Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 10-11-2016, 12:36   #2
czajos
 
czajos's Avatar
 
Reputacja: 1 czajos jest godny podziwuczajos jest godny podziwuczajos jest godny podziwuczajos jest godny podziwuczajos jest godny podziwuczajos jest godny podziwuczajos jest godny podziwuczajos jest godny podziwuczajos jest godny podziwuczajos jest godny podziwuczajos jest godny podziwu
Historia minionych dni

Maximilian urodził się jako syn potężnej rodziny kupieckiej Altdorfu, od młodości kształcony i wychowywany jakoby syn szlachetnie urodzonego miał być on wkupnym ojca do świata herbów. Wpajano mu zasady etykiety, uczono kunsztownej wymowy i zapewniono mu najlepsze wykształcenie na jakie można było sobie pozwolić. Dola ta nie była jednak łatwa, ojciec Maximiliana był znanym w okolicy awanturnikiem, karał on syna za każde nawet najlichrzejsze przewinienie czy najmniejszy błąd. Chłopak który narodził się zdaje się ze złotym czepkiem na głowie traktowany był niczym pies. Długie dnie i noce bez posiłku, odpoczynku czy kropli wody były codziennością. Nędzny siennik w piwnicach gdzie ojciec zamykał Maximiliana ciemność i szczury, były bliższe mu od jego łoża i własnego pokoju. Ciosy pięścią bądź batem też padały często i silnie na ciało chłopaka. Maximilian stał się w wieku 16 lat dwoma osobami jedną prawdziwą słabą, nędzną, pełną lęków i obrazy dla samego siebie którą był w domu i drugą silną, mężną, galanteryjną i elokwętną maską którą chłopak przybierał na bankietach i przed nauczycielami.

Wszystko jednak zmieniło się w przeddzień 20 urodzin chłopakana balu na którym poznał Inawere. Inawera była akolitką Pana Rozkoszy która oplotła sobie młodzieńca wokół palca w jedną noc. Była jego pierwszą, a zauroczony chłopak natychmiast przyrzekł jej, że ostatnią. Szybko jednak przejrzała maskę Maximilana i zobaczyła jak nędzną był istotą, kogoś takiego jej Pan nie potrzebował. Jednakże maska którą przyodziewał była niezwykle interesująca. Inawera nakłoniła ojca Maximiliana by ten pozwolił jej zabrać syna do jej zamiejskiej posiadłości gdzie spotykał się jej kult.

Co stało się z nim w przybytku nie pamiętał dokładnie. Na zmianę pogrążony był tam w narkotycznym to szale, to otępieniu, a wizje rozkoszy przemieniały się z wizjami katuszy. Z tej tygodniowej wycieczki Maximilian wrócił jako nowy człowiek, na początku nie zdawał sobie sprawy ze zmian które zaszły w jego duszy. Jednak każdy krok który przybliżał go do rodzinnego domu utwierdzał go w przekonaniu, że się mylił. Nie czuł już strachu. Pod jego maską nie skrywał się już przestraszony 10 latek. Został z niego tylko szkielet, białe piszczele, żebra i kręgi podtrzymywały teraz przybitą do czaszki stalową maskę która stała się nową osobowością i istotą Maximiliana.

Maximilian wkroczył do swego domu pewny i z uniesioną piersią. W przedsionku przywitał go stary zgarbiony mężczyzna, jego ojciec. Wrzaski poniosły się korytarzem, a strugi śliny trafiły z szczerbatych ust na kontusz Szlachcica. Maximilian uderzył mocno, wieszchem otwartej dłoni. Jego ojciec upadł, brocząc na podłogę kroplami krwi z rozdartych ust. Już chciał się podnosić i zelżyć syna, zapewne przekląć go i wydziedziczyć ale jego syn nie pozwolił mu. Stalowy uścisk zacisnął się na szyi starca, a druga ręka Maximiliana sięgnęła do ojcowskiego pasa i wydarła zza niego sztylet z którym ojciec się nie rozstawał. Ostrze gładko przeszło między żebrami i przebiło płuco. Jego rodziciel chciał jeszcze krzyknąć ale nie zdołał, czerwona piana napełniła mu usta. Szlachcic cisnął ciało na podłogę i spokojnie odszedł w kąt pomieszczenia tam usiadł i zaczął potępieńczo krzyczeć.

Wszyscy uwierzyli w opowieść o napadzie furi jego ojca. Uwierzyli w niezwykły wypadek który wpuścił sztylet w dłonie Maximiliana i w ślepe pchnięcie które zakończyło żywot napastnika. Uwierzyli w żal łzy szok i przerażenie. Ale nikt nie wiedział, że stalowa maska tylko ukazuje uczucia ale sama nigdy ich nie odczuwa…..


Prequel


Słony i słodki smak spłynął do gardła Maximiliana, mięso było delikatne, a skóra gładka i bez skaz. Smakosz wyczuł jednak kroplę goryczy i splunął zawartością ust. Odgryziony nos spadł koło zwłok u jego stóp. Piękna rudowłosa kobieta leżała pokryta krwią, potem i nasieniem, nie poruszała się już. Jej piękne młode ciało nosiło znamiona przemocy. Prócz oczywistej rany twarzy którą zostawił odgryziony nos były też inne rany, piersi pocięte były biczem, podobnie zresztą plecy i pośladki. Łono krwawiło jeszcze słabo podobnie, rozerwana odbytnica. Jeden koncik ust był rozerwany, a uszy nosiły znamiono wydartych z nich siłą kolczyków. Jedna ręka była też przywiązana do słupa podporowego szopy w której dokonała się kaźń.
Szlachcic zarzucił na nagie ciało delikatny szlafrok i syknął z mieszaniną bólu i rozkoszy gdy gładka materia dotknęła jego poranionych paznokciami denatki pleców.
- Grash - zwrócił się do skrytego dotychczas poza kręgiem świec podwładnego -Prawa szynka, reszta jest wasza -.
Chwila przyjemności minęła i teraz znowu trzeba było się przygotowywać do drogi. Maximilian odstąpił od ciała, a dwójka jego sług Grosh i Alexander rzucili się na ciepłe jeszcze ciało niczym wygłodniałe psy. Większy z dwójki Alexander już ściągał pantalony, a Grosh przy pomocy wielkiego noża już odcinał prawy pośladek denatki tak jak życzył sobie tego jego Pan. Groteskowa i obrzydliwa to była dwójka. Grosh był niemal karłem, którego twarz znaczyły paskudne wybroczyny widoczne na jego rybio bladej skórze niczym plamy wina na śnieżnobiałym obrusie, wyraźnie też utykał gdyż jedna z jego nóg była dziwacznie powykręcana. Drugi natomiast był gigantem o tępej pozbawionej chociażby śladu intelektu twarzy i szerokich ramionach. Wielki kałdun wylewał się zza pasa kładąc się niemalże na przyrodzeniu, a smród który wydzielał był trudny do zniesienia.

Maximilian nie był w stanie powiedzieć czy ich wygląd był efektem działania mrocznych potęg czy jedynie skrajną brzydotą ale nie miało to znaczenia. Ta dwójka uważana była powszechnie i przez samych siebie za mutantów, a tak wprawnemu interlokutorowi jak Maximilian, przyporządkowanie ich sobie jako jego psów i wyznawców Węża nie stanowiło żadnego problemu.

Szlachcic obmył się gorącą wodą z wiadra i nałożył na poranione ciało maść która miała wspomóc gojenie ran i zapobiec infekcji, słuchając stęków Alexandra i chichotu Grosha. Następnie odział się w jedwabną purpurową koszulę i spodnie podszyte delikatnym króliczym futrem, ciężki od złota i szlachetnych kamieni kontusz i pas, a na to wszystko jeszcze ciężki podszyty futrem płaszcz czapkę i rękawice, spod warstw materii wyciągnął też nieustannie wiszący na jego piersi znak swego Władcy Slaneesha który w tej dzikiej krainie nie mógł skazać go na męki.

Mutanci zakończyli już swoje zabawy, Alexander znów był odziany, a usta i dłonie Grosha znaczyły ślady szkarłatu.
- Jedziemy dalej - powiedział tonem rozkazu Kultysta.
[i] - Pakujcie wszystko -[/] dodał jeszcze i sam wyszedł z budynku. Trójka koni stała spokojnie w mroku okryta kropierzami, a para z ich chrap wydobywała się wielkimi chmurami. Świtało już i niebo znaczyło się szkarłatem. Maximilian przystanął na sekundę i wpatrzył się w tą krainę. Teraz przykrytą śniegiem i skąpaną w czerwieni. Sięgnął do juków wierzchowca jednego ze swoich psów i wyciągnął z niego stalowy pręt do piętnowania w kształcie znaku jego boskiego patrona.
Węgle rozpalonego w wnętrzu szopy ogniska rozjaśniały gdy Kultysta cisnął w nie znamię, a same płomienie zdawały się rozjaśnić widocznym tylko dla wybranych purpurowym blaskiem. Po paru chwilach Maximilian wyciągnął żarzący się już znak z płomieni i podszedł do ciała kobiety.
-Inset koro na gas, inset Slaneesh- wysyczał i przybił znamię zaraz nad łonem swojej ofiary, a następnie powtórzył już zwykłą mową tak by mogli zrozumieć podwładni.
- Chwała Panu Rozkoszy, chwała Slanesshowi !!! -


Teraźniejszość

Pies śmiał ugryźć rękę Pana. Taka myśl krążyła po głowie Maximiliana gdy podążał za krasnoludami. Alexander podniósł rękę na swego Władcę ale czy Maximilian się tego nie spodziewał ? Oczywiście, że tak. Sam zresztą dał już gigantowi tylko dwa dni życia, wtedy miał stać się pożywieniem sługi Pana Rozkoszy. Niestety ofiara nie miała tyle wstrzemieźliwości co niedoszły łowca i postanowiła sama spróbować. Szkarłat jego krwi znaczył teraz jego twarz i dłonie.

Krasnoludy otoczyły Maximiliana kordonem, sami z resztą nie wiedząc dlaczego. Samotny mąż na takim pustkowiu nie stanowił żadnego zagrożenia dla grupy takiej jak ich. Po chwili jednak zrozumieli, że podświadomie ustawili się w pozycji sługi chroniącej swego Pana w trakcie podróży. Maximiliana otaczała aura powagi, wielkości i władzy. Status o który ich dowódca walczył tygodniami przyszedł temu obcemu w parę chwil, szybciej nawet niż ten zdołał wypowiedzieć swoje imię. Śmiali się z niego gdy go zobaczyli, dwóch nędznych włóczęgów taplających się w śniegu i próbujących się nawzajem zeżreć. Wygrany który w tępym szale zjada towarzysza. Teraz było inaczej, od chwili gdy Szlachcic podniósł się znad swej ofiary ten wizerunek zaczął się gwałtownie zmieniać. Pierwsze spojrzenie ciemno zielonych oczu Maximiliana niosło w sobie groźbę. Groźbę niewypowiedzianą i nie znaną ale z pewnością realną. To spojrzenie nie miało w sobie ani strachu, ani żałości, ani szaleństwa które spodziewali się ujrzeć. Było wypełnione godnością dumą i siłą. Nawet teraz, umazany krwią i śniegiem Szlachcic zdawał się być generałem oczekującym na raport, a nie włóczęgą znalezionym w głuszy. Jego sylwetka zdawała się ogromnieć z każdym krokiem. Pewność siebie która od niego biła wzbudzała szacunek, ukazując ukrytą siłę.
- Kim ty jesteś człowieku ? - wymsknęło się szeptem jednemu z krasnoludów w tyle szerego - Kim ty do cholery jesteś -

Marsz trwał dalej, a Maximilian zbliżył się do dowódcy który stał koło czoła grupy.
- Witajcie - odparł krótko Szlachcic - Powiedzcie proszę jak daleko jesteśmy od starej twierdzy -
 
__________________
Nowa sesja dark sci-fi w planach zapraszam do sondy

Ostatnio edytowane przez czajos : 10-11-2016 o 15:05.
czajos jest offline