18-11-2016, 08:12
|
#9 |
Konto usunięte | o wyjściu na zewnątrz, uderzyło ich zimne, wieczorne powietrze. Horst rozejrzał się nerwowo, po czym gestem dłoni nakazał iść skrytobójcom. Wzdłuż uliczki ciągnął się żywopłot, w oddali słychać było ujadanie psa, a od strony gospody wiatr niósł przyjemne zapachy potraw. Mannslieb schował się za chmurami, które, nie wiedzieć czemu, nagle przysłoniły rozgwieżdżone niebo. Z zakamarków bram, zza drzew i budynków wypełzały mroczne cienie. Dzieciak na chwilę się zatrzymał, jednak popchnięty energicznie przez Beistera, ruszył w końcu, skręcając w najbliższą alejkę.
Mniej więcej w połowie drogi wydawało im się, że słyszą jakiś szmer. Odwrócili się w gotowości i nasłuchiwali. Nic się nie działo, było cicho jak w grobie. I wtedy Solveig aż podskoczyła w miejscu, gdy z górki śmieci przy ścianie wyskoczy czarny kot i przebiegł im drogę, pomiaukując nerwowo. To był zły znak. Jeszcze przez chwilę nasłuchiwali, jednak w końcu ruszyli w dalszą drogę. Za moment znów obejrzeli się za siebie – tym razem Marcusowi wydawało się, że w cieniu coś się poruszyło.
W tym właśnie momencie zza chmur wyłonił się blady, większy z księżyców. W jego świetle skrytobójcy dostrzegli błysk stali i dwie mroczne postaci, szybko podążające w ich kierunku; cicho, niczym zjawy przemykające między cmentarnymi nagrobkami. - T...to..to oni! To oni za mną szli! - Horst wskazał palcem na dwóch zamaskowanych mężczyzn, po czym schował się za Solveig i padł na kolana, zasłaniając głowę rękoma, jakby próbował zniknąć, bądź tkwił w przekonaniu, że zbiry go nie dostrzegą. |
| |