale zanim położyła się odwróciła się jeszcze do obu mężczyzn i wahając się przez chwilę w końcu powiedziała:
- Vselovod… a raczej Vsevolod… - odetchnęła głęboko - To mój pan.
Aaronowi opadła szczęka, ale szybko się pozbierał.
- Erm… jasne, pogadamy o tym później. Na razie odpocznij.
Stojący de facto na baczność ochroniarz spojrzał tylko na badacza z wdzięcznością za wstrzymanie ciekawości na tę chwilę. Sam nic nie powiedział.
Nadezhda odwróciła się i wypiwszy na raz wódkę, zrzuciła tylko buty i padła tak, jak stała na łóżko, po czym nakryła się cała kołdrą.


Szwajcar na ten znak zasłonił jeszcze roletę w oknie, po czym ruszył z powrotem do stołu i krzeseł przestawionych wcześniej przez Aarona.
- W imieniu mojej klientki przepraszam za zajście. Jeżeli coś zostało zniszczone, na pewno zapłaci. - powiedział, gdy tylko oddalili się poza zasięg jej słuchu, zapewniając spokój - I masz rację, powinienem był ci powiedzieć… chyba liczyłem, że nie będzie potrzeby.
Aaron wciągnął powietrze i powoli je wypuścił.
- To. Było. SUPER! W życiu się tak nie bałem! Cisnęła mną przez pół pokoju! Widziałeś ten stół!? Ciągle bolą mnie plecy… i to ugryzienie! Nic ci nie będzie? Lepiej to zdezynfekuj! - mężczyzna zaczął zbierać resztki stołu - To tylko mebel, a ile się dowiedziałem. Ghoul. W moim domu! Tyle możliwości, tyle pytań! Jak długo jesteś Ghoulem? Jak smakuje krew? Czemu już z nim nie jesteś!? Muszę kupić notesy, i długopisy… i stół! Dasz sobie radę na razie sam? Mam dużo do zrobienia.
- Nie ma to jak doświadczenie, co? - zapytał Szwajcar, a na jego twarz wstąpił srogi grymas, ale jako że szedł nieco przed Aaronem i ten pochłonięty był pasją poznania, nie sądził, że zostanie dostrzeżony. Uspokoił się jednak szybko. - Poradzę sobie, tylko posłuchaj… nie uważasz, że mając dziesiątki lat tego typu doświadczeń… jak sam poczyniłeś spostrzeżenie, że doświadczenia i czas nas zmieniają… Bardziej przydałby się jej terapeuta niż dociekliwy naukowiec?
Aaron zatrzymał się i ponownie wciągnął i wypuścił powietrze.
- Wiesz, że Malkavianie trzęsą przytułkami dla umysłowo chorych? A ona by tam pewnie trafiła, gdyby zaczęła opowiadać terapeucie o wampirach.
- Tylko sugeruję… że mógłby pan zaprząc swoją wiedzę i nadprzeciętny intelekt, panie Black, i spróbować czegoś co bardziej by jej pomogło… lub może zna pan właściwą osobę, obeznaną z tym co kroczy ulicami w nocy.
- Nie "panuj" mi tu. Nigdy nie byłem niczyim i nie mam zamiaru. - Aaron spojrzał na drzwi do swojego pokoju - Wiesz co to Ghoul? Tak dokładniej?
- Wiem tylko to, co widzę. - przyznał David, siadając i opierając zranioną dłoń na stole - Wiem, że to po prostu ludzie, zniewoleni krwią umarłych… która niszczy boski dar wolnej woli. Są jak uzależnieni… czasem mają pewne talenty swych Stwórców. Z waszej dyskusji o Tzimisce i dzisiejszych wiadomości wiem… skąd ona umie zmieniać twarze. - spojrzał poważnie na Blacka - I nie tylko.
- Ja pier… ona zna klanową moc Tzmisce… niedobrze… i cudownie, ale bardzo niedobrze. Co do ghouli, to nie tylko to robi z nimi ta krew umarlaków. Tak jak oni, ghoule muszą walczyć o swoje człowieczeństwo inaczej zmienią się w zwierzęta, które spełniają tylko swoje podstawowe żądze.
- Cóż, widziałem tylko raz taki szał u niej. Domyślałem się źródła, teraz już coś wiem. - uśmiechnął się smutno - To musi być… traumatyczne.
- Musi być przerażona… jeżeli potrafi robić to co jej pan, to pewnie chce ją zabić. Ta umiejętność jest dla Tzimisce świętsza niż Papież dla ciebie.
- Czy jest? - zapytał z dziwnym uśmiechem David.
- Wiesz o co mi chodzi. Czy ona ciągle mu służy, czy się wyzwoliła?
- Ucieka przed kimś przynajmniej pięćdziesiąt lat. Dopiero teraz się dowiedziałem, przed kim. - spojrzał na reklamę zdrowych płatków śniadaniowych w telewizorze, ale widział tam wciąż poranne wieści - Musi być takich raczej niewielu… chyba nie ma mowy o pomyłce.
- Pięć, pięć, pięć….dziesiąt!? To ile ona ma lat? Dobra nieważne. Pytania później, jeżeli ten Vsevolod jest w okolicy i SZUKA jej, to może nie być tu bezpieczna.
- Zgaduję, że dopóki poluje na nieumarłych, to nigdy nigdzie nie będzie bezpieczna. - zauważył spokojnie ochroniarz - A jak widać, po dostatecznie wielu latach zaszedł za nią i do Stanów, chociaż wcześniej wiem, że ukrywała się gdzie indziej.
- Dobra, to dużo do przetrawienia. Rozpuszczę wici w sprawie tego Vsevoloda, może ma jakieś inne tytuły. Przy okazji zapytam Aki, czy któryś z jej czaroklepów nie zajmuje się głowologią. Ty… zrób coś z tą ręką.
Szwajcar chyba nie zrozumiał, bo opierając pogryzioną dłoń na stole, wrócił do czyszczenia komory zamkowej broni jednorącz…
 

Ostatnio edytowane przez Zell : 01-11-2016 o 21:27.
Zell jest offline