Sandrus siedział na końcu stołu z kuflem zimnego piwa w ręku na staranie oprzątanej ławie, pod rozłożonym kocem. Obok siebie miał swój cały dobytek schludnie spakowanym, w niemal idealnym porządku nie było to dla niego niczym nadzwyczajnym zazwyczaj wszystko robił zgoła pedantycznie i dokładnie wręcz do przesady.
~Nie tak to pewnie widział by ojciec, gdyby wiedział jak toczą się moje losy zbeształ by mnie srogim słowem. Miałem wszak szukać przyszłej wybranki i dorobić się majątku na założenie własnej rodziny. Tymczasem siedzę w karczmie i chleje na kredyt, gorzej być nie mogło przynajmniej towarzystwo jest niczego sobie ba wręcz morowe. Zobaczymy co zdziała gospodarz w końcu to poczciwy człek, ciekawe czym uraczy ten jego możny czy tam mocodawca.~
Gdy tylko usłyszał rozmowę gospodarza z ich przyszłym zleceniodawcą, zacisnął żeby i pięści, wszak nie rozumiał tych miejskich podziałów ale wolał się nie mieszać bo już nieraz przekonał się, że to zbyt niebezpieczne oraz z goła inne od jego wizji świata. Gospodarz był poczciwy i nie zasłużył sobie na takie zachowanie, normalnie nigdy nie zgodził by się na praca u takiego gbura. Po wyjściu "mości szlachcica" przemówił lekko kalecząc język jak to zwykle u niego bywało:
- Nie jest dumny z jego zlecenia, lecz nie wolno nam patrzyć jak szpak tylko brać co nasze bo się naszemu zbawicielowi oberwie za nas. Spojrzał w stronę gospodarza i kontynuował:
-Z chęcią z tobą pójdę przyjacielu może powiem, że myśmy w podróż ruszyć musim a złotych nima w zamian bezpiecznej będzie razem. Łykną to jak jam ostatni łyk piwka.
Skończywszy wziął swoje tobołki i ruszył za towarzyszem.