Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 21-11-2016, 20:08   #1
Cooperator
 
Cooperator's Avatar
 
Reputacja: 1 Cooperator ma z czego być dumnyCooperator ma z czego być dumnyCooperator ma z czego być dumnyCooperator ma z czego być dumnyCooperator ma z czego być dumnyCooperator ma z czego być dumnyCooperator ma z czego być dumnyCooperator ma z czego być dumnyCooperator ma z czego być dumnyCooperator ma z czego być dumnyCooperator ma z czego być dumny
[Little Fears] Lato na Mazurach

LATO NA MAZURACH
Scena pierwsza: Burza

Błyskawica rozświetliła ołowiane niebo i nagle zrobiło się jasno jak za dnia, chociaż dawno zapadł już zmrok. Nie poprawiło to jednak widoczności kierowcy poloneza. Dalej o szybę uderzały strugi deszczu, sprawiając, że poruszanie się po leśnej drodze, miejscami zmieniającej się w wartki potok, groziło wypadkiem. Podmuchy wiatru od strony jeziora zrzucały na samochód liście i niewielkie gałązki, tylko patrzeć, aż urwie się większa gałąź.

Rozległ się grzmot, a potem kolejny rozbłysk. W oślepiającym blasku kierowca zobaczył na drodze ciemny, poruszający się kształt przebiegający przez drogę. W pierwszej chwili myślał, że to jeździec na koniu, ale przecież to niemożliwe. Zaraz sobie zracjonalizował, że na pewno zobaczył jelenia. Dał ostro po hamulcach i dlatego uniknął zderzenia.

“To musiał być jeleń”, pomyślał kierowca.

“Sam jesteś jeleń”, pomyślał upiór kortumowskiego zamku.

***

Natalia podskoczyła, ale niewiele miało wspólnego to z grzmotem. To dwaj pijani mężczyźni wybuchnęli naraz przerażającym śmiechem, który dotarł z kuchni do jej pokoju, pomimo trzech par zamkniętych drzwi i szalejącej za oknem burzy. Jednym z tych mężczyzn był jej ojciec, Józef. Drugim odrażający typ, przypominający naraz świnię i żabę, który przedstawił się jako pan Zbyszek. Że ojciec pił to raczej nic nowego - pił, i to pił jak Rosjanin, do zapomnienia. Nawet w sumie lepiej, jeśli pił. Bił i na trzeźwo, a po pijaku słabo sobie z otwieraniem drzwi. Natomiast to, kogo przyprowadzał do domu, stanowiło inną kwestię.

Nie chodziło nawet o pana Zbyszka, chociaż wydał jej się z miejsca niesympatyczny. Ale pan Zbyszek przyprowadził do domu również Kasię, rówieśniczkę Natalii, swoją pasierbicę. Towarzystwo dziewczyny dodawało tylko Natalii stresu.

Dom Natalii, jak i jej rodzina, jak i jej ubranie wskazywały na biedę nie tylko materialną. Kasia natomiast siedziała w markowych ciuchach, wyglądała na bogatą i zadbaną. Miała bardzo ładne kolczyki, które też wyglądały na drogie. Siedząc w pokoju Natalii wyglądała na urwaną z innej bajki, bajki o lepszym życiu.

Kasia razem ze swoim “wujkiem” mieszkała w ośrodku “Relax” i często spotykała się z Natalią. Wydawała się nie zauważać różnic materialnych między nimi, a chociaż sama mieszkała w Warszawie, nigdy nie powiedziała złego słowa o mieszkańcach biednej wsi. Jako najstarsze spośród ośrodkowej dzieciarni, w sposób naturalny szlajały się razem.

Co jednak dzieje się w ośrodku, pozostaje w ośrodku. Widać było po Kasi, że warunki w jakich żyła Natalia mocno ją zszokowały. Chociaż starała się być miła jak zawsze, to obie były strasznie spięte. A jeszcze dorośli mężczyźni obok. Tak jak Natalia odczuwała wstyd za biedę, tak jej koleżanka wstydziła się strasznie prostaka, który był jej opiekunem.

-Józek, ja ci mówię, ty musisz dojść do pieniędzy! - wrzasnął pan Zbyszek. Jego pijacki rosyjski był aż za dobrze zrozumiały dla Natalii.-Że żeś jeszcze nie doszedł do pieniędzy, to ja nie wiem. Nie poznali się na tobie ludzie po prostu!

Ojciec Natalii coś wychrypiał w odpowiedzi, ale grzmot, a potem trzask łamanego drzewa zagłuszył tę odpowiedź. Gdzieś we wsi psy rozszczekały się jeszcze bardziej.

-Twoja mama nie żyje - nagle oznajmiła Kasia, widać, że po tych kilku strzępiących się banałach doszła w końcu do czegoś, co ją widać zajmowało.-Muszę ci coś powiedzieć… - dodała niepewnie. Widać, że coś ją gryzło.- Moja mama jest bardzo chora, umiera - mówiła spokojnie, ale nie patrzyła już na Natalię. Przyglądała się swoim dłoniom, które nerwowo, jakby bez udziału woli, wygładzały materiał jej spódnicy.-Czy… Czy twoja mama cię odwiedza? - spytała cicho. W końcu spojrzała na Natalię. Oczy miała bardzo niebieskie.-Nikt nie chce ze mną o tym rozmawiać… Tak jakbym mówiła coś nie tak, jakbym przeklinała. Po prostu chcę wiedzieć, czy jak już ona… umrze… to czy będę mogła z nią się spotkać, chociaż od czasu do czasu...

***

-A ten Rosjanin znowu baluje - babcia Nika i Moniki spojrzała z dezaprobatą przez okno, wychodzące na dom ich sąsiadów po drugiej stronie jedynej we wsi drogi.-Nasprowadzał sobie koleżków i chleje, a ta biedna dziewczynka chodzi w dziurawych butach…

-A co cię to obchodzi, co? - mruknął na to dziadek, kończący uszczelnianie plastikowego syfonu. Właściwie nie wiadomo, po co to robił, łazienka była zupełnie sprawna.-Ciężko mu, to pije. - spojrzał krytycznie na efekt swojej pracy i odłożył go do szafki pełnej najróżniejszych “cosiów”.

-Co jeden, to lepszy - fuknęła na to babcia, zupełnie ignorując wypowiedź męża.-Teraz z tym całym Zbyszkiem, z Warszawy, się zadaje… Nie podoba mi się ten Zbyszek, o nie.

-On dla Niemców pracuje - odmruknął na to dziadek.-Przyjeżdża tu jutro jego wspólnik, pan Weinrebe z Nadrenii. Podobno miał tu rodzinę, wiesz, przed wojną. Mieszkali w tym opuszczonym domu w lesie, jak się na Bartniki idzie. Muszę się starego Molendy spytać, co to za rodzina ci Weinrebowie byli. Zapewne wszyscy SSmani i hitlerowcy.

-Oj, pleciesz, stary - zawołała jego żona, patrząc z niepokojem na wnuczęta jedzące kolację przy kuchennym stole.-Jeszcze dzieci nastraszysz.

-Ja nastraszę? - dziadek spojrzał przeciągle na Dominika i Monikę.-Oni chyba w tej Warszawie przyzwyczajeni do obcokrajowców, nie? - jak zawsze ciężko było stwierdzić, czy dziadkowi należało odpowiedzieć na pytanie, czy nie miało to znaczenia.-Idę do obory - oznajmił nagle, wstając.

-Oszalałeś? W taką pogodę?

-A jak im co przecieka na głowy? Ten dach w oborze to już dawno do zrobienia był, ale jak się samemu jest na gospodarce to kiedy robić? - rzucił to gorzko, z jawnym przytykiem do decyzji syna, że wolał przeprowadzkę do “tej Warszawy”, zamiast razem z nim uszczelniać smołą dach w oborze.-Co, Warszawiaki, idziecie ze mną? - rzucił nieoczekiwanie dla wszystkich.

-Tadzik, czyś ty do szczętu zdurniał?! - jakby na poparcie tych słów akurat zagrzmiało.-Zamoczą się, zaziębią.

-Nooo, na Plamce to jeździć, jak ładna pogoda to każdemu, a jak biednemu stworzeniu na głowę kapie to już nie pomogą? - dziadek zapalił papierosa.-Zresztą co, w tej Warszawie nie pada, czy jak? Niech się zahartują dzieciaki. - wydawało się, że ostatnie zdanie przede wszystkim kierował do wnuka. Dziadek miał ten denerwujący zwyczaj mówienia o dzieciach przy dzieciach, jakby ich wcale nie było. Nie czekając też na ich odpowiedź, poszedł do sieni zakładać buty.

***

-Cholera jasna! - krzyknął pan Sylwester, prywatnie tata Michała. Nikt nie był tak wściekły na burzę jak on. Z werandy z której rozpościerał się widok na jezioro obserwował działanie niszczycielskiego żywiołu. Wypalił chyba paczkę papierosów od momentu, kiedy zaczęła się nawałnica. Za każdym razem, kiedy piorun trafiał w jezioro, kwitował to głośnym przekleństwem. Powód mógł być tylko jeden - utrudniało to jutrzejsze wędkowanie.

Pan Sylwester właściwie miał tylko jedno hobby, a niedobór innych zainteresowań sprawił, że poświęcił się jemu z prawdziwą pasją. Razem z wujkiem Robertem, który nawet kupił sobie dom na terenie ośrodka, spędzali całe dnie na łowieniu ryb. Czasami dołączał do nich kolega wujka Roberta, pan Zbyszek. Pana Zbyszka Michał podejrzewał o pochodzenie od ryboludzi z jeziora. Choć może raczej żaboludzi. Zresztą, pomimo wielokrotnego przeczytania sxerowanego od xera podręcznika do Warhammera, trzymanego w segregatorze po “Świecie Wiedzy”, Michał nie był przecież znawcą wszystkich form mutacji Chaosu. Jeszcze.

Ryby w każdym razie, jak wytłumaczył bardzo machając rękami, w czasie burzy strasznie się stresują i potem gorzej biorą.

-Myślałam, że ryby właśnie się lepiej łapie po deszczu - nierozważnie przerwała monolog taty mama Michała.

-Grzyby, nie ryby! - odwarknął na to pan Sylwester, dorzucając kilka słów, które przeważnie rezerwował dla władz Polskiego Związku Wędkarskiego i polityków, zresztą, jedno z drugim wiązało się w nierozerwalną całość. Po godzinie obserwowania burzy w końcu postanowił pójść spać. Pogroził burzy pięścią i poszedł do swojego pokoju. Burza nie odpowiedziała.

Nawałnica powodowała niesamowitą grę dźwięków i cieni. Wydawało się miejscami, że to zwierzoludzie podchodzą pod jedną z wiosek gdzieś w Starym Świecie. Przemykający się co jakiś czas mieszkańcy ośrodka, w swoich pelerynach, niezgrabnie skaczący pomiędzy kałużami, wyglądali na mutantów dotkniętych piętnem Chaosu. Zresztą, czy tak potężna burza mogła być wynikiem sił natury? A może to nadmiar spaczenia z drugiego księżyca spowodował tę nawałnicę, która zacznie odmieniać świat, aż stanie się makabryczną karykaturą samego siebie?

Wtem do świata dźwięków, barw i wyobraźni weszło realne zagrożenie. Stojąc na werandzie, Michał obserwował, jak przez ośrodek przemieszcza się postać, niemalże ukradkowo. Ku przerażeniu chłopaka, szła wprost do znajdującego się już na pomoście budynku wypożyczalni kajaków. Patrzył, jak wymarły przeważnie budynek rozświetla się intensywnie pomarańczowym światłem…

***

Z całą pewnością, przez taką burzę mógł obudzić się smok. Paulina wprawdzie z okna domku letniskowego dziadka nie mogła widzieć kortumowskiego zamku, gdzie znajdował się skamieniały gad, ale miała całkiem dobry widok na jezioro. A przecież, po kilku stuleciach (niewyobrażalnie dużo czasu) na pewno smokowi chciałoby się pić i niechybnie tam by poleciał. Paulina dość mgliście potrafiła stwierdzić, czy kortumowski smok miał skrzydła, ale, kurde, byłoby przecież bez sensu, gdyby nie miał. Większość smoków z którymi walczyła miała skrzydła, a ten w Kortumowie był większy niż one.

-Odsuń się od szyby, jak piorun rąbnie, to wybije szybę - odezwał się dziadek.-Czego tak wypatrujesz?

-Smoka - odparła Paulina zupełnie poważnie.

Dziadek podszedł do okna i przez chwilę wpatrywał się w ciemną toń wody, rozświetlaną co i raz piorunami.

-Wiesz - powiedział z niezmąconą powagą człowieka, który poświęcił masę życia na polowanie na smoki.-Nawet jeżeli się obudził, to w taką pogodę nie będzie latał. Jak by mu taki piorun przyrąbał, to by go spalił na wiór. Kładź się spać, jutro pojedziesz z dziadkiem sprawdzić, czy dalej jest w zamku, co?

Był to zupełnie rewelacyjny pomysł, zakładając oczywiście, że by nie mogła pójść teraz, od razu. Gdyby tak zakradła się do gada z wypolerowaną łyżeczką, to od razu zamieniłaby go w kamień, jak tylko zacząłby się budzić, podobnie jak Marysia w legendzie, którą opowiadała ta strasznie nudna pani “przodowniczka” (tak chyba brzmiał jej zawód), pracująca na zamku. Tyle, że by to się działo w środku burzy, a nie tam w jakiejś nudnej, wiejskiej chacie. Ostatnio dziadek oglądał “Krzyżaków” na czarno-białym telewizorze i tam była taka scena, jak wiejskie dziewczyny śpiewały “łoj dana, łoj dana” i śmiały się bez powodu i było to strasznie GŁUPIE. Marysia też musiała być strasznie głupia. Na pewno smoka pokonała przypadkiem. Nie to, co Staszek zza lustra, którego widziały tylko dzieci. To był wzór do naśladowania.

Okno wychodziło właściwie nie od strony Kortumowa, tylko ośrodka “Relax”, gdzie często się bawiła, bo był plac zabaw. Niestety, razem z Filipem byli najmłodsi z całej dzieciarni i z tego powodu, w zupełnie niezrozumiałych momentach, starsze dzieci nie chciały się z nimi bawić. Czasami to wyglądało, jakby ktoś (zapewne smok) rzucił na nich zaklęcie- w środku zabawy, gdzie się wszyscy świetnie bawili, nagle stwierdzali, że jest to głupie i dziecinne. W każdym razie, z okna mogła rozpoznać kilka stojących domków, pomost, murowany dom jakiegoś pana, który czasem z dziadkiem łowił ryby i zawsze do niego mówił: “panie doktorze”. Dostrzegła również, że w budynku wypożyczalni kajaków pali się światło. Ktoś ze starszych chłopaków, chyba Michał, mówił, że tam mieszkają zwierzoludzie, oddający cześć (Paulina wyobrażała to sobie dokładnie analogicznie do sceny z rozpoczęcia roku szkolnego, kiedy na komendę “sztandarowi: cześć” kilkoro pierwszaków pomachało pocztowi sztandarowemu wołając “cześć, sztandar”) “bogom Chaosu”, i dlatego ten budynek zawsze był nieczynny. Cóż, może oni też wychodzili w taką pogodę?

Wtedy dostrzegła, że w wodzie, tuż przy pomoście, z całą pewnością wyłania się czyjaś głowa. W rozbłysku kolejnego pioruna dostrzegła żabowaty łeb jednego z rybopłazich mieszkańców jeziora.
 
Cooperator jest offline