Juan Maria Gonazalez Mendoza, trzeci syn prostego szlachcica z Estalli odrzucił błoto z jednego ze swoich butów.
Czekając na swoją ofiarę Juan zamyślił się jak pokrętny bywa los, że on wylądował gdzieś tutaj w środku Imperium i to z jakimiś typami pod ciemnej gwiazdy.
Zaczynał w Estalii tam w jednej ze szkół szermierzczych uczył się walczyć. Po ukończonym nauczaniu Juan Maria spakował swoje rzeczy i pojechał pełny górnolotynch ideologii do Imperium, kraju który bezpośrednio walczy z Chaosem by tam własny życie ryzykować i ratować świat!
Oh jakże go tamten młody człowiek teraz bawił!
Tak mało wiedział o świecie i zasadach które na nim panują. Widział tylko swoje cele i marzenia.
Życie w Imperium szybko sprowadziło go na ziemię. Wiele przegranych pojedynków i dni głodowania na szlaku sprawiły że swoimi marzeniami wycierał ubłocone buty. Póki co zaczął trzymać się z tymi oto łowcami nagród. Jest za to złoto, zjeść i napić się można. Zaoszczedzić raczej nie. Głowne co trzyma go przy nich to fakt, że można spotkać naprawdę dobrych szermierzy posród poszukiwanych.
To jedyne jego pragnienie z dzieciństwa które się nie zmieniło...
Ten brudas nie wyglądał na wojownika mimo to złoto musiało się zgadzać a sporo wydali juz na tego demonologa co dał noge. Mendoza nie zastanawiając się poprawił swój kaptur i wyszedł naprzeciw Kurtowi.
- Senor! - zakrzyknął pokazując że nie ma w rękach broni i ma pokojowe nastawienie - czyż to nie belleza noc?
- Zobacz tam - wskazał w niebo - dzisiaj Wielka niedzwiedzica spotyka się Wielkiem! - mówił jak potłuczony by tylk odwrócić uwagę przeciwnika