Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 09-11-2016, 02:05   #5
Zell
Edgelord
 
Zell's Avatar
 
Reputacja: 1 Zell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputację
7 listopada 2016r., Poniedziałek
Chicago, kawalerka Aarona.


Od czasu przebudzenia (z typowym dla siebie zdenerwowaniem po przebudzeniu), Nadezhda nie odzywała się do żadnego z mężczyzn, a prawdę powiedziawszy unikała kontaktu z nimi. Zabrała swoją torbę i poszła do łazienki, aby przemyć twarz kilka razy, wypłukała smak krwi z ust, zmyła z siebie każdą jej kroplę. Kiedy wyszła miała na sobie inną bluzkę w szarawym kolorze, bez żadnego nadruku, chociaż u dołu miała naszytą łatkę mniej więcej w tym samym odcieniu, wyraźnie coś zakrywającą.

Zabrała zwiniętą, poplamioną bluzkę ze sobą i tylko narzucając na siebie płaszcz mruknęła coś o tym, że zaraz wróci, po czym opuściła kawalerkę Aarona. To "zaraz" trwało relatywnie długo, jednak kiedy kobieta wróciła miała niezbyt pocieszoną minę. Spojrzała na swojego ochroniarza i jego zabandażowaną dłoń i westchnęła.
- Pokaż mi ją. Pomogę ci.
Szwajcar większość tego czasu milcząco zajmował się rzeczami, które miał ze sobą. Płaszcz był doskonale złożony i położony na sofie (wobec braku wolnej przestrzeni wieszakowej), mężczyzna sam doprowadził się do porządku, również z bandażem na dłoni. Zgodnie z mieszanką męskiego zgrywania twardzielstwa i ignorancji jednak dłoń nawet nie została zdezynfekowana, tylko przebandażowana.
Od tamtej pory siedział wciąż przy stole na krześle. Przed sobą miał wiele domowo zorganizowanych przyborów do czyszczenia i polerowania, obok…

[media]https://s21.postimg.org/rwvmyyzpz/Schweizerdegen_replica.jpg[/media]

...w tej chwili natomiast z wielką starannością polerował zdecydowanie groźniej wyglądającą broń, również z minionej epoki - szablę, którą Nadezhda wciąż była w stanie zabierać ze sobą.

[media]http://nord-crown.com/wp-content/uploads/2014/02/shashka_kav_IMG_2661.jpg[/media]

Zabandażowaną dłonią trzymał za rękojeść, mogąc od góry patrzeć na sfatygowaną czasem stal, czubek klingi pod kątem spoczywał spokojnie oparty o koniuszek buta Szwajcara, jak gdyby nie chciał dopuścić by sztych się stępił. Spojrzał na kobietę pytająco, jak gdyby przez chwilę nie wiedział o czym mówi, po czym z namaszczeniem odłożył znalezioną do polerowania ścierkę i dwudziestowieczny pałasz na blat.
- Dłoń. - powiedziała Nadezhda - Pomogę ci z raną, skoro nie chcesz żadnych przeprosin. - skrzywiła się prawie niezauważalnie.
David spokojnie wyciągnął zabandażowaną dłoń przed siebie, pozwalając kobiecie robić co miała w planach.
Nadezhda zdjęła bandaż patrząc na ranę i mruknęła.
- Dezynfekowaliście to chociaż?
Leopoldian wzruszył ramionami.
- Pan Black coś robił. Ja tego nie uznałem konieczne.
Ghoulica westchnęła zrezygnowana.
- Naprawdę? Nie mów mi, że modlitwą chcesz sobie przywrócić amputowaną rękę, co? - ponownie sięgnęła po resztkę drogiej wódki, ale tym razem nie napiła się, a jedynie polała paskudną ranę alkoholem i niepomna na reakcję Szwajcara powiedziała do niego:
- Teraz bądź dzielny, niewinny chłopcze. Obiecujesz? - mruknęła obserwując w skupieniu obrażenia z każdej strony.
- Cieszę się, że sarkazm pozwala pani poczuć się lepiej. - odpowiedział ochroniarz jak gdyby pytanie Nadezhdy spłynęło po nim. Czekał cierpliwie, aż ghoul zrobi swoje.

Nadezhda wydawała się nawet już nie zwracać uwagi na słowa Davida. NIe wzięła jednak narzędzi jakimi się posługiwała, aby zająć się raną na udzie Leopoldiana, a jedynie przysunęła dłonie do jego rany. Czy tego się spodziewał Szwajcar czy nie - nie miało to żadnego znaczenia. Zobaczył jak ghoulica dotykając rany zaczyna… cóż. Ruchy jakie wykonywała mogłyby przypominać ruchy wprawnego rzeźbiarza uginającego glinę wedle swojej inwencji, gdyby nie to, że robiła to na żywej tkance… a nie należało to do najprzyjemniejszych uczuć, zaś po chwili David i Aaron zauważyli, że rana… jakby narastała… tkanką? Czy coś takiego…?
Oboje usłyszeli głuchy dźwięk narzędzia uderzającego o stół. Aaron siedział wgapiony w rękę Davida z rozdziawionymi ustami. Reitnauer nie zareagował na reakcję Amerykanina, tylko siedział z ewidentnym napięciem na twarzy, ale zareagował ponad to. Jego ziejące w tej chwili dezaprobatą oczy, niewątpliwie dezaprobatą dla siebie samego że godzi się na to - śledziły każdy ruch delikatnych palców Rosjanki, w miejscu których gdy się przesuwały wici żywej tkanki lub złuszczony gdzie indziej płat skóry lub jeszcze inny drobny cud...
...drobna abominacja...

...ustępowała obrazowi zdrowej ręki, nie jak po chłodnym dotyku skalpela, lecz po dotyku cudotwórczyni.
Której moc zrodziła się z życia pełnego koszmaru i klątwy Boga.
Nie sposób było stwierdzić, co Szwajcar myślał sobie w tej chwili, ale ewidentnie nie był nadto zaskoczony. Zgorszony, ale nie obrzydzony. Lub maskował to starannie.
Obaj zobaczyli w końcu, jak to, co kiedyś było raną, a pozostało tylko pozbawionym ochrony mięsem narasta skórą, żeby po chwili zasklepić się bez śladu. Nadezhda zaprzestała swojego "rzeźbienia" i obejrzała jeszcze raz dłoń w poszukiwaniu niedoskonałości, ale najwyraźniej będąc ukontentowana z wyniku odsunęła swoje dłonie. Przypatrywała się przez chwilę Davidowi.
- Nie mów, że i to ci się nie podoba? - mruknęła krzywiąc się - Przeprosiny - nie, leczenie - nie?
Mężczyzna cofnął dłoń, ale po jego twarzy należało wnosić, że nie zamierza dziękować. Rozprostował palce, jak gdyby chcąc sprawdzić jak się czuje po operacji. Po chwili po prostu znów sięgnął po shashkę i odwróciwszy nieco krzesło i oparłszy płaz o czubek buta, bez słowa powrócił do polerowania.

Aaronowi w końcu wróciło głos.
- Ty potrafisz Vi..Vici...Vicivisitivitude?
Nadezhda nie odpowiedziała Aaronowi od razu wpatrzona w zupełnym zgłupieniu w Davida, które przeistoczyło się w irytację, a później… zbolałą złość? Złapała ochroniarza za szczękę odwracając jego głowę w swoją stronę i spoliczkowała go - może nie tak mocno, jak Aarona, jednak wciąż było to bolesne. David mógł zobaczyć w jej oczach sporą dawkę żalu.
- Czego ja się spodziewałam? - prychnęła - Jestem przecież potworem wstrętnym wzrokowi Boga, a potwory potworami zostaną niezależnie od wszystkiego. - to powiedziawszy odwróciła się od Davida i usiadła nieopodal Aarona.
Na zadane jej przez gospodarza pytanie jedynie skinęła głową.
Aaron przełknął ślinę.
- Słyszałem, że ghoule potrafią… odziedziczyć coś od krwi swojego… dobroczyńcy, ale…. no przynajmniej mam wytłumaczenie czemu cię goni. - Aaron spojrzał na Davida - Jak rozumiem nie jesteś otwarty na pomysł "użyj broni wroga przeciwko niemu?"
- Nie jestem zwolennikiem pomysłu, że… - chwilę Szwajcar zastanawiał się nad ujęciem swoich myśli - Wydawanie swej duszy, nawet jeśli uznać że na dobre cele, ma swoją cenę. Prędzej niż później.
- Beschuvstvennyy ublyudok… - uniosła spojrzenie na Davida - Potwory bez uczuć mają czelność uważać mnie za potwora, kiedy im pomagam? Co ja tu jeszcze robię? - Nadezhda była zdenerwowana, ale było to jednocześnie inne zdenerwowanie niż w stosunku do Aarona. To jawiło się przepełnione goryczą.
David pokręcił głową na Davida.
- Dlatego nie przepadam za twoją organizacją Davidzie. Zbyt chętnie wrzucacie wszystkich do jednego wora z chęcią podpalenia go. Nie rozumiesz, że ona najpewniej NIE wybrała, aby zostać ghoulem. Pijawki manipulują śmiertelnymi, najpewniej jej "pan" zrujnował jej życie, albo wykorzystał chwilę "słabości". Teraz jest jak - bez urazy - ćpun, do którego strzelają dilerzy.

Szwajcar spokojnie polerował broń, dając obydwojgu chwilę na ochłonięcie. Spokojnie odłożył szmatkę na kawałek gazety obok kubka z mieszanką płynu do mycia naczyń i płynu do płukania, obok której stała butelka oliwy z oliwek. Uniósł nieco oręż, opierając klingą na zgięciu łokcia teraz wolnej ręki jak do parady, albo jak bezpiecznie łapiąc dziecko. Puścił rękojeść zaszytej dłoni, i tę samą dłoń oparł na rannym udzie, przesuwając trochę krzesło by być frontem do Blacka. Nie wyglądał na specjalnie szczęśliwego, nie wyglądał natomiast też na poruszonego.
- W rodzinnym domu uczono mnie, że grzecznością jest unikać tematów co do których ludzie nigdy się nie zgodzą, zamiast szafować swoje zdanie. Zgaduję, że jeśli nie podtrzymam dyskusji, uzna pan panie Black, że nie mam nic do odpowiedzenia, ani nic do powiedzenia? - o dziwo, w ogóle nie odniósł się do słów Nadezhdy.
- Sądzę, że unikasz tematu bo nie masz do powiedzenia niczego co by nie konfliktowało z twoją wiarą. Jednak boli mnie, że ludzie, którzy twierdzą, że są pełni miłości, zrozumienia i tolerancji, potrafią od tak odrzucić ofiarę czyjegoś okrucieństwa, bo to sprawiło, że jest inna.
Nadezhda nie odezwała się jedynie wpatrzona we własne dłonie próbując stłumić własny żal, który był dla niej po prostu poniżający.
David wysłuchał go spokojnie.
- Wie pan, panie Black, ma pan rację co do jednego. Jestem powiązany ze Stowarzyszeniem Leopolda, nawet jeśli absurdalnym założeniem byłoby, że jestem inkwizytorem. - wyjaśnił spokojnie - Oczywiście, to zupełny strzał. Nie zawsze tam byłem. I po raz pierwszy zobaczyłem rzeczy kryjące się pośród ludzi zanim to nastąpiło. I reakcją większości normalnych ludzi jest… uciec. Próbować zapomnieć. Ale później, gdybyśmy mieli ocenić, ilu próbuje walczyć z tym co nam zagraża, co na nas żeruje, a ilu to badać, zastanawiam się, co jest normalną ludzką reakcją. - zerknął przelotnie na Nadezhdę, jak gdyby i ją uważał za kogoś kto ludzkie reakcje mógł kiedyś przejawić. Szybko jednak znowu skupił się na gospodarzu. - Więc to jednak absurdalne założenie. Nie bardzo było na czym je poprzeć. Mogę sobie wyobrazić, że i w przeciętnej osobie, jak zobaczy diabła… uwierzy w Boga. Ja miałem bardzo podobnie. Ale nie o tym teraz rozmawiamy.
Spokojnie sięgnął po kubek z kawą i upił łyk, zbierając myśli. Pomimo spokoju, widać było, że David na liczne słowa Aarona był więcej niż wzburzony, ale bardzo chciał panować nad tym, zapewne z przyczyn przyzwoitości, wychowania, ale też przekonań. Może wiary.
- Sytuacja jest taka, że jestem Szwajcarem i może słyszał pan co nieco o moim narodzie. Co więcej i ważniejsze, jestem zawodowym ochroniarzem na tym naszym niszowym rynku, bardzo ceniącym sobie i cenionym za profesjonalizm, i jestem związany przez kontrakt, choćby wyłącznie słowny, z moją klientką. I nie na miejscu dla mnie jest prowadzić dyskusje o moralności, etyce, miłości, zrozumieniu, tolerancji w formie komentarza do zachowań i obranych aktywności mojego klienta. Jeśli nie przyjmuje pan moich przekonań dotyczących skromności, może to może pan przyjąć.
Odstawił kubek i przez chwilę jeszcze przyglądał się Aaronowi, od czasu do czasu zerkając na Nadezhdę, jak gdyby chcąc potwierdzić, czy któreś jednak chcę jeszcze spróbować go wciągnąć w ideologiczną dysputę nim wróci do dbania o stan ich stali.
Nadezhda milczała cały ten czas najwyraźniej bardzo, ale to bardzo dotknięta, nie patrząc w ogóle na Szwajcara, a kiedy w końcu się odezwała jej głos był rozchwiany i przepełniony od dawna tłumionym żalem.
- Nie ma co ciągnąć tematu… Mamy inne rzeczy do dyskusji… - spojrzała na stojącą obok butelkę z resztką wódki - Święci pozostaną świętymi, potwory potworami, a jak wiadomo ci drudzy nie zasługują na nic, nawet na miłość, więc dajmy sobie spokój. - wyrzuciła z siebie najwyraźniej nie mogąc zdusić tego w sobie.
Aaron podążył za wzrokiem kobiety, po czym wstał wziął butelkę wódki i szklankę po czym napełnił naczynko trunkiem gdzieś do połowy i podał Nadezhdzie,
- Jeżeli moje słowa są cokolwiek warte. Nie uważam cię za potwora.
Nadezhda nie uśmiechnęła się, a jedynie wlała w siebie tyle wódki, ile była w stanie.
- Dajmy temu spokój. To już bez znaczenia. Cieszę się, że ustaliliśmy chociaż trochę między sobą. - zamknęła oczy - Mówcie lepiej do jakich wniosków doszliście, gdy ja… spałam.

Reitnauer chwilę ich obserwował, znowu układając szablę kobiety do czyszczenia. Taktycznie uciekł od nich wzrokiem na śniedziejącą stal i sięgnął po ścierkę i już po chwili znowu polerował.
- C’est chair et os. Il ne vaut pas une petite fraction de votre âme. - powiedział cicho nie podnosząc wzroku, ale od razu wrócił na angielski - Na razie żadnych. Czekałem na powrót pana Blacka, może ze swoją siecią kontaktów dowiedział się czegoś ciekawego.
- Niestety nic ciekawego, magowie nie mieli nic wspólnego z tą sprawą w szpitalu. Internet jest pełny teorii spiskowych, ale nic co by wskazywało na naszych kolegów po fachu, jako źródła. Ach, znalazłem jednego lekarza, o którym rozmawialiśmy, Davidzie, w Phoenix. - Aaron zamyślił się chwilę - I wykopałem trochę o Vsevolodzie. Nic konkretnego: Rosyjskie legendy i tytuł "Pan Uralu".
Usłyszeli tylko ciche.
- Mon âme est brisée ... au-del' de la réparation.
Szwajcar spojrzał na nią pusto, ale mówił do Aarona.
- W kwestii lekarza… jeśli to nie problem, byłbym zobowiązany gdybyś ty się tym zajął. Z mojej strony… - odszukał wzrokiem płaszcz. Odłożył przybory do czyszczenia i czyszczony przedmiot i wstał, podchodząc do okrycia. Ze środka wyjął widziany wczoraj lokalizator GPS, namyślając się.
- Broń użyta w napadzie… - westchnęła Nadezhda - ...pochodziła od Sashy. Tego wampira, co chciał mnie zabić. - uniosła wzrok na mężczyzn - Jaki lekarz?

- Katolicka sprawa. - rzucił tylko w odpowiedzi Reitnauer, dając do zrozumienia, że nie chce powiedzieć. Po chwili natomiast dotarły do niego jej słowa i prawie oniemiał.
- ...w takim razie… cóż, myślałem, że dowiemy się więcej o polowaniu na panią… bo przypomniałem sobie, że właśnie on miał telefon komórkowy przy sobie.
- Naprawdę? Pewnie jak praktycznie wszyscy w tych czasach… - mruknęła.
- Nie masz przypadkiem ze sobą tego telefonu, prawda? - rzucił Aaron.
- Nie. Bezsensowny błąd. Pewnie policja go zabezpieczyła… ale… - uniósł lokalizator - Wciąż mam lokalizację GPS jego numeru i sam numer. Gdyby go włączyli.
- Rzeczona broń… - kontynuowała ghoulica - ...po przeprowadzeniu przez granicę wylądowała w Nowym Yorku, skąd ją przewieziono na miejsce… a odbiór był na zamówienie.

- Podaj numer, może uda mi się coś zrobić. - Aaron ruszył do laptopa. Szwajcar odczytał numer i odłożył lokalizator, pozostawiając urządzenie uruchomionym na wypadek, gdyby ktoś uruchomił telefon nieumarłego, którego ich gospodarz zamienił w popioły.
- Jeśli możesz coś zrobić… w świetle tych wieści jest to podwójnie ważne. - powiedział po trosze do Aarona a po trosze do siebie, zakładając ramię na ramię.
Aaron uruchomił swe wyuczone zdolności i podążając za numerem, próbował dostać się na serwer sieci, która go obsługiwała. Była szansa, że zachowali tam SMS-y, nagrania rozmów i inne ciekawe dane. Blackowi udało się włamać na serwer, ale wszystko zostało już wyczyszczone. Profesjonalna robota, widać, że ktoś znał się na rzeczy - ślady były zamazane przez piętnaście różnych hostingów, ale jeden pozostał wyraźny. Coś jakby podpis autora - “Ratboy_777”. Kończył się na serwerze w Utah, a komputer z którego się podłączono miał IP zgodne z tym, jakie nadawano departamentowi policji w Salt Lake City. Aaronowi nasunęły się dwa wnioski. Wewnętrzna robota albo robak podpinany z zewnętrznej pamięci…
- Iiii dupa. Wyczyścili serwery, albo pijawy się za to zabrały, albo ktoś miał niezłą paranoję.
- Zupełnie nic nie zostało? - mruknęła Nadezhda patrząc jakoś dziwnie na Davida.
- Haker się podpisał… jeżeli to pijawa to pewnie Nosek, Ratboy_777, chyba ma bazę w Utah.
Nadezhda spojrzała zaskoczona na Aarona.
- Ratboy… 777? Co te siódemki mają znaczyć?
- Nie za bardzo, jeżeli jesteś hakerem starasz się, aby jak najtrudniej było cię znaleźć. Dlatego przybierasz. w sieci fałszywe imię, dodanie cyferek na końcu, może nie doświadczonych zmylić, że jest programem.
Ghoulica przez chwilę po prostu patrzyła na Aarona jak na jakiś dziw, po czym odparła jedynie:
- Co?
- Długo by tłumaczyć laikowi. Cyfry mają zmylić potencjalnych poszukiwaczy.
Nadezhda otworzyła usta, aby wyraźnie coś powiedzieć, ale zaraz je zamknęła rezygnując z pomysłu.
- Komu nuzhny eti ... komp'yutery… - mruknęła tylko pod nosem.
- Rozumiem, że technologia nie jest twoim konikiem? No cóż, jeżeli kiedyś będziesz chciała to mogę nauczyć cię podstaw.
- Żyłam w czasach, które nie potrzebowały tych zabawek dla dzieci… - uniosła oczy ku sufitowi - Co za lata…
- No cóż, nie zostaliśmy w nich, świat poszedł do przodu, na ogół dobrze jest za nim podążać, komary na pewno to robią.
- A są tak jak kiedyś wrażliwe na kołek w serce, słońce, ogień… - mruknęła wciąż wpatrzona w sufit.
- Tak, ale czasy kiedy można było zorganizować tłum z pochodniami i widłami minęły, przynajmniej w większej części świata. - Aaron delikatnie się uśmiechnął - Teraz szyjogryzy mogą zaspokajać swoją paranoję kamerami, alarmami itp.
- Mhm. - mruknęła tylko Nadezhda - Jakieś wnioski? - zwróciła spojrzenie na Davida - Niewinny chłopcze?
- Albo przygotowali się na porażkę, albo była to samobójcza misja, albo działają jeszcze... - rozważał na głos Szwajcar, nie przerywając sobie w konserwacji jej szabli - ...inni. Ale od razu zareagowali na porażkę, więc wykluczyłbym cały trop związany z umarłym Rosjaninem. Zastanawia mnie natomiast wciąż… ta rzeź w szpitalu. - spostrzegał na głos.
- Och, na pewno nie byłoby trzeba niczego wykluczać gdyby ktoś nam wcześniej dał ten przeklęty numer telefonu… ale nie było przecież potrzeby, jak i nie było potrzeby zabrać samego telefonu Malkava. - Nadezhda nawet nie spojrzała na Szwajcara utkwiwszy wzrok w pustce. Ten przerwał na chwilę polerowanie broni, prawie unosząc wzrok.
- Popełniłem zdecydowany błąd. Przebieg wydarzenia i obecność pana Blacka zbiły mnie z tropu. Następnego razu nie będzie.
- Nie masz co się przejmować, każdy popełnia błędy, nie ma sensu od razu wymówek szukać, to przecież… ludzkie. - przymknęła oczy - Niemniej odbije się to na wypłacie.
Szwajcar uniósł brew.
- Byłem przekonany, że płacisz mi pani za ochronę twojej osoby, nie polowanie na wampiry.
- Ale jest możliwość, że tym "błędem" sprowadziłeś zagrożenie na moją osobę, a to chyba kłóci się z jej ochroną?
Przez chwilę Szwajcar się dogłębnie zastanawiał.
- Masz rację. - przyznał jej rację i rozwiązawszy kwestię, skupił się z powrotem na żołnierskiej czynności sprzed co najmniej wieku.
- Zachowujecie się jak stare małżeństwo… - mruknął Aaron znad laptopa.
- Za bycie moim mężem jeszcze mu nie płacę. - odparła Nadezhda. David na uwagę westchnął, ale jakoś spłynęło to po nim.

- Dobrze, odchodzimy od meritum, prawda? - znowu spojrzała na obu mężczyzn - Rzeź w szpitalu? Ja tylko wiem o broni, która została tam wykorzystana i być może byłabym w stanie prześledzić gdzie dokładnie została dostarczona, bo do kogo - mniej więcej wiem.
- Gdy dzieją się takie rzeczy… pozornie bez celu, który może zrozumieć człowiek, rzeczy, na których nikt nie mógł skorzystać… - zastanowił się David, przerywając na chwilę i patrząc na obydwoje - Albo próbują odwrócić od czegoś uwagę… albo dzieje się coś bardziej złowrogiego. Więcej niż nienaturalnego…
- Czasem ludzie to skończone dupki i nic z tym nie zrobisz, powinniśmy też wziąć pod uwagę możliwość, że Malkav był Malkavem i być może ten atak był efektem jego szaleństwa. - Aaron wzdrygnął się na tą myśl.
Nadezhda spojrzała straszliwie lodowato na Aarona i wycedziła.
- Aaronie Black, byłabym rada gdybyś powstrzymał swój język przed używaniem takiego słownictwa, jak użyłeś teraz i jakiś czas temu, co puściłam płazem. Mój pan, jeżeli ghoul powiedział coś, co było mu nie w smak, w najlepszym wypadku łączył jego język z podniebieniem, a w najgorszym… - skrzywiła się - ...jesteś za młody na to, jak sądzę. Co zaś się tyczy Malkavów, to tylko głupcy każde ich działanie będą zrzucać na ich szaleństwo, które może być tylko pozorne w swej nieszkodliwości i braku logiki.
Zajęło Aaronowi kilka sekund, żeby przetrawić co mu powiedziała kobieta, dreszcz przeszedł jego ciało i szybko pokręcił głową, aby przegonić obraz, który malował się w jego głowie.
- Zapamiętam. Jednak na razie nie ma sensu/powiązania między atakiem na ciebie i atakiem na szpital.
- To tylko jedna i ta sama osoba była odpowiedzialna za atak na mnie, jak i za dostarczenie broni, którą wykorzystano w tej rzezi w szpitalu. - westchnęła ciężko - Zero powiązania.
- Logicznego, miałem na myśli. Może sprawy nie są ze sobą powiązane, ponad tego kto jest za nimi. Niektórzy potrafią myśleć o więcej niż jednej rzeczy na raz.
- Przypadki nie istnieją, ale to chyba słyszałam niedawno, prawda? - zerknęła na Davida - A jeżeli, badaczu - wróciła spojrzeniem do Aarona - lubisz zakładać, że coś jest przypadkowe, to tak, jakbyś lubił zapach swojej krwi obryzgującej białą ścianę wraz z kawałkami twojego mózgu przyklejonego do niej. Uwierz mi - nie jest to estetyczne.
- Nie zakładam, że to przypadek, ale też wolę nie uważać, że wszystko się kręci wokół mnie.
Nadezhda wzruszyła ramionami.
- Więc byłbyś fatalny w moje klocki. Szkoda, a do tego… - wychyliła się w stronę Arkanisty - ...wydawało mi się, że wchodził tu w grę także szpital?
- Z mojej strony nic nie wychodzi. Mogę jeszcze poszperać, ale nic nie obiecuję.
- A ty, niewinny chłopcze? - spojrzała na Davida - Co ty na to powiesz? Zawsze byłeś mało rozmowny, ale potrafiłeś dodać dwa do dwóch. Zakładam, że to się nie zmieniło, a fakt iż kwestia tego szpitala szczególnie cię poruszyła zapewne wróży, że masz zamiar się… wgryźć… w temat.
- Mogę zapytać Stowarzyszenie. Czy ktoś śledzi sprawę. - stwierdził lakonicznie ochroniarz, nie patrząc na nich.
- Tak, to byłoby dobre. Jednocześnie możesz im napomknąć, że okazałeś potworowi pełnię pogardy na jaką zasługuje. Docenią. - uśmiechnęła się, ale w nieprzyjemny sposób - Niemniej co mamy robić? Grać w ruletkę, aby umilić sobie wieczność, która nas czeka w oczekiwaniu na zbawienie, jakie nigdy nie nadejdzie?
- Wymyśliłem grę dla zabicia czasu jakiś miesiąc temu. "Najgorsze uzależnienie Ventrue." - Aaron szybko otarł dłonie - Zasady są proste. David ty pewnie nie wiesz to wyjaśnię najszybciej jak mogę. Istnieją wampiry, które z jakiegoś powodu potrafią pożywiać się tylko ograniczonym rodzajem ludzi: Lokaje, politycy, kobiety frywolnego zawodu. Więc, zastanawiałem się, czy jest szansa, aby taki wampir mógł się pożywiać tylko czymś, czego jest niezwykle niewiele. Powiedzmy… Latynos z Irlandzkim akcentem. Z tego zrodził mi się pomysł tej zabawy. Wymyślamy najdziwniejsze, najzabawniejsze możliwości ofiar Ventrue. Ten kto rozśmieszy pozostałych wygrywa.
- Ja mam pomysł, który zamknie grę. - odparła Nadezhda wciąż wpatrzona w sufit - Arystokracja rosyjska.
- Ha, ha, ha? - odparł Aaron - Miałem na myśl coś na poziomie Walijski karzeł sumo, ale dobrze.

- Dobra, zabawy zostaw dla kolegów zbieraczy plotek. Powiem szczerze, że źle się czuję siedząc tyle czasu w jednym miejscu. Jestem typem zapalonego turysty. Tak więc dobrze by było gdybyście zdecydowali co chcecie robić, byleby nie siedzieć tutaj jak kołki na wampiry. Oczywiście nie miałabym nic przeciw gdybyście tu zostali, a ja bym sobie poszła gdzieś, to też jest opcja.
- Jeżeli nie chcesz zapuszczać korzeni, możemy zmienić miasto. Mamy kilka spraw do załatwienia w Pheonix.
- To załatwiajcie, nikt wam nie broni. - spojrzała dłużej na Davida, później na Aarona. Skrzywiła się, walcząc sama ze sobą - Mam lepszy pomysł. Może wy ruszycie do Salt Lake City żeby obadać sprawę dla spokoju ducha, hm? A ja… może… Jeszcze się zastanowię? - znowu zamilkła na chwilę - I w końcu… jeżeli… on… - wyraźnie wyglądała na rozbitą.
- Nadezhda. - w końcu odezwał się ochroniarz ze zmrużonymi powiekami - Rassemblez-vous. Vous pouvez me haïr tout ce que vous voulez, mais je suis ici pour vous protéger. Nous ne partageons pas. Skończyłem. - zakończył, wytarłszy na sucho po raz ostatni klingę i schował do pochwy, odkładając na stół i wstając.
- Rozumiem, że wobec ostatnich wydarzeń jesteśmy skłonni współdziałać. Ktoś dokonał masakry szpitala dziecięcego przemyconą bronią. Zamieszani są nieumarli, ich cel nieznany. Twój niedoszły zabójca jest powiązany. - stwierdził, podchodząc do swojego płaszcza, by czegoś w nim jeszcze poszukać.
- Mamy nick hackera, komputer z którego oczyszczono bazę danych, dziwny przekaz medialny. Ktokolwiek odpowiada za tego zabójcę (a możemy na podstawie twoich słów założyć że morderca służył twojemu panu) jest powiązany z tą masakrą. A najwięcej o masakrze będą teraz wiedzieć służby federalne. - dokończył, zarzucając płaszcz.
- Twoje życie jest zagrożone. - rzucił do Rosjanki, po czym zwrócił się do Amerykanina - Twoje też. Możesz próbować zasłaniać się cynicznymi uwagami, ale jeśli umarli mają na to wpływ, śledztwo w związku z Sashą poprowadzą ludzie tacy jak ja, nie jak ty. Metodyczni. I nie przeoczą twojego vana, i nie uznają naszej trójki za uciekających przed strzelaniną, gdy jedna z tych osób zajmowała apartament, który został porzucony.
Przerwał na chwilę, zwieszając głowę, by ochłonąć i zebrać myśli.
Nadezhda spojrzała zaskoczona na Davida, gdy ten zwrócił się do niej po imieniu, a kiedy jego ostatnie słowa przebrzmiały sama odezwała się cicho:
- Si vous ne me méprisez pas comme un monstre, si vous me voyiez comme quelqu'un de plus... - uniosła głowę - Ja… Nie wiem czy chcę tam jechać… skoro on tam jest, ale… - przetarła oczy - Uciekałam przed nim tyle lat, kosztowało mnie to wiele, a teraz? Mam się sama udać w jego lodowate objęcia? Czy on może znowu zrobić komuś krzywdę? Może da sobie spokój? Musi dać sobie spokój, prawda? - wydawało się jakby ghoulica zaczynała się zapętlać w tym wszystkim - To takie… bez sensu.
- Oni nie są już ludźmi. Nie można oczekiwać, że co ma sens dla ich wykręconej latami i rozkładem duszy będzie do pojęcia przez nas. Ale ty jesteś specem, panie Black. Może ty jesteś w stanie to wytłumaczyć… lub chociaż powiedzieć, czy pasuje to do wzorów, które Arcanum zaobserwowało u… Tzimisce.

Ghoulica nagle wstała, a z jej oczu wyzierała jakaś złość pomieszana z desperacją.
- Co może wiedzieć ktoś, kto tylko radośnie bada panów, kto nie wie nic konkretnego o nich, kto nie zaznał ich zachowania, kto nie poczuł ich gniewu i strzępów łaski? Nic. - machnęła ręką tak, że przewróciła szklankę po wódce, która kiedy spotkała się z podłogą rozbiła się na części - Wierzę od dekad, że da mi spokój, ale on jest ogarnięty jakąś obsesją, chęcią zemsty, nienawiścią, wściekłością… A teraz to? Powiem coś wam, bo przez te wszystkie lata, gdy znosiłam z uśmiechem na ustach każdą rzecz, która mnie spotykała na tym przeklętym lodowym pustkowiu obdzierającym ze wszystkiego co ludzkie, poznałam swojego pana lepiej niż każda inna z jego własności, bo one umarły przede mną - cokolwiek on robi, na pewno robi to przemyślanie, kalkuluje każdy swój ruch, bo nawet jeżeliby duszę dawno przehandlował za siłę to w niczym by mu to nie przeszkadzało. - wzięła głębszy oddech patrząc z jakimś smutkiem na nich, a szczególnie na Davida, a ten w jej oczach zauważył coś na wzór strachu - Czemu się w to wszystko ładować, skoro na końcu czeka nie śmierć, a wieczne cierpienie?
Aaron wzdychnął kiedy dwójka zaczęła rozmawiać ze sobą po europejsku, ale pozwolił im się wygadać.
- Nic na tym padole nie jest wieczne. - wtrącił Szwajcar - Ale nie jestem pewien, czy rozumiem. Próbujesz odwieść nas... - skinął głową w stronę Aarona - ...od polowania na Vsevoloda?
- Och, nie jest wieczne… - prychnęła - To lepiej cierpieć prawie wiecznie? - spojrzała po mężczyznach - I tak nie dacie mu rady, nigdy, a jedynie sami oddacie się w "objęcia" pana, a uwierzcie mi - wtedy żadne błagania już wam nie pomogą, próbowałam.
- Jest szansa, że zwróci uwagę którejś z sekt i oni spróbują go zniszczyć. - zaproponował Aaron - Wojnę można prowadzić na kilka sposobów.
- Nie bądź głupi. Myślisz, że pan się boi tych dwóch dziecinnych igraszek? Naprawdę? Z tego co wiem to są poniżej jego uwagi.

- Były.
Nadezhda spojrzała nie zrozumiawszy najwyraźniej o co chodzi Aaronowi.
- Co "były"?
Aaron uniósł brwi.
- Pan były. Ciągle jak o nim mówisz nie zwracasz uwagi na to, że się od niego uwolniłaś.
- Semantyka. - mruknęła - Nic nie znaczące słowa. Tak, oczywiście że były, przecież nie aktualny. Nie mam pana.
- …Jasne. - Aaron spojrzał przez chwilę na Davida po czym wrócił do kobiety - Tak czy inaczej, najwyraźniej wie, że jesteś w tym mieście. Bezpiecznie chyba będzie je zmienić.
- ...tylko nie wiem czemu chciałby akurat mojej śmierci, a nie czegoś innego… i na dodatek z ręki drugiej osoby… - szepnęła Nadezhda i spojrzała na Davida - Jeżeli zaczniecie na niego polować to jeżeli nie umrzecie wystarczająco szybko, traficie w ręce tego, którego czyny wywołują jedynie okrutny śmiech każdego z bogów.
- Noc zrodziła gorsze istoty. - stwierdził tylko Leopoldian, wcale nie poruszony tym wywodem - O wiele bardziej bałbym się wiecznego potępienia duszy, gdybym nic nie zrobił. - pokazał w stronę ekranu telewizora, mając na myśli niedawną rzeź - No i tak płacisz mi za ochronę, więc nie widzę dla szczególnego wyboru. - skwitował z ironicznym uśmiechem.
- To może przestanę ci płacić po prostu i będziesz mógł dbać o swoją, och jak ważną, duszę? To pewnie byłoby miłe dla ciebie, co? Mieć wolną rękę na dbanie o czystość swojej duszy i spokojny czas na leżenie krzyżem w kościele? - parsknęła.
- Wynajęłaś mnie, bo jestem na nasze standardy maszyną do zabijania, i bo wiesz że jako Szwajcar jak trzeba, zginę. - odparł bezpośrednio i bez jakiegokolwiek katolickiego wstydu - Możesz mnie zwolnić, wówczas poproszę bractwo od razu o pozwolenie, by za nim ruszyć. Ale nie wiem, czy znajdę go, nim on znajdzie ciebie… - przeniósł spojrzenie z telewizora na Nadezhdę, jak gdyby wyrywając się z zamyślenia - I oczywiście, jak stwierdziłaś, mała szansa że mu podołam. - wzruszył ramionami z jakoś tak nietypowo przyjaznym uśmiechem.
- I nie wątpię, że pana też nie da się odwieść, panie Black…
- Odwieść od czego?- Aaron najwyraźniej ciągle trawił słowa Nadezhdy dotyczące jej byłego pana.
- Jeśli mój kontrakt kończy się dzisiaj, będę miał bardzo dużo czasu na rękach. Uważam, że to byłaby nienajgorsza współpraca… odnaleźć go, i dalej. - stwierdził spokojnie Reitnauer, podchodząc do krzesła by znów w nim oklapnąć. Oparł łokieć na blacie i podbródek na łokciu - Nigdy nie oczekiwałbym, że ryzykowałbyś tak jak udając się na wywiad… Ale mogę tylko zgadywać,że to byłoby bardzo pouczające i kto, może jeden raz czy dwa udałoby się zapobiec tragediom… jaka miała miejsce w szpitalu.
- Heh… dziuganie mnie w sumienie, co? Słuchaj, Nadezhda ma też trochę racji, Nie wiemy nic o tym Vsevolodzie… w sumie mogłabyś nam coś przybliżyć. Jak daleko mu do Caine'a, ile ma lat już kroczy po tym padole?
Nadezhda wyglądała na poirytowaną.
- Myślisz, że nam, ghoulom, z czegokolwiek się spowiadał? Wystarczyło mi zawsze to, co robił z innymi komarami, jacy postanowili wtargnąć na jego teren i domagać się jego posłuszeństwa w tej czy w innej sprawie. Ile ma lat? Zakładam, że kilka setek na pewno, a ile? Kto go tam wie…
- Jeżeli jednak nie jest w Sabacie… - Aaron westchnął - Przynajmniej Starszy. Nie wiem czy mielibyśmy szanse w starciu z nim Davidzie… chyba, że masz armię z bronią nuklearną.
- Starszy… tyle to i ja wiem. Mówiłam wam - to samobójstwo szukać go i chcieć go zniszczyć. NIGDY wam się nie uda. - Nadezhda spojrzała w stronę telewizora, ale nic więcej nie powiedziała.
- Może tak. Może nie. Może jeśli wierzysz w mumie, nie jest dla ciebie zbyt wiele uwierzyć, że może w chwili naszej potrzeby… rzeczy mogą potoczyć się po naszej myśli, jeśli tak Niebo zaplanowało. Chociaż nie łudzę się ani do jednego, ani drugiego. - wzruszył ramionami - Nie oczekuję, że pomógłbyś mi z nim walczyć. - Szwajcar z pełnym spokojem zdawał się ignorować ostrzeżenia Nadezhdy - Jedynie go znaleźć.
- I mieć cię na sumieniu? Taa jasne. - Aaron westchnął - Davidzie masz serce na dobrym miejscu, ale radziłbym ci dobrze mierzyć siły na zamiary, jeżeli chcesz żeby tam zostało. - Spojrzał jeszcze na swoje księgi - A co do mumii… to nie, że ja w nie wierzę. Są dowody na ich istnienie.
- Są również dowody na wpływ Pana na nasz świat i nasze życia. - zauważył Szwajcar.
- Są? Dobra nie wdawajmy się w dysputy teologiczne. Tak dla ciekawości, jak zabrałbyś się za zabicie tego Vsevoloda?
- ...za dnia. - odparł bez krztyny wstydu David.
Na te słowa Nadezhda jedynie roześmiała się gorzko.
Aaron spojrzał na nią wzrokiem "Cicho, staram się mu coś wyjaśnić".
- Dobrze, powiedzmy że ominiesz jego ghoule, pułapki i pewnie agresywny dywan. Co teraz?
- Obudzę go, poproszę o autograf i odtańczymy Gangam Style. Dobrze wiesz co sie robi ze śpiącym wampirem i dobrze wiesz, że teoretyczny plan nigdy nie dzieje się jak przyjdzie do działania. - nieco zniecierpliwił się młody ochroniarz - Mamy asortyment sprawdzonych broni. Ty jesteś uczony, znasz słabości wampirów tak jak i ja i może wiesz coś jeszcze cennego odnośnie Tzimisce. Być może Stowarzyszenie uznałoby to za na tyle istotne, by również wspomóc nas doświadczonymi łowcami, ale jeżeli chodzi o Condotierre, nie inkwizytorów a tych stawiających czoła temu z czym “żaden człowiek nie ma szans” jestem dość egzemplarycznym przykładem… i mam nieco więcej szczęścia. - zerknął na swój renesansowo wyglądający długi sztylet, spoczywający obok szabli Nadezhdy na stole - Sam mnie pouczałeś o historii Inkwizycji. Nie wiem o tym prawie nic ponad przeciętnego zjadacza chleba, bo Stowarzyszenie Leopolda to nie jest Święte Oficjum, wciąż funkcjonujące w Watykanie. Ale wiem jedno. To umarli kryją się za... Maskaradą.
Nadezhda spojrzała zupełnie zaskoczona na Davida, gdy wypowiedział pierwsze słowa, jakby nie wierząc, że to właśnie od to powiedział.
- Za Maskaradą, której i tak nie mogą rozgryźć chociaż nie jest to takie trudne. - parsknęła kobieta - Wiecie co? Wiecie czemu nie chcę nikogo ze sobą? To niebezpieczeństwo, kiedy tropi cię zmiennokształtny Kainita, mogący przybrać postać każdego z twoich kompanów. - machnęła ręką - Może to będzie dla was szok, ale mój pan to jedyna osoba i rzecz jakiej się naprawdę boję. Jedyny wampir, którego nigdy więcej nie chciałabym spotkać. Inny Tzimisce? Niech będzie, ale on?
Aaron spojrzał na Davida - Ominęło cię kilka trendów od 2012 roku… Nie zastanawiałeś się czemu niektóre wampiry żyją tak długo? Pomimo Inkwizycji, Łowców i Technokracji? Bo są rzeczy, których się nie atakuje. Do tego te naprawdę stare są bardzo dobre w unikaniu wyżej wymienionych. Jedyną szansą jak sądzę, żeby go złapać to użyć Nadezhdy jako przynęty, a mam nadzieję, że tego nie rozważałeś.
- Wykluczone. Jestem też pewien, że gdybyś w pełni uwierzył w to przedsięwzięcie, coś byśmy wymyślili. Klucz kryje się w tej tragedii i wszystkich jej pozostałościach, które jednak nieumarli z każdą chwilą eliminują. - postukał palcami po blacie, wzdychając - Nie wiem czym jest Technokracja, ale Stowarzyszenie nie wstrzymuje się od atakowania wampira, który wyraźnie wystawi głowę. Jest potężniejszy oręż na nich niż kule i ostrza. Jeżeli o mnie chodzi, jeżeli miałbym choćby iść na niego i wygrać w jednym przypadku na tysiąc, jeśli przez to będzie jednego mniej, mniej takich tragedii, mniej setek czy tysięcy ofiar jego przeklętego głodu na przestrzeni dekad, jeżeli ma nie skrzywdzić Nadezhdy lub kolejnej osoby po niej w taki sposób, jeżeli ma nadejść kres jego podróży… - David wziął głęboki oddech. Przestał stukać palcami o blat, sięgnął palcem wskazującym do leżącego ołówka, mimowolnie zaczynając się nim bawić.
- "Ofiar głodu"? Przecież wampiry przeważnie nie zabijają swoich ofiar.- Aaron szybko pokręcił głową, aby wybić ten tor myślenia z głowy - Dobrze wracając do tego "gdybyś w pełni uwierzył itd.", zawsze chciałem to wiedzieć. Przekonaj mnie..
- ...wybacz mi na moment, panie Black. Uważasz, że ten oto, kilkusetletni wszechpotężny nieumarły, który nie ma czego się lękać, nie ma problemu z uczestnictwem w takim czynie jak szpital, nie ma problemu z uczynieniem cokolwiek czyni swoim ofiarom stosuje oświecone, zdrowe, humanitarne nawyki żywieniowe? Co to w ogóle znaczy, “nie zabijają swoich ofiar”? Ktokolwiek pytał te ofiary o zdanie? Ktokolwiek sprawdzi, kiedy umarły mogący trwać, lecz nie żyć bez końca, nie podda się swojemu Szałowi jaki widzieliśmy choćby u Nadezhdy? Wtedy nie zabije? Nawet jeśli, to ich intrygi nie zabiją równie pewnie… świadków, lub tych, którzy po prostu stoją im na drodze do statusu?
David wyglądał na dość mocno poruszonego… nie do końca wściekłego, po prostu poruszonego.
- Widziałem umarłych, którzy walczyli ze swoją klątwą. Zbłąkane dusze, które nie chciały krzywdzić nikogo. Lecz trwając nie miały wyboru, a toku lat zapewne i wpływu. Ich czas nadszedł. Żal mi ich, tak jak żal ofiar wypadków samochodowych, śmiertelnych chorób a nawet śmiertelnych nałogów… bo to nałóg. Widziałem to w ich oczach. Ale ich trwanie może tylko pogrążyć ich w spirali, czy dla mnie oddać ich dusze Szatanowi, czy dla ciebie z czasem zepchnąć ku coraz niższym odruchom i standardom moralnym… Gdy będą mieli setki lat, czym będą? Czym był Vsevolod w nocy swego przebudzenia?
David drżącą dłonią, która kilka godzin temu była poszarpana poszarpana jak ochłap mięsa puścił ołówek i nerwowo zgarnął kubek na kawę, wstając i ruszając do czajnika.
- Przepraszam… muszę się napić. Liczyłem, że nigdy nie wdamy się w tę dyskusję.
- Jednak wdaliśmy. - odpowiedział Aaron - I teraz, czy chcesz, żebym spróbował odpowiedzieć na część twoich pytań i stwierdzeń?
- Tak. Wysłucham wszystkiego, ale od razu mówię, jakkolwiek do tego się ustosunkuję… - przystanął na chwilę - A wiesz, że zwłaszcza w czymś takim dla mnie jest różnica między doświadczeniem a wiedzą… szanuję cię, nawet jeśli moim zdaniem pomijasz w swoich obserwacjach ważne rzeczy. Co to ja? Chciałem powiedzieć, że wysłucham cię, ale nie będę ciągnął tej dyskusji, czego bym sobie nie pomyślał, ani jeśli się zgodzę z częścią.
Z tymi słowy Szwajcar ruszył wstawić wodę na czajnik, ale wyglądał od samego tematu zdecydowanie mniej stoicko niż zazwyczaj.
 

Ostatnio edytowane przez Zell : 09-11-2016 o 02:29.
Zell jest offline