Płuca dziewczyny wypełniała mieszanka palących żyletek i igieł, a ciężar wszystkich kończyn przywodził na myśl historie o betonowych bucikach, które zwykł przy kominku opowiadać wujek Henry. Z trudem uniosła lewą dłoń na wysokość oka i... uświadomiła sobie, że brak jej palca grzecznościowego. Jak? Kiedy? Biorąc pod uwagę beznadziejność jej sytuacji, to i tak nie miało znaczenia. Niewielkie, zabarwione różem bańki powietrza wymykały się krawędzią jej ust i mknęły ku spróchniałemu pomostowi. Kontury tego ostatniego zaczęły się powoli rozmazywać, światło stało się towarem deficytowym. Takie scenariusze z reguły wyglądały odwrotnie - ludzie szli w stronę światła. Ale ona zawsze była na bakier z utartymi normami. W końcu ciemność zalała ją zupełnie. Że (drugie) oko wykol. Lily nie straciła jednak przytomności. Głównie przez to, że ból dobiegający z jej przemienionego w czerwoną mgłę palca zaczynał przyćmiewać sobą doznania napływające z płuc oraz głowy. Ponownie spojrzała na kikut. Miejsce rozerwanego mięsa i falującej skóry zajmowała teraz warstwa lodu. Wokół jej krawędzi falowały małe, pulsujące intensywnym błękitem drobiny. Owe iskierki tańczyły na niewielkim lodowisku niczym anioły na główce od szpilki. Wodny bulgot w uszach tonącej zmienił barwę i natężenie. Zelżał. Teraz było mu bliżej do szumiącego pomruku. - Umierasz? Umierasz. Chyba umierasz... - szept zmienił się w ponure, acz trafne, słowa, którym towarzyszyło słabe echo. Lily kiedyś o tym czytała. Jej mózg, nagle i niespodziewanie pozbawiony tlenu, zaczynał produkować rozmaite urojenia.
Ostatnio edytowane przez Highlander : 21-11-2016 o 23:32.
|