Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 13-11-2016, 18:32   #4
Slaaneshi
 
Slaaneshi's Avatar
 
Reputacja: 1 Slaaneshi ma z czego być dumnySlaaneshi ma z czego być dumnySlaaneshi ma z czego być dumnySlaaneshi ma z czego być dumnySlaaneshi ma z czego być dumnySlaaneshi ma z czego być dumnySlaaneshi ma z czego być dumnySlaaneshi ma z czego być dumnySlaaneshi ma z czego być dumnySlaaneshi ma z czego być dumnySlaaneshi ma z czego być dumny
Podróżował. Przeszłość była żywa - zbyt żywa. Niczym rozpędzony bąk, buczący upiornym wyciem, wydarzenia tamtej strasznej nocy wirowały wokół Cesevara. Masywna, kolczasta bestia, którą się stał, brnęła, błądziła wśród mglistych cieni tej jednej, nieszczęsnej nocy, otoczona korowodem znajomych twarzy. Cesevar cierpiał. Od kiedy spadł ze swego wierzchowca, wielokrotnie osuwał się na kolana, gubił poczucie kierunku, próbował przegonić majaki agresywnymi ruchami...

Czuł zimno. Szaleństwo Cesevara rozmywało granice między rzeczywistością, a iluzją. Jak we śnie, jego umysł był zanurzony we własnym widziadle, na poły trzeźwo przyjmując bodźce, rozumiejąc sytuację i swój stan.. na poły bezsprzecznie akceptując nieprawdopodobną rzeczywistość, która go otaczała. Zimno. Chłód. Ponure wiatry, ostre szczyty i obce lasy. Cesevar znał te obrazy, z opowieści i legend którymi karmił się przez swoją młodość. Instynktownie rozumiał, że przemierza śniegi Norski. Nie pomagało mu to jednak zrozumieć.. że obrazy przed jego oczami są kurtyną przysłaniającą tą z drobna przesiąkającą do świadomości prawdę. Nie miał z tym problemu. Jego umysł w pełni akceptował szaleństwo, nie widząc w nim niczego dziwnego. Nawet nie zastanawiał się, czemu on, czy widziana przez niego rodzina znajduje się w tej mroźnej krainie.
Patrząc z zewnątrz pułapki, którą była percepcja mrocznego rycerza, miewał lepsze i gorsze dni. Zdarzało mu się być świadomym krzywdy, którą niesie jego dotyk, a nawet nieprawdziwości obrazów jakie przynosił obłęd. W takich chwilach bał się wołać swej żony, powstrzymywał się od kontaktu ze swoją służbą... Próbował resztkami swej podkruszonej siły woli nie dopuścić do mrocznej powtórki krwawego dramatu z dworu Aesvinn.
Chłód Norski zdawał się pomagać. Podróżując na północ zmniejszała się ilość jego wybuchów. Rosła kontrola nad własnym zachowaniem i nastrojami, mimo, że szaleństwo nie odchodziło. Nie myślał o swych incydentach jak o porażkach - wierzył, że w takich chwilach to jego umysł znęcał się nad nim, karał go kolejny raz, kolejny raz kazał mu przeżywać kaźń swej rodziny, bliskich, służących, kaźń, sprowadzona na nich przez jego potworną, wypaczoną formę...
Milczał, oparty w strzemionach Zgniłoskórego. Jego myśli zdawały się iść dwoma torami. Instynktownie rozumianą rzeczywistością, w której wiedział, że oto wspiera się na zmutowanym wierzchowcu wręczonym mu przez sługi Mrocznych Bogów i spogląda po przesiąkniętej Chaosem północy.. ale też snem, w którym wciąż znajdował się na swym nordlandzkim dworze...

-×-×-×-

Synu, cóże poczynasz stojąc tak sam, pośród śniegów, pod bramą? – Spod blach hełmu wydobył się kłąb pary, przy akompaniamencie głosu, brzmiącego niczym mosiężny miech. Jeździec zszedł ze swego wierzchowca i począł zbliżać się do strażnika, skrzypiąc w głębokim śniegu swymi buciorami.
Chodźże – kolczasty rycerz dalej cedził swoje słowa z metalicznym zgrzytem – schrońmy się za murami, nie stój tu sam w chłodzie, moje dziecko.
Masywna bestia, dysząca parującym powietrzem i błyskająca oszalałymi ślepiami zbliżała się do krasnoluda. Widząc reakcję odźwiernego, który wydawał się mu jego synem, Rycerz zastygł. Ostatnie dni były dużo lepsze. Od kiedy usłyszał tajemne słowa, "Karak Dord" i wyruszył w kierunku mistycznej twierdzy, jego umysł pracował coraz lepiej. Do stopnia, w którym nawet zaczynał podejrzewać, że zmysły płatają mu figle. Tak było właśnie w tej chwili.
Ja nnn.. nnie wiem... Nie wiem czy to ty, synu... – słowa Cesevara wydobywały się zgrzytliwym sykiem spod blach jego hełmu, gdy wykonał gest, który być może byłby ukryciem twarzy w dłoni, gdyby obydwu przymiotów jeźdźca nie okalała taka ilość długich, rogowych kolców. Rycerz zadygotał w siodle po czym znowu zastygł w spokoju. Nie mówił nic. W mechaniczny sposób, niczym pod wpływem transu, zaczął obracać się w siodle i zsiadać. Zsunął się z rumaka i z chrzęstem poszarpanych kolczugowych kółek, łańcuchów oplatających gdzieniegdzie jego ciało i podziurawionych blach zbroi płytowej wylądował na nogach obok wierzchowca. Bez słowa obrócił się w kierunku krasnoluda. Prowadząc zmutowane zwierzę za lejce zaczął iść w kierunku strażnika, przywołując na myśl zastraszające skojarzenie z bezlitosnymi i potwornymi wojownikami z pustkowi Chaosu. Zatrzymał się, stojąc niepokojąco blisko.
S-synu.. potrzebuję twojej pomocy.. boję się, że jeśli zbliżę się bardziej, moje ciało cię skrzywdzi.. powiedz mi... Powiedz mi gdzie jest Karak Dord! – Ostatnie zdanie było bardziej wykrzyczane niż powiedziane. Coś pękło w postawnym, kolczastym stworze.
Gadaj! Gdzie, którędy do twierdzy! Pokaż mi gdzie mam iść! Teraz!
Zachowanie zbrojnego stawało się coraz bardziej chaotyczne i agresywne. Nie dobywał jednak broni, budując fałszywe wrażenie bezpieczeństwa. W końcu gwałtownie oparł się o drewniany mur nad krasnoludem i przeżywając coś w rodzaju załamania wysyczał nad nim z metalicznym pogłosem:
Nie wiem czy to opanuję... Ja.. jestem niebezpieczny! Jeśli miłe ci życie twoje i zdrowie mieszkańców.. aaarrgh.. prowadź mnie, pokaż mi drogę do twierdzy, a odejdę w spokoju!
 

Ostatnio edytowane przez Slaaneshi : 13-11-2016 o 19:42.
Slaaneshi jest offline