Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 13-12-2016, 22:52   #1
xeper
 
xeper's Avatar
 
Reputacja: 1 xeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputację
[Warhammer] Wewnętrzny Wróg




Festag, 24 Jahrdrung

Altdorf! Altdorf! Miły bracie
Tam przygoda czeka na Cię!

Tak właśnie. Altdorf. Stolica największego i najpotężniejszego kraju w Starym Świecie, kolebki cywilizacji ludzi i muru, zatrzymującego chaotyczne hordy z północy. Ludzkie mrowisko zamieszkiwane przez ponad piętnaście tysięcy ludzi i nieludzi. Siedziba Imperatora Karla Franza, Kolegiów Magii, Kapituły Świątyni Sigmara, Uniwersytetu i niezliczonej liczby cechów, gildii i stowarzyszeń. A przede wszystkim cel wyprawy grupy szóstki ludzi, którzy wstąpili na chwalebną a często i krótką ścieżkę wiodącą po bogactwa, na ścieżkę poszukiwacza przygód.

Jednakże teraz, wieczorem wietrznego i chmurnego wiosennego dnia to nie stolica Imperium wyłoniła się zza zakrętu zrytego koleinami traktu, a przydrożny zajazd. Wedle tego co można było odczytać na dyndającym się na łańcuchach znaku zawieszonym nad otwartą bramą, a co potwierdzał wyrysowany również na nim bohomaz, zajazd nosił dumną nazwę "Dyliżans i konie".

- Hej! Georg, w piczę siostry shallyianki! Udało się w końcu! - usłyszeli, gdy zbliżyli się do wejścia. Ogrodzenie wzniesione z drewnianych słupów, będące w dość lichym stanie, co było wbrew pozorom dobrym znakiem, świadczącym o bezpieczeństwie okolicy, otaczało kilka budynków. - Wołaj no tą zasraną hałastrę! Berg, niecnoto! Gdzieżeś, do kurwy nędzy? Przyprowadź konie, jeno w trymiga! Jużeśmy są spóźnieni z pięć litanii do świętego Hieronima od Onucy!

Krzyczał woźnica, niezbornie miotający się wkoło stojącego na podwórzu powozu. Podwórze otoczone było przez murowany, bielony, dwupiętrowy budynek zajazdu, niższą, przyległą do niego stodołę, stajnię, potem wozownię, kuźnię i jakieś komórki. Wszystko to nosiło wyraźne ślady zaniedbania i pospiesznych napraw. Dziedziniec tonął w błocie, z którego korzystało kolorowe stadko kaczek i dwa spasione wieprze. Młody chłopak prowadził ze stajni konie, a z wnętrza zajazdu wyszło kilkoro podróżnych, za którym podążał obładowany tobołami drugi wozak.

Załadunek odbywał się w pośpiechu, woźnice klęli i poganiali podróżnych. Ci utyskiwali i wyzywali woźniców, równocześnie strasząc skargami do przełożonych. Woźnice odpyskowywali, że srają na przełożonych i srają na skargi. W takiej atmosferze załadowano w końcu powóz, przypięto konie i obaj woźnice wleźli na kozioł. Georg strzelił z bata i konie wolno skierowały się do bramy.

Na dziedzińcu stał jeszcze jeden dyliżans, z którego drzwiami, na których wymalowana była biała zębatka siłował się jakiś mężczyzna w futrzanej czapie na głowie. Przed stodołą trzech stajennych zaciekle wycierało czwórkę niezbyt zdrowo wyglądających koni.

Z wnętrza gospody wydobywał się aromat świeżo gotowanej zupy, wędzonego boczku i chleba. Nie pozostawało nic innego jak wejść i rozgościć się. Zwłaszcza, że gdzieś z oddali, znad ponurych lasów i bagnisk wiatr przyniósł niski pomruk gromu. Zbierało się na burzę.

Wnętrze było przytulne, niezbyt duża, pobielona izba rozjaśniona była płomieniami kilkudziesięciu świec, poustawianych na stołach, zatkniętych w świeczniki na ścianach i zawieszonych na zrobionym ze starego koła kandelabrze. Gości nie było zbyt wielu, ale i tak nim zdążyli się im przyjrzeć, zza starego, poczerniałego kontuaru wytoczył się łysy, niski mężczyzna z siwiejącymi bokobrodami i wycierając ręce w poplamiony kaftan.

- Powitać! Powitać, miłych gości - ukłonił się nisko, żywo gestykulując i przewracając oczami. - Jak zdrówko, waszmościów? Dobrze? To dobrze, chwalić Shallyie. A dokąd to się wybieracie, jeśli można spytać? A skąd droga prowadzi? Może przy tym stole sobie spocznijcie. Zaraz piwa lać karzę. Dobre, pieniste i wprost z piwniczki. Wszyscy chwalą, nawet jeden khazad co tu był ostatnimi czasy mówił mi, że tak dobre to tylko w Karak Azgal pijał. A co do jedzenia? Bo świeży chleb połowica moja upiekła, zaraz podać każę. I może smalcu wybornego, hę? Apetyt jest, prawda? A pogoda się zmienia, co? Już grzmi, burza idzie. A dokąd to, pytałem? Bo jak do Altdorfu, to dyliżansem się może zabierzecie...

I tak cały czas. Ale mimo, że karczmarz był gadatliwy to mówił prawdę. Piwo rzeczywiście było niezłe i zimne, chleb świeży, a w smalcu aż roiło się od skwarków. Podjadając mogli już spokojnie przyjrzeć się innym zgromadzonym na wieczór w izbie osobom.

- Co to za ogrodnik, co nie ma ogrodu
Co to za dziewczyna, co ma plecy z przodu...
Rozległo się od stolika, który zajmowali dwaj pijani w sztok woźnice. Obaj mieli uniformy z wyszytą na piersi zębatką, więc z pewnością dyliżans stojący na zewnątrz znajdował się pod ich opieką. W chwili obecnej jednak obaj woźnice opiekowali się kolejną stągwią piwa, która zastąpiła już opróżnioną, tak z kolei dwie butelki wina i parę glinianych kubków o pojemności ćwiartki, których zawartości można się było domyślić.

W kącie siedział jakiś zaczytany gryzipiórek, kurczowo trzymając w dłoniach skórzaną torbę. Na stole przed nim leżał do połowy zjedzony obiad i niedopity kufel piwa, z którego piana już dawno zdążyła zniknąć. Młodzieniec miał na nosie okulary, a w ręku szkło powiększające na długiej, kościanej rączce, którym wodził nad czytanym pergaminem, zupełnie nie zwracając uwagi na otaczający go świat.

Stół w centrum izby zajęty był przez trzy niewiasty, w tym jedną stanu wysokiego. Dostatnio odziana szlachcianka udawała, że nie słyszy przyśpiewek woźniców, ale za każdym razem, gdy pojawiło się tam nawiązanie do damskiej seksualności krzywiła się i przyoblekała rumieńcem. Podobnie działo się z jej służącą, mającą wygląd szarej myszy. Na trzeciej kobiecie, masywnie zbudowanej, odzianej w skórzaną kamizelę, spod której wystawały muskularne, wytatuowane ramiona nie robiło to najmniejszego wrażenia. Spokojnie paliła cygaro, co jakiś czas drapiąc się po ogolonej na krótko głowie lub dłubała drzazgą w zębach.

Przy kontuarze, zamyślony nad szklanicą czerwonego wina stał dostatnio odziany mężczyzna. Miał białą koszulę z szeroką kryzą i bufiastymi rękawami, obcisłe, sięgające kolan rajtuzy, żółte buty ze srebrnymi klamerkami i ufryzowaną, jasną perukę na głowie. Na taśmie przewieszonej na skos przez pierś zwisało wąskie ostrze, a za okutym mosiężnymi płytkami pasem zatknięty miał prochowy samopał. Przez chwilę taksował nowo przybyłych wzrokiem, po czym wrócił do beznamiętnego spoglądania na swoje wino.
 
xeper jest offline