Wątek: Teatr
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 30-08-2004, 13:35   #1
Qbista
 
Qbista's Avatar
 
Reputacja: 1 Qbista ma wyłączoną reputację
Teatr

Królowej śniegu...

-Graj – ponaglił sufler, podkreślając swoje słowa zamaszystym ruchem ręki. – Graj. Oni nie mogą czekać... Musisz wyjść na scenę. Graj.
Nieśmiało wyłoniłem się zza kurtyny, spojrzałem na widownie. Sala pełna. Na razie siedzieli spokojnie, ich twarze były pozbawione jakiegokolwiek wyrazu. To, czy opuszczą tę sale zadowoleni, czy też nie, zależało już tylko ode mnie, i mi podobnych.
-Graj – powtórzył sufler. Na jego starej twarzy pojawiły się rumieńce. Musiał być bardzo podekscytowany. I zdenerwowany, przy okazji. – Graj, do cholery!
Te ostatnie słowa były tak głośne, że siedzący w pierwszych rzędach wbili się w siedzenie i popatrzyli na pustą scenę z dezaprobatą.
Przełknąłem ślinę, przeżegnałem się. W gruncie rzeczy byłem człowiekiem wierzącym, choć niezbyt religijnym... No i byłem aktorem. A podobno aktor to, to samo, co ateista...
Wypadłem na scenę. Ot, tak sobie, wypchnięty przez stojącego za mną, który już nie mógł doczekać się swojej roli. Głupiec. Nie wiedział, jak się ta sztuka kończy...
Sufler spojrzał na mnie spode łba, zaklął obrzydliwie, i zaczął kręcić rękoma. Spojrzałem głupawo na publikę, jeszcze raz przełknąłem ślinę.
Zaczyna się, pomyślałem.
Jakżeż ja musiałem wtedy głupio wyglądać. Stojąc tak, w blasku reflektorów, w tej czarnej szacie, z głupim grymasem na twarzy, wpatrzony w publikę... Tak, nadeszła moja chwila sławy. Ale nie byłem jeszcze chyba na nią gotowy.
Dojrzałem zniecierpliwienie na Ich twarzach. Tak, musieli być już zdenerwowani. Sztuka opóźniała się. A oni tego nie lubili...
-Graj – szepnął sufler. Zamachnął się, jakby chciał czymś we mnie rzucić, ale powstrzymał się. – Graj, błagam, graj...
Życie to scena, świat to teatr. Każdy musi grać swoją rolę. Przyszedł czas i na mnie. Więc będę grał...
Okręciłem się na środku sceny, tak, jak ćwiczyłem to już od miesiąca. Ukłoniłem się Im, ściągając z głowy cylinder, przejechałem nim kilka razy po podłodze.
-Witam – powiedziałem wreszcie, powracając do pozycji stojącej. – Witam. To jest moja chwila sławy, nieprawdaż? Moje pięć minut w świetle reflektorów, czyż nie? Więc niech się stanie. To będzie opowieść o życiu, o prawdzie, o wierze. O miłości, o cierpieniu. O uczuciach. To będzie gra. Jak życie...
Kilku z nich klasnęło. Nie wiem, skąd nagle wzięło się we mnie tyle odwagi, ale drugą kwestie wypowiedziałem już pewnie, zbyt pewnie, jak się potem okazało...
-Świat to scena, życie to teatr. Każdy musi grać swoją rolę. Gram więc. Gram więc przed wami. Zapłaciliście, macie prawo wymagać...
Znów ten głupi ukłon, cylinder powrócił na moją głowę. Powoli usunąłem się ze sceny. Niech inni robią teraz z siebie błazna. Niech się przeklinają, żrą, nienawidzą. Zapłacili, niech się bawią. Co to za tekst w ogóle? Jestem aktorem, nie potworem. Chyba pomylili pojęcia...

* * *

Gra... Aktorstwo. Boże... W co ja się wpakowałem. Na jakiej ja scenie gram?! Boże! Zabierz mnie stąd!
Znów zostałem popchnięty przez jakiegoś... niewydarzonego aktora. Monstrum, nie człowieka...
Jedynie wrodzona gracja pozwoliła mi uniknąć potknięcia się o leżące na ziemi zwłoki. Aktorka... Zagrała najlepiej jak mogła. Wyszła na scenę i dała się zabić. To była najlepsza scena gwałtu i mordu, jaką widziałem. Szkoda, że była aż tak prawdziwa...
Dziesięć dźgnięć w tors. Potwory. Potwory. Nie, przepraszam, aktorzy... Publiczność chciała jej śmierci, więc czemu by nie? Wszystko dla sławy.
Sufler pokazał, że jak nie będę grał, to mnie zabije. Ciekawe, dlaczego nie poczułem dreszczyku emocji...
-Chcecie gry – powiedziałem, obejmując publikę szerokim gestem. Podczas uniku cylinder osunął mi się na oczy i niezbyt wiele widziałem... Ale cóż, zapłacili. Niech się bawią. Ja tu tylko zapowiadam... – Chcecie gry. Chcecie uczuć. Chcecie radości. Chcecie smutku. Chcecie krwi. My wam to damy. Jesteśmy aktorami. A Wy publiką. Zapłaciliście. Macie prawo wymagać. Macie prawo osądzać, macie prawo zabijać...
Tych ostatnich słów nie było już w scenariuszu, toteż dwóch aktorów udając, że tak to miało wyglądać, wyrzuciło mnie za kulisy. Odetchnąłem z ulgą. Byle do końca. Potem już pójdzie z górki...
O ile wytrzymam...

* * *

„Śmierć. Mord. Pożoga. To wam damy” – pisało na plakacie. Cholera, dlaczego wtedy w to nie wierzyłem... Dlaczego, do cholery?!
Kolejne trupy. Kolejne sceny śmierci, które Ich niewiarygodnie rajcowały. Publika od siedmiu boleści... Tylko im zabijanie w głowie. No ale cóż, wszystko dla sławy. Nawet dusza. Nawet życie...
Tym razem wyszedłem na scenę z własnej, nieprzymuszonej woli. Znów ten głupawy ukłon, znów ten idiotyczny wyraz twarzy. Spojrzałem na siedzącą w czwartym rzędzie dziewczynkę. Miała może z pięć lat. Była bardzo podniecona. Widać, wczesna edukacja. Teatr. Tylko, dlaczego ten? Dlaczego?
O nie. Tym razem nie będę bezmózgą marionetką. W tym akcie nie będę aktorem. Będę człowiekiem. Człowiekiem. Przez duże C.
Powoli zszedłem po schodkach ze sceny, ignorując klątwy suflera. Niech sam da się zabić. Ja mówię dość. Dość się już napatrzałem. Dość...
Życie to scena, świat to teatr. Każdy musi grać swoją rolę...
Życie to gówno, taka prawda. Jeśli tak ma wyglądać życie, to ja dziękuje...
Byle do końca. Byle do końca. Potem już pójdzie z górki... O ile wytrzymam...
-Chcecie gry, tak? – Zapytałem, powoli odwiązując czarną pelerynę, którą potem porzuciłem na ziemi. – Chcecie gry? Nie, moi drodzy – mój głos ociekał sarkazmem – wy chcecie krwi. Wasze piękno to jedynie zabijanie. Krwawa łaźnia. Więc ja wam to, do cholery, dam!
Poderwałem jednego z widzów, wyciągnąłem zza paska nóż (narzędzie zbrodni, AKT V, Śmierć Mauricia) i przystawiłem mu go do gardła. Nie żartowałem. Niech wiedzą, co to za ból. Niech wiedzą, że śmierć boli. Wszystko dla sławy, nieprawdaż?
-Chcecie jego śmierci, pytam się? – krzyknąłem. Wiedziałem, jak zareagują. Niestety, nie pomyliłem się. Dlaczego się nie pomyliłem? Dlaczego?
Pokiwali głowami, przyklasnęli w dłonie. Poszeptali po sobie. „Dobry aktor”, usłyszałem. „Bardzo dobry”.
Upuściłem nóź, podniosłem pelerynę. Nie warto. Jego śmierć będzie i tak tylko przerywnikiem. Lepiej wrócić na scenę. Grać. Może oszczędzą, może pozwolą zagrać następnym razem.
Może tak, a może nie...
-Przedstawienie musi trwać – szepnąłem, znikając za kurtyną. – Dalej więc. Niech trwa.

* * *

Cios, blok, unik, pchnięcie...I znowu. i tak w kółko. Tak jest napisane w scenariuszu. Więc tak musi być... Musi. Piękne kostiumy, idealnie odwzorowujące realia czasów „oświecenia”. Doskonali aktorzy. Zawodowi szermierze. Szkoda, że ze sceny zejdzie tylko jeden z nich. I jeden kostium nasiąknie krwią.
Szkoda. Przed nimi było przecież tyle gry...

* * *

Zapłacili. Niech się bawią. Niech się śmieją, niech płaczą.
Życie to teatr, świat to scena. Każdy musi grać swoją rolę. Nie obchodzi mnie, co o mojej grze myślą inni. To jest moja chwila chwały. Moje pięć minut w świetle reflektorów. Moje.
Jestem aktorem. Marionetką. To sztuka. To gra. Nie mam uczuć. Jestem aktorem. Gram.
Niech się śmieją. Zapłacili. Mają prawo wymagać.
Poniżenie. Ból. Śmiech. Wszystko dla publiki.
Wszystko...
Jestem aktorem. Gram. Publika upomniała się o mnie. Nadszedł mój czas. Mam grać, więc gram. Gra jest dla mnie wszystkim.
Świat to scena. Każdy musi grać swoją rolę. Każdy musi skryć się pod maską.
Od tego zależy nasze istnienie. Publika żąda rozrywki. Więc gram.
Jestem aktorem. A to jest moje pięć minut na scenie życia...
Zejść ze sceny znaczy odejść w zapomnienie. Umrzeć. Gra. To wszystko, czego chcą. Gry.
Jestem aktorem. Gram. Dla Nich. Dla siebie. To moja chwila...
Mój taniec...
Uczciwość... Umarła. Wszystko umarło. Jest tylko scena. Jest tylko gra. Zapłacili. Niech się bawią...
Życie jest teatrem. Świat sceną. Ja aktorem. Moja egzystencja grą. Gram. Dałem się ponieść muzyce. W tej sztuce nie ma tekstu, nie ma suflera. Jest gra. I jestem ja...
Ktoś spisał scenariusz. Dawno temu. Ktoś nakazał nam grać. Gramy, bawiąc publikę. Zapłacili. Mają prawo chcieć gry...
Żądać piękna...
Gram. Poznałem nas takimi, jakimi jesteśmy. Jesteśmy duchami, ulotnymi wspomnieniami. Poznajemy uczucia, by udoskonalić naszą grę. A potem znikamy. Taka nasza rola. Gra.
Pozostała nam już tylko gra...
Tylko gra...

Piękne, nieprawdaż? Napisałem podczas jednej ze scen, w której to... zabijali się. W wyrafinowany sposób. Bardzo wyrafinowany. Piękny pokaz wschodnich sztuk walki. Szkoda tylko, że tylko jeden mistrz opuścił scenę o własnych siłach. Drugiego wynieśli...
Świat to scena, życie to teatr... Chciałbym, żeby było inaczej...
Chciałbym...

* * *

-Będziesz grał – szepnął mi do ucha jeden z aktorów, ubrany w strój włoskiego mafiosa. IV akt, skojarzyłem. Strzelanina w barze. Naprawdę dobra scena. Scenarzysta był geniuszem. Szkoda, że reżyser jest szalony.
A publika chora...
-Będziesz grał – powtórzył. Był niewysoki, miał może z metr sześćdziesiąt. Widać, że lubić sobie pojeść. Od, zwyczajny ojciec chrzestny. Ten, co przeprowadzał casting, też był genialny... Gratulacje... – Będziesz grał – wyrwał mnie z zadumy gwałtownym uderzeniem w bark. – Od tamtego numeru z tym obłąkanym aktorem Oni cię kochają. Chcą, żebyś grał. Mówią, że jako narrator się marnujesz... Wiesz, ja też tak uważam.
-Dobrze - odparłem. Lepiej umrzeć teraz, niż czekać na tą chwilę przez wieczność... – Ale pod jednym warunkiem.
-Słucham – zapytał, skrobiąc się po nażelowanych włosach. - Czego chcesz? Czego można chcieć prócz sławy?
-Twojego życia. Opuścisz ten teatr. Zejdziesz z tej sceny i najzwyczajniej w świecie znikniesz. Oni Cię zabiją...
-Wiem, taka moja rola. Jestem aktorem – odpowiedział z taką łatwością, że aż mnie zatkało. Cholera, w jakim ja się świecie zbudziłem, Panie? Na co ty mnie skazałeś? Na co?...
Zamilkłem. A od odszedł. Tak po prostu. Odszedł. Uczyć się roli. Powtórzyć sobie, jak ma upaść twarzą w własną krew...
Życie to teatr, świat to scena. Każdy musi grać swoją rolę. Tylko, dlaczego i ja?

* * *

Dali tekst. Dali rolę. Wepchnęli na scenę. Kazali grać. Kazali zabić. Naprzeciwko przyjaciel. Kolega z piaskownicy, kolega z naprzeciwka. To nic. Publika żąda piękna. Żąda krwi. Jego krwi.
Zmiana dekoracji. Ołtarz ofiarny, na nim on, przyjaciel. Kumpel z wojska, kumpel ze studiów. To nic, to tylko gra...
Dali sztylet. „Pchnij prosto w serce”, doradzili. I nic więcej. „Graj”, powiedzieli na odchodnym. „Graj”...
Długa, biała szata ciągnąca się za mną jak dzień. Długie, białe rękawy. Białe rękawiczki. Sztylet. Narzędzie zbrodni. Tak pisało w scenariuszu. Dokładnie tak.
Ostatnie spojrzenie. Spojrzenie w oczy. Piękne, głębokie, błękitne. Bał się. Był przerażony. Publika. Zaciekawieni, podnieceni. Powiedzieli im, że jest... że był przyjacielem mym... Powiedzieli. Potwory. Bawią się mną. Bawią się moim życiem. Moją grą...
„Zrób to”, szept. Oczy wyrażające trwogę, trzęsące się ręce. „Zrób to”.
Sztylet uniesiony w górę, potem opadający w dół.
Jęk. Krzyk. Oklaski.
Piękne oczy, teraz już jedynie puste koraliki.
Łza. Jedna łza. Moja łza. Ból.
A potem pustka. I cisza...

* * *

Nie wiem, co piszę. Łzy zasłaniają mi wzrok. Przestałem być człowiekiem. Stałem się takim, jakimi oni są. Potworem, monstrum.
Te oczy... Będą mnie prześladować w snach.
O ile dane mi jest jeszcze zasnąć... Zbliża się AKT V. Śmierć Mauricia. Moja śmierć. Już niedługo. Narrator też musi zapłacić tę najwyższą cenę. Bo Oni zapłacili za bilet. I mają prawo wymagać piękna.
Mają prawo...

* * *

Odebrano nam wszystko, co mieliśmy. Godność, honor, wreszcie człowieczeństwo. Staliśmy się zwierzętami. Mamy grać, bo Oni tak chcą. Bo zapłacili za bilet. I wyglądają tak jak my, choć przybyli z gwiazd. Bo zaprzedaliśmy duszę. Diabłom. Publice. Żądnym krwi... Żądnym krwi...

* * *

-AKT V, „Śmierć Mauricia” – zapowiedział mój następca. Mówił powoli, mało dało się zrozumieć. Miałem to już gdzieś. Nadeszła moja chwila chwały. Moje prawdziwe pięć minut.
Moja śmierć.
Tego niskiego, postrzelili sześć razy. Upadł na ziemię, przewracając ustawiony na scenie stół. To była naprawdę dobrze zagrana śmierć. Szkoda, że nic nieznacząca. Szkoda, że prawdziwa. Wielka szkoda. Nazywał się Antonio Armani. Miał żonę, syna. Teraz ma sławę... Wieczną sławę...
-AKT V – ponaglił sufler. Musiał mnie strasznie nie lubić. omal nie „zepsułem” „przedstawienia”. Cóż, tak szczerze, to ja mam go w dupie.
Świat to scena. Każdy musi grać swoją rolę. Nie obchodzi mnie, co o mojej grze myślą inni. Zwłaszcza ten tłusty staruch...
Wyszedłem na scenę dumny, witamy owacjami. Zapłakany. Widząc przed sobą te oczy... Oni rzeczywiście mnie kochali. I dlatego chcieli zobaczyć, jak umieram. Zapłacili. niech się bawią. Dam Im to, czego chcą...
Niebieski strój, a’la Wenecja XIII wieku. Taki kostium mi wybrali mi wybrali. W takim stroju zdobędę chwałę...
Stanąłem na środku sceny, ukłoniłem się. Pokazałem sztylet, ten sam, którym zabiłem Go, przyjaciela. Ten sam, którym odebrać życie chciałem widzowi. Ten sam. Dokładnie. Wcisnęli mi go do ręki. Nawet nie otarli go z krwi. Jak to mówią, żyć, nie umierać. A grać? Być trupem na starcie?
Uklęknąłem, spojrzałem suflerowi prosto w oczy. Te były jakby martwe, monotonne, czarne. On też się w tym kochał. On też uwielbiał naszą grę.
Więc trzeba grać... Trzeba grać...
Wlepiłem wzrok w dziewczynkę siedzącą w czwartym rzędzie. Ściskała kurczowo starego pluszowego misia, bez jednego oka. Jej twarz mówiła „na co czekasz”. Biedne dziecko. Ona już nie ma przyszłości. Tak jak i my... Tak jak i my... Ludzie...
-Cisza – warknąłem, przerzucając wzrok z jednego widza na drugiego. Banda bezdusznych potworów. Maszyn. – Śmierć. Czy wy wiecie w ogóle, czym jest śmierć? Czy wy wiecie, jak to boli? Nie, nieprawdaż? –kilku z nich przytaknęło, paru wlepiło we mnie straszne, nieziemskie ślepia. – Otóż ja wam to dam. Pokaże wam, jak wygląda śmierć. i jak boli. Pokażę wam, bo taka moja rola. Jestem przecież aktorem. Aktorem...
Chwila ciszy. Chwila błogiego milczenia. Ten, co powiedział, że milczenie jest złotem, też był geniuszem...
-Pokaże wam, czym jest śmierć – powtórzyłem, wyciągając sztylet przed siebie. – Ale żałujcie, bo nigdy nie dowiecie się, czym jest życie. Znacie tylko grę. Tylko grę...

Odetchnąłem głęboko, rzuciłem okiem na broń. Na krew.
-Pozostała wam tylko gra – wypowiadałem te słowa powoli, dokładnie akcentując każdy wyraz. – pozostała wam już tylko gra. A mi tylko śmierć...
Tylko śmierć...
Nóż wbił się w moje ciało.
Najpierw był ból. I dziwne ciepło. A potem...
Potem była już tylko ciemność...
I cisza...

* * *

Przybyli z gwiazd. Żądni krwi, żądni naszych uczuć. Zwłaszcza bólu, cierpienia, rozterki. Naszym zadaniem jest im to dać. Jesteśmy aktorami. A oni zapłacili za bilet. Zapłacili, spłacając dług całej ludzkości...
Może, gdy poznają już naszą grę, zrozumieją, co to znaczy żyć. Bo na razie poznali tylko grę.
I naszą śmierć...
 
__________________
MG, P+, G++, SG++, SS, SD++, K, p, Z, S---, H, D+, K, f-, h, w-, cp--, sf+, L+, NS+++, SC -, Kon+, D++, Gaz+, T+, SU?; ZC, WoD, SW, GS
Qbista jest offline