No i tak minęła podróż do Klamath (jasne? koniec z ogniskiem). Klamath wyglądał na małe miasteczko. Kilka domków na krzyż, osada traperów, droga do kanionu i pastwiska braminów. W "rynku" masta rosły warzywa : znutowane kabaczki i takie tam inne świństwa... to znaczy warzywa. Przy wejściu stał pijaczyna, który zaczepił was.
- Hej, nowi. Witamy w Klamath. Nie róbcie kłopotów, a będzie wporządku. Hej, macie może trochę drobnych? Zaschło mi w gardle.-
Gapił się na was pytająco i czekał...
__________________ "Tha mind killer is back..." |