Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 29-11-2016, 21:03   #9
Mi Raaz
 
Mi Raaz's Avatar
 
Reputacja: 1 Mi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputację
6 listopada 2016 r., godzina 20:20, dom Jacka Reeda


Wilkołak czuł się samotny. Brakowało mu tych, którzy odeszli. Od trzech godzin jedyne co robił to katowanie worka treningowego. to go uspokajało. Czuł moc duchów. W innych plemionach powiedzieli by “moc przodków”. Ale on, Tubylec Betonu nie sądził, żeby to od przodków zależało to kim jest. Sam był panem swojego losu. A teraz jego los biegł w kierunku wymordowania wampirów, które ich zaatakowały. W końcu opadł na kanapę w salonie. Chwilę leżał bez chęci na cokolwiek. W końcu wziął komórkę i zadzwonił do Jenny.

- Cześć, nie mogłem wcześniej gadać. Co tam? - ton jego głosu nie wskazywał na nic. Mógł równie dobrze opowiadać o pogodzie.
- Hej. - usłyszał smutny głos w słuchawce. - Martwiłam się o ciebie. Pan Andrews nie przyszedł dzisiaj do pracy, a w wiadomościach mówili, że zginął…
- Przyjechać do ciebie? - gardło go ściskało, ale nie wspomniał nic o reszcie swoich przyjaciół.
- A może wpadniesz do mnie? Trochę źle się czuję…
W głowie Jacka pojawiła się setka wątpliwości. Zasadzka? Jenny była wtyczką? Jej faceta Mi wychwyciła z wampirami.
- Tak, będę za jakiś czas, daj mi jakieś - spojrzał na smartwatcha.
- Godzinkę z małym haczykiem będę. Ok?
- Nie ma problemu, Misiek. Obejrzymy coś?
- Tak, jasne, skoczę tylko pod prysznic i już wyjeżdżam. Buźka -
rozłączył się i ruszył pod prysznic. Przebrał się i poszedł po motocykl. Złe przeczucie nie zniknęło. Na szczęście zimna stal pistoletu działała uspokajająco. Zanim dojechał do Jenny kupił jeszcze burbona na stacji benzynowej. Potrzebował się napić. W końcu dojechał do domu dziewczyny.

6 listopada 2016 r., godzina 22:00, mieszkanie Jenny Willkinson


Zaparkował na osiedlu bloków postawionym w centrum. Zabrał butelkę i ruszył do “swojej dziewczyny”. Spokojnym krokiem wszedł do jej mieszkania, lecz nie widział nikogo. Jego zmysły musiały płatać mu figle, bo Jenny leżała pod kołdrą, z chusteczkami i wiaderkiem lodów. Podszedł do szafki w ciasnym aneksie kuchennym. Wyjął dwie szklanki i napełnił je alkoholem. Podszedł do łóżka ze szklaną w wyciągniętej dłoni.
- Masz. To koi ból lepiej niż lody.
Dziewczyna wzięła szklankę i wypiła ją niemal duszkiem. Jej głowa opadła na kolana siedzącego obok niej Jacka.
- Pan Andrews był dla mnie jak ojciec... - westchnęła cicho.
Reed sączył powoli pierwszy łyk, po czym również wychylił swoją szklankę. Objął dziewczynę. Tej nocy nie miał ochoty rozmawiać. Czuł, że rozmowa zejdzie na tematy niewygodne dla nich obojga. Przycisnął dziewczynę do siebie i napełnił znów obie szklanki.
Ona odwzajemniła jego uścisk, ponownie opróżniając szklankę.
- Ech... - westchnęła ciężko, wydmuchując opary bourbona. - Paskudne. Jak się trzymasz, Jack? Widziałeś się z nim wczoraj? - zapytała cicho, wręcz szeptem.
- Mhm - przytaknął lakonicznie popijając powoli - co się właściwie stało? - Jack zorientował się, że w zasadzie nie wie jaką wersję podano w wiadomościach.
- Jakaś masakra. Prawdopodobnie ruscy, przynajmniej tak twierdzi policja. Chociaż biorąc pod uwagę ten spalony magazyn z bronią i samolotem, pewnie gnoje uciekają - pociągnęła łyk prosto z flaszki. - Chcąc być jak Starsky and Hutch. - uśmiechnęła się krzywo.
- Mafia jakaś? Może twój były chłopak coś wie? Nie trzymał się z Ruskimi? - Jack mówił powoli. Gardło mu się ścisnęło na informację o spalonym magazynie.
- Ten wariat, Aaron? - zdziwiła się. - Tak, miał jakichś kumpli ruskich, ale nie wydaje mi się, by był w to zamieszany... - westchnęła, przytulając się do Jacka. - Dobrze, że jesteś. - szepnęła.
Opróżnił drugą szklankę i odstawił ja na stoliczek przy kanapie. Czuł już wyraźnie alkohol w żyłach. Tym razem nie dolał sobie. Obejmował kobietę bez słowa. Zastanawiał się, jak znosi to mała Mi.
- Cieszę się, że cię poznałam, Jack. - szepnęła po chwili.
Reed postanowił zostać na noc. Obecność Jenny zagłuszała pamięć o samotności. O odejściu braci i sióstr. Zagłuszała narastający gniew i chęć zemsty. Kobieta wtuliła się w silne ramię mężczyzny i po kilkunastu minutach spała, czując się bezpiecznie.


7 listopada 2016 r., godzina 6:20, mieszkanie Jenny Willkinson


Jack obudził się przed budzikiem. Musiał przyznać sam przed sobą, że w łóżku dziewczyny wyspał się całkiem dobrze. Najwidoczniej alkohol zadziałał na dziewczynę mocniej niż na niego. Nie poczuła, gdy wysunął się spod jej ramienia. Jakoś tak nie miał ochoty kochać się z nią poprzedniej nocy. Ale nie przeszkodziło im to skończyć razem w łóżku. Reed wstał i ubrał się. Sprawdził broń. Ciężko było mu ukryć Colta przed Jenny. Z drugiej strony dziewczyna była zaaferowana śmiercią swojego pracodawcy. W zasadzie dlaczego? Przecież ludzie umierali. W różnych zamachach. Mało kto był związany ze swoim pracodawcą do tego stopnia.
Cicho wymknął się z mieszkania. Chciał pobiegać. Ale jeansy i skórzana kurtka się do tego nie nadawały. Skończyło się na szybkim spacerze do sklepu. Po drodze kupił też świeże latte. Nie umknęło mu, że Jenny nie miała w domu ekspresu.

Dochodziła siódma gdy kończył smażyć jajecznicę na bekonie. Włączył radio.
Dziewczyna przyczłapała się rozczochrana w szlafroku. Uśmiech pojawił się na jej twarzy gdy poczuła świeżą kawę i jajecznicę. Jack nałożył jej słuszną porcję. Sam też zaczął jeść. Jego organizm był wycieńczony po wczorajszym. Praktycznie od doby nic nie jadł. Nie rozmawiali już o tym co się stało wczoraj. Jack nie chciał grać na jej emocjach. To nie miało sensu. Zamiast tego napisał maila z informacją o urlopie na żądanie. W mailu do zarządu prosił o możliwość wykorzystania całego zaległego urlopu. W kadrach zgłosił też chęć porozmawiania z firmowym psychologiem. Był bardzo zżyty ze swoim przełożonym.
“Tak, kurde. Wyliśmy razem do księżyca. Polowaliśmy na Fomory.”
Jenny skłamał, że musi iść. Kilka słów o tym, że ona też powinna iść do pracy. W końcu mają masę niedokończonych spraw. Ucałował ją wyszedł.
W drodze do domu kupił sobie jeszcze kilka hot-dogów, które spałaszował ze smakiem. Naprawdę nie powinien się tyle głodzić, jeśli mieli tropić wampiry. Właśnie ścierał z twarzy sos gdy dostał SMS od Małej.
Cytat:
Apel 22:00 dziś caern. Potem polowanie. Jedziemy hammerem?
Krótka odpowiedź:
Cytat:
Ok, będę o 20:00 po Ciebie.

Jack miał dziwną manierę stosowania w SMSach pełnej interpunkcji. Nawet pamiętał gdy kiedyś chciał zrobić kawał Lesterowi i podszyć się pod dziewczynę, która mu się podobała. Kupił numer na kartę i wysyłał zaczepne SMSy. W końcu po całym dniu zabawy dostał wiadomość o treści:
Cytat:
Jack i tak wiem ze to ty nikt nie uzywa przecinkow w smsach
Jack używał. Zabawne, że myślał właśnie o tym w chwili, w której Mała wzięła się za apel. Widać wzięła sobie do serca fakt, że to ona musi być teraz Teurgiem watahy. W takim razie on musiał zostać alfą. Wsiadł na motocykl i ruszył do domu.


7 listopada 2016 r., godzina 11:00, dom Jacka Reeda
Zaczął od prysznica. Długiego, gorącego prysznica. Rana na nodze nadal dokuczała. W końcu wyszedł z kabiny i wytarł swoje umięśnione ciało. Przeszedł kompletnie nagi do sali treningowej. Jedno z większych pomieszczeń w domu było wypełnione lustrami. Przykląkł i skupił się na swoim odbiciu. Poczuł jakby szarpnięcie w bok, gdy przeszedł wprost do świata duchów. Lubił swój dom w tym świecie. Był taki “poukładany”. Pajęczyna tkaczki oplatała niemal wszystko. W całym domu pływały strumienie danych. Tutaj - w umbrze - Jack mógł niemal czuć zapach danych w powietrzu. Mięśnie Reeda zaczęły rosnąć. Na głowie pojawiły się błękitne włosy, a z dolnej szczęki wysunęła się para kłów. Rana na nodze zarosła i zmieniła się w siniak pokrywający sporą część nagiego uda. Przystąpił do medytacji. Czuł wprawdzie jak pod skórą pulsuje wzbierający gniew, jednak tu, w umbrze ciało nie miało znaczenia.

7 listopada 2016 r., godzina 17:00, Umbra
Czas płynął powoli. Wilkołak zbierał myśli. Czuł to przyjemne mrowienie w karku, gdy duchy były blisko. Czuł wypełniający go gniew. Czuł, pieczenie w bliźnie pozostawionej przez żywiołaka elektryczności wtedy, gdy starał się o dar.



Wtedy tatuaż się rozświetlił. Karaluch się zbliżał. Przyszedł do orkopodobnego stwora. Czułki insekta poruszały się.
Jak masz być alfą, skoro nie umiesz rozmawiać z Totemem?
Myśli kłębiły się w głowie wojownika. Skupił się w sobie. Zaczął wewnątrz siebie szukać umiejętności, która pozwoli mu porozumieć się z Duchem Karalucha. Czułki poruszyły się.
Znajdziesz ich. Ona ci pomoże. Znajdziesz ich i pomścisz me dzieci
W umyśle Jacka rozległ się głos.
- Jak to możliwe, że Cię słyszę?
Gdy mścisz się, za śmierć moich dzieci, staję się silniejszy. Zyskuję nowe umiejętności.
Jack pokiwał głową ze zrozumieniem. Zacisnął dłoń i powstał.
- Zatem, gdy z nimi skończę, będziesz najsilniejszym spośród duchów
W głowie Reeda rozległ się śmiech.
Idź już. Pożegnaj ich jak należy.


7 listopada 2016 r., godzina 20:00, dom Małej Mi.

Spotkanie z Luisem nie było łatwe. W zasadzie rozmawiali rzucając tylko lakoniczne wypowiedzi. Dwaj twardziele. Jeden stracił miłość swojego życia. Drugi najserdeczniejszą przyjaciółkę. W zasadzie obydwaj chcieli uniknąć tej rozmowy, a gdy już nie udało się uniknąć dążyli do tego, żeby jak najszybciej ją skończyć.
- Wiesz, że musimy ich znaleźć i ich pomścić.
- Wiem -
policjant spojrzał na schody, przy których toczyła się rozmowa. - Jedźcie już na ten apel. - Luis znał świat wilkołaków. Wiedział co czeka jego córkę. Ale to nadal była jego córka. Martwił się o nią, czego głośno nie powiedział.
- Najpewniej prosto z Caernu pojedziemy do Kennewick. To ja czekam w samochodzie.
Luis nie odpowiedział. Ciężko dziwić się ojcu, którego jedyne dziecko ryzykowało życiem. Tymczasem Jack idąc do samochodu patrzył w księżyc. Idealnie równe ciemna i jasna połowa. Bezstronność. Symbol Filodoksa. Andrews był filodoksem. Jack wyjął telefon i zadzwonił do Jenny pogadać jak minął jej dzień. W zasadzie krótka gadka o niczym. Nie chciał jej mówić, że wyjeżdża z miasta. W życiu dziewczyny sporo się namieszało ostatnio.
 
__________________
Wszelkie podobieństwo do prawdziwych osób lub zdarzeń jest całkowicie przypadkowe.

”Ludzie nie chcą słyszeć twojej opinii. Oni chcą słyszeć swoją własną opinię wychodzącą z twoich ust” - zasłyszane od znajomej.
Mi Raaz jest offline