W powietrzu coś zaszeleściło i wokół maga przez moment wirowała zielonkawa mgiełka, która szybko skupiła się i osiadła na kosturze. Oczy Bertholda zaświeciły zimnym, zielonym blaskiem. A jego słowa dopełniły dzieła. Plebs widząc Magistra w pełni chwały, wyraźnie demonstrującego swoją moc i chyba niezbyt przyjazne zamiary zatrzymał się. Niemal wszyscy, pomijając rozeźlonych i pijanych, a więc niepodatnych na takie sztuczki robotników, cofnęli się szybko, mrucząc pod nosem modlitwy i słowa odczyniające złe uroki. Karczmarz zatrzymał się tuż za drzwiami, co rusz zerkając przez szparę i obserwując, czy rozróba na podwórcu nie przynosi mu jakichś materialnych szkód, o których zadośćuczynienie, oczywiście z odpowiednim procentem, mógłby się później ubiegać.
Robotnicy nie szli kupą, ale rozsunęli się, planując zaatakować Bretończyka z dwóch stron. Nie wiedzieć czemu, nie zaprzestali ataku, widząc, co się święci na podwórzu. Marius podszedł do przodu kilka kroków i z zamachu kopnął zakrwawionego, ubabranego gulaszem murarza w krocze. Brodacz zatrzymał się, zawył i upadł, zwijając w kłębek. Pozostali trzej w końcu chyba otrzeźwieli na tyle, że zatrzymali się trzy kroki od Jean Pierra, który czekał na nich z obnażonym żelazem. Tuż za nim pojawił się Estalijczyk, a za plecami krzyczał Marius. Podziałało.
Jeden za drugim, byle szybciej robotnicy wycofali się i przepychając wpadli do winiarni, obalając czającego się za drzwiami gospodarza. Ten zaczął wydzierać się i kląć na czym świat stoi, równocześnie gramoląc się z podłogi i otrzepując fartuch.
Stockinger, skuty kajdanami stał ze spuszczoną głową, dumając nad swoim marnym losem i przeklinając chwilę, którą wybrał na pojawienie się w "Alte Weinkeller". W końcu zebrał się na odwagę i zapytał trzymającego go Maximiliana.
- To jaka, panie Metzinger jest ta trzecia możliwość?