Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 25-12-2016, 20:06   #8
Zell
Edgelord
 
Zell's Avatar
 
Reputacja: 1 Zell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputację
7 listopada 2016r., Poniedziałek, 18:30,
Chicago, kawalerka Aarona.

Telewizor rzucał na całe pomieszczenie zmienną łunę kolorów wobec braku innych źródeł światła. Brak było jakichkolwiek nowych informacji na temat ataku w SLC, mówili ciągle o sondażach przedwyborczych i spekulacjach kto zostanie nowym prezydentem USA. David klęczał za kanapą z zamkniętymi oczyma i dłońmi złożonymi do bezgłośnej modlitwy. Noszony zazwyczaj na szyi krzyż teraz łańcuszkiem opleciony był wokół jednej z nich. Nie sposób było określić od jak długiego czasu od chwili odjazdu taksówki Nadezhdy i Aarona. Zadzwoniła jego komórka. Nie również zabezpieczony Android, ale Blackberry powierzony przez bożych szaleńców, jak on sam. Dzwonił ktoś z góry, z amerykańskiej gałęzi Inkwizycji, pod czyją był pieczą…
Otworzył oczy i przeżegnał się, sięgając po telefon i zerkając odruchowo na ekran jeszcze nim wstał z klęczek. Oczywiście, nie widział od kogo dokładnie połączenie.
Ale można było się domyślić.
- Macie nowy przydział, Condotierre. - usłyszał w słuchawce.
Wrzucił telefon do kieszeni na piersi wykrochmalonej koszuli. Podłączył tylko zestaw słuchawkowy, zakładając go na głowę i zerkając na przygotowane do podróży torby schlezingerowe. Raptem trzy, biorąc pod uwagę skromne wymagania Aarona.
Doradził mu jednak, żeby miotacz ognia rozłożył na bardziej utylitarne, proste do wyjaśnienia policji części i zapakował.
- Przyjąłem. - potwierdził że czeka na instrukcje, po kilku chwilach ciszy wynikłej z podłączania do telefonu kabla. Równocześnie zaczął chodzić po mieszkaniu i gasić światła.
Taksówka z Aaronem i Nadezhdą ruszyła na lotnisko, z którego polecą do Phoenix, raptem godzinę temu. On sam był prawie gotów zamknąć mieszkanie na cztery spusty i jechać prosto do Salt Lake jako William Kreuss, dzięki uprzejmości ich gospodarza, który ewidentnie potrafił powielić ich tożsamości…
To że Nadezhda miała kilkanaście paszportów to inna historia, ale on sam był wdzięczny za możliwość zyskania na anonimowości.
Tymczasem nie przerywając sobie w ostatnich przygotowaniach do podróży zastanawiał się, co inkwizytorzy mieli w planach… miał szczerą nadzieję, że chodzi o tymczasową zmianę planów. Nie widział sensu mówić im o tym, jakie trudności sprawiała zmiana planów teraz - musieli wiedzieć, więc albo to błahostka, albo pilny problem...
- Zapewne słyszeliście o szpitalu w Salt Lake City, Condotierre? - usłyszał po chwili. - Z tego, co nam wiadomo, w całą sprawę są zamieszane byty nadnaturalne. Całością sprawy zajmie się jednak inne zespół. Waszym zadaniem będzie sprawdzenie pewnej placówki, mamy bowiem przypuszczenia, że działają tam wampiry. - był w stanie wreszcie rozpoznać głos rozmówcy. To była ta siostra zakonna, z którą rozmawiał niedawno...
- Mowa cały czas o Salt Lake, prawda? - upewnił się Leopoldian.
- Niekoniecznie. Mowa o Phoenix. - usłyszał w słuchawce.
- Proszę o priorytet z zadaniem ochrony Vyazemskiej. - powiedział, chcąc doprecyzowania co jest w tej chwili najważniejsze - Ona jest w drodze do Salt Lake. Będzie polować. Wyruszyła z człowiekiem z organizacji o nazwie… Arcanum. - powiedział, wahając się by nie przekręcić - Wybaczcie siostro… wiem, że to nie chwila na raport, po prostu mam do nich dołączyć na miejscu poruszając się autostradą.
Długo w słuchawce słyszał wyłącznie ciszę. Jednak po kilku minutach, dobiegły go takie słowa.
- Arcanum i Vyazemska? Condotierre, z tego co wiem, widziano ich wsiadających do samolotu do Phoenix. - głos był twardy.
- Tak jest. Będą tam kilka godzin, następnie lecą do Salt Lake. Zakładam, że nasze ustalenia są dość pewne, bo powierzono mi kluczyki do jego samochodu. - nie tracił czasu na wyjaśnienie, że samochód był potrzebny do przetransportowania broni i dyspozycyjności na miejscu. Podobnie było w zespole Franka.
Stowarzyszenie miało swoje opracowane metody, a cokolwiek sobie myśleli badacze z Arcanum, logistyka to podstawa działania takiej organizacji. Logistyka, dyscyplina i wiara.
- W takim razie, macie szansę spotkać się tam z nimi, Condotierre. New Hope Community Center, mówi wam to coś?
- Chrześcijańska organizacja non-profit, z placówką w zasadzie we wszystkich stanach. Niewiele więcej. - przyznał Szwajcar, pakując ostatnie rzeczy i wyłączając wszystko co podłączone do prądu.
- Jej szef w Phoenix, Julian, jest mocno związany ze światem nadnaturalnym. Z dużą dozą prawdopodobieństwa, jest wampirem.
- Przyjąłem. Czekam zatem na instrukcje i pozwolenie na uprzedzenie mojego klienta.
- Macie pozwolenie, Condotierre. Dajcie znać, jak zbadacie sprawę. - rozmowa urwała się tak nagle, jak zaczęła.
- … - chciał jeszcze o coś zapytać… ale nie było to jego miejsce. Phoenix… usiadł ciężko w fotelu. Nie była to Europa, nie wiedział, czy otrzyma jeszcze drogą tekstową wiadomość z uszczególnieniem pewnych kwestii, ze spisanymi instrukcjami, ale miał dość by działać i wiedział o tym. Zerknął na zegarek. Stwierdził, że wyśle wiadomość do Blacka i Nadezhdy jak już wylądują w Phoenix, i tak zagrożenie dla nich było incydentalne skoro jechali do jakiegoś znajomego Aarona. Założył skórzaną kurtkę na bawełnianą koszulę, rękawiczki i zebrał bagaże. Miotając się z nimi - bo kto by się nie miotał z trzema torbami schlezingerowymi i plecakiem - wydostał się jakoś przez drzwi na zewnątrz apartamentu, i obejmę plecaka wziął w zęby. W ten sposób mógł zamknąć mieszkanie na klucz i objuczony z trudem wyruszyć w stronę parkingu…




8 listopada 2016r., Wtorek, 14:16,
Phoenix, przygody Nadezhdy i pieniędzy Aarona.

To nie był dobry dzień dla finansów Aarona. Od razu zrozumiał czemu wciąż nie poszukiwał innego związku niż przelotne znajomości bądź te siedzące większość czasu w Internecie… dosłownie.

Kobiety po prostu były drogie w eksploatacji.

Po opuszczeniu motelu, w którym ghoulica przeprowadziła na jego twarzy bardzo niepokojącą i całkowicie niekomfortową operację, Rosjanka zażyczyła sobie zatrzymanie się w hotelu o konkretnym standardzie. Arcanista nie miał pojęcia w jaki sposób Nadezhdzie udało się przekonać, najwyraźniej, swoim czystym osobistym wdziękiem, mężczyznę zajmującego się hotelem o tak późnej godzinie, żeby zrobił wyjątek i pomimo zamknięcia miejsca na późną noc wynajęto im jeden z dwuosobowych, małżeńskich pokoi, w którym szybko się rozgościli. Ku irytacji Rosjanki posiadał on tylko jedno łóżko, ale ku rozpaczy Aarona także znalazła w nim miejsce kanapa. Kobieta szybko ustaliła zasady - ona zajmuje wielkie łóżko, zaś skazany na wygnanie Black musi się zadowolić kanapą.

Dumna Rosjanka nie zgodziła się bowiem za żadne skarby dzielić z nim łóżka, mówiąc że nie są na takim poziomie zażyłości… i nigdy nie będą.

Nie zasnęli dopóki nie wzeszło słońce, a aby się upewnić, iż mężczyzna nie postanowi spać, Nadezhda (w momencie, gdy ten poddawał się potrzebie snu) potrafiła rzucać (i to dość celnie) rzeczami w Arcanistę. Początkowo były to elementy posłania, jednak gdy te się skończyły postanowiła użyć mniej delikatnej i mniej lekkiej torby mężczyzny, jaka trafiwszy go boleśnie w klatkę piersiową skutecznie go rozbudziła… szczególnie gdy ghoulica usadowiona wygodnie na łóżku, zagroziła że następnym razem będzie celować w głowę. Uwierzył jej.

W międzyczasie mało odzywała się do Arcanisty, skupiając się na jakiś kartkach, a gdy mężczyzna zapytał o nie, stwierdziła jedynie "I tak nie zrozumiesz, Amerykaninie", co było szczerą prawdą, bo ten zdołał zauważyć, że były one zapisane znakami wszelkich diabłów, w większości nie przypominających niczego, co można by nazwać literą, ale mając obeznanie z Google zrozumiał, że to musi być sposób zapisu Rosjan. Wiadomo, w końcu w Rosji wszystko stoi na głowie to dlaczego nie miałby też stać alfabet?

W trakcie oczekiwania na wschód Nadezhda wysłała SMSa ze swojej komórki do drogich jej sercu przyjaciół, który zawierał taką wiadomość:

"Potwierdzam odbiór, ale to chwilę zajmie zanim się zjawię. Zawirowania własne. Belaya."

Następnym bólem dla Arcanisty było śniadanie zjedzone w hotelu. Nadezhda najwyraźniej miała delikatne podniebienie i chociaż nie pochłaniała jedzenia tonami, to jednak wybierała raczej te… droższe… kąski. Można było się zastanawiać jak ona się żywiła podczas tych mało bogatych dni swojej ucieczki, nie mówiąc już o tym, że raczej jako ghoul zniewolony krwią Tzimisce nie była żywiona tym, co tylko Rosja wyrzuciła z siebie najdroższego.

A następnie przyszła pora na zakupy...

Rosjanka uparła się, że muszą zakupić inne ubrania, co miało swoje racje, ale jednocześnie Aaron wiedział kto za to będzie płacił… Na szczęście Nadezhda nie była bardzo wybredna czy droga w tym zamiarze. Kupiła (a raczej Arcanista jej kupił), nowy płaszcz o ciemniejszym odcieniu grafitu, białą bluzkę o czarnych ze srebrnym napisem "Brave New World" z lewego boku, szarą, delikatnie za dużą bluzę, jeansowe spodnie i soczyście zieloną apaszkę. Do tego dokupił także materiałową torbę w ciemnozielonym odcieniu, szczególnie pojemną oraz wysokie, czarne buty z syntetycznej skóry (te były najdroższe). W to wszystko przebrała się w dogodnym miejscu, a stare ubrania schowała do otrzymanych toreb zakupowych. Jednakże na tym się nie skończyło, bo kazała także i jemu załatwić sobie nową, niezbyt kosztowną, tak jak i jej była, garderobę… Ku zaskoczeniu i bólowi Arcanisty postarała się, aby płaszcz nie wyglądał na całkowicie nowy, delikatnie go ubrudzając pyłem ziemi, jak i zrobiła to z butami, szczególnie że mogła jednocześnie umorusać je w brudnej wodzie zalegającej na ulicach. Podobnie kazała postąpić Aaronowi...

Ona naprawdę miała dziką paranoję…

Później pozostało oczekiwanie (ale najpierw konkretny obiad w hotelu). Zdobyła od mężczyzny numer do Davida i zakazała mu jakiegokolwiek kontaktu ze Szwajcarem twierdząc, że sama wszystko załatwi. Dla pewności nawet zabrała mu komórkę obiecując, że odda niedługo…

Czekając dalej uraczyli się jeszcze kolacją, a Nadezhda nawet zamówiła wino wielce zadowolona, iż znalazła znaną jej markę. Tym razem jednak, z dobroci serca, sama zapłaciła za tą przyjemność…

W trakcie oczekiwania wysłała do Davida ze swojej komórki SMSa, podając miejsce spotkania i dodając:

"(...)i pospiesz się z łaski swojej. Płacę ci za coś."

Oczywiście, w swojej paranoi, załatwiła sobie także nową kartę do komórki, bo jak wszystko, to wszystko… a Aaron zaczął rozumieć czemu ciężko z nią nawiązać dłuższą znajomość.

* * *

9 listopada 2016r., Środa, 00:41,
Phoenix, bar "Avangarda", zaułek.

Kiedy nadszedł ustalony czas Nadezhda zobaczyła Davida zbliżającego się do umówionego miejsca pod jednym z barów obserwując Szwajcara z pewnym znużeniem, przestępując z nogi na nogę i pamiętając, że jej ostatni SMS brzmiał:

"Czekam na zewnątrz. Bądź przekonujący, dostosuj się do mnie."
I nie wspomniała w nim nic o Aaronie.

A poleciła mu pozostać w hotelowym pokoju (chociaż oddała mu komórkę, na wszelki wypadek, jednak powiedziała, aby wciąż nie kontaktował się z Davidem) i nie wychodzić z niego, aby, jak to określiła, "mogła utrzeć nosa razdrazhaya Shveytsarskiy", cokolwiek miało to znaczyć… i Aaron był trochę zaniepokojony…

...bo Nadezhda najwyraźniej miała plan, a to nie wróżyło dobrze.

Młody mężczyzna natomiast mimo braku jej talentów dość dobrze wpasowywał się w obraz młodzieży zamieszkującej stolicę stanu Texas, obecnie parami lub małymi grupami lub solo migrującej do pubów i barów i klubów we wszelakich stylach od nowoczesnego do bardziej kowbojskiego. Populacją dopiero zmierzającą tu do trzydziestki, tam do czterdziestki - Rosjanka widziała ochroniarza, co wyglądał trochę jakby dostał na dziś wieczór przepustkę z Fort Bliss (co podkreślał musztrowy krok) i desperacko chciał się zapomnieć na wieczór. Jeansy, bawełniana koszula; skórzana kurtka i rękawiczki - gdyby nie to, że co drugi tak tu wyglądał, nietrudno byłoby stwierdzić, że Leopoldian to właściwie drifter. W sumie nie było to dalekie od prawdy… tylko jakoś krzyżyk noszony na szyi nie pasował. Za to do Texasu jak ulał.

Zatrzymał się na chwilę pod jednym z barów - to jest pod wybranym miejscem - i sterczał tak z dłońmi w kieszeniach kurtki, lustrując podkrążonymi oczyma wszystkich naokoło.
Nadezhda wyglądająca na poirytowaną, ruszyła szybkim, zdecydowanym krokiem w stronę Szwajcara, zupełnie się nie przejmując tym, że wygląda inaczej. Zatrzymała się przed nim i mogło się wydawać, że buzuje w niej złość, po czym wyrzuciła z siebie:
- Znowu? Znowu się spóźniłeś! Zawsze się spóźniasz! Co robiłeś tym razem? Pewnie się z nią spotkałeś, prawda? - złapała go za rękawy kurtki - To MNIE kochasz, prawda? Prawda?!
Reitnauer obrał kobietę wzrokiem na cel gdy tylko obrała kurs kolizyjny na niego i twarz miał jakoś tak bez wyrazu. Złapany za rękawy stał wmurowany jak posąg, wciąż z dłoniami w kieszeni. Teraz sekundę lustrował wzrokiem twarz “nieznajomej” i nie od razu ją rozpoznał, a wypatrywał kłopotów. Po coś ewidentnie miał dłonie w kieszeni. W końcu jednak zmrużone oczy zajaśniały zrozumieniem.
- Gdzie jest Aaron? - pytanie zadane niewinnie nie burzyło konwencji narzuconej przez jakąkolwiek gierkę, w jaką grała Nadezhda… ale od tonu głosu Szwajcara kilkoro przechodniów zainteresowanych najpierw histeryzmem “dziewczyny” “przepustkowicza” teraz zdecydowało się uprawiać wścibskość z nieco większego dystansu.
Nadezhda puściła jego rękawy i skrzyżowała dłonie na piersi.
- Zaczynasz to kolejny raz? Ile mam ci tłumaczyć, że NIC mnie już z moim byłym nie łączy, a twoja zazdrość jest okropna. - skierowała spojrzenie w inną stronę - Boli mnie ona.
- Boli mnie. - bez zażenowania poprawił ją David.
- Boli mnie ta zazdrość, a co myślałeś? - spojrzała rozeźlona - I co teraz? Zamierzasz mnie przepraszać, jak zawsze to robisz?

Przez długą chwilę Reitnauer wpatrywał się w nią z tym samym tępym, acz zdeterminowanym wyrazem twarzy, nim w końcu jego niechętny grymas zdawał się mówić “Skoro tak stawiasz sprawę…”
- Zależy, mała, co z Aaronem. Nie wierzę ci już w ani jedno słowo, chcę sam z nim pogadać jak facet z facetem. Jak nie, to między nami koniec.
Dziewczyna otworzyła szeroko oczy.
- Co? Koniec? - spojrzała na Davida w przestrachu - Nie możesz! Nie wiem, gdzie jest Aaron, przylazł do mnie to go wyrzuciłam za drzwi! Pewnie teraz błąka się po swoich panienkach, czy tam szuka dealerów, u których jeszcze długów nie ma. Nie obchodzi mnie to w ogóle, a ty… - wydawało się, że jej oczy zaszły łzami - Nie rób mi tego! Ja cię kocham!
- Mówisz, Naddy? - zapytał w odpowiedzi, wyciągając swój prywatny telefon, którym komunikował się z Aaronem, niby bez szacunku coś w nim przeglądając gdy równocześnie mówił. - Bo ja znam całkiem inną historię. Zda mi się… - odwrócił ekran w jej stronę, wyświetliwszy właściwą wiadomość od Aarona - ...że wykorzystałaś dżentelmeństwo naprawdę równego gościa. Mogę się z nim nie zgadzać do rzeczy, ale jak trzeba było, nie zawiódł. - nie pozwoliwszy jej nawet dotknąć ekranu, schował telefon z powrotem do kieszeni.
- I generalnie widzę, mała, że twoja terapia tak sobie idzie. Ale nie jestem po trzydziestu godzinach drogi i nie mam ani siły ani ochoty słuchać, że się spóźniłem, ani twoich bzdur, ani niczego innego. Pytam ostatni raz, gdzie Aaron. Możesz mi powiedzieć i pojechać ze mną do niego, albo iść w cholerę i czekać aż sam go znajdę.
Reitnauer spokojnie wyciągnął paczkę papierosów i zapalniczkę. Wcześniej Nadezhda ich nie widziała, prawdę rzekłszy, Szwajcar nigdy nie pokazał po sobie żeby palił. Z drugiej strony poznała go na tyle by wiedzieć, że musiało to mieć jakiś głębszy sens, nie był człowiekiem, który pod wpływem stresu sięgałby po używki. Po modlitwę tak, nie po używki…
Nie przerywając mówienia, i co powodowało o wiele większy dyskomfort, ani na chwilę nie przerywając kontaktu wzrokowego, młody mężczyzna wyjął jednego szluga. W dziwny sposób zapalił go i dopiero włożył do ust.
- Na razie żałuję, że zaproponowałem posłanie was razem, skoro wiem na co cię stać. Założyłem, że sobie poradzi, ale koleś to same książki, zero doświadczenia, wiesz o czym mówię? - dopiero zaciągnął się i zakaszlał. Nieprzyzwyczajonym do dymu tytoniowego płuca.
- Teraz pytanie, czy sobie zmanipulowałaś go żeby nie odpisywał na moje liczne wiadomości, czy zostawiłaś takiego, że nie jest w stanie. - chociaż opisywany był wizerunek Aarona jako delikatnego nerda, nie było wątpliwości co do podejrzeń jej ochroniarza.
- Jak napiszę odpowiednią wiadomość, to może przekonamy się tu i teraz?
- Nic ci nie odpowie. - fuknęła dziewczyna i złapała Davida za rękaw - Nic. A. Nic.
Paczka papierosów i zapalniczka z powrotem wylądowały w kieszeniach, których Szwajcar niezależnie od ubioru zdawał się mieć bez liku. Zrobił wydech bardziej by się uspokoić niż wypuścić dym z płuc, na chwilę skanując całe otoczenie wzrokiem, zanim wrócił do dyskusji.
- Mam założyć najgorsze? - zapytał po prostu.
Nadezhda popatrzyła długo w jego oczy, po czym mruknęła:
- Porozmawiajmy może na uboczu, co? Nie muszą okoliczni mieszkańcy słyszeć jakim frajerem i… dupkiem jesteś.
- Zmęczona swoją kolejną gierką? - niby obojętnie zapytał.
- Nigdy. - David zauważył w jej oczach jakiś niepokojący błysk.
- Możesz być najlepszą aktorką w szkole teatralnej… ale jak nie będziesz zwracać uwagi na widownię i tych co za kulisami mozolnie dopinają wszystko na ostatni guzik, i tak polecisz. - z tymi słowy odwrócił się i zaczął odchodzić.
Chwilę zajęło nim zorientowała się, że tylko po to by zgasić niedopałek i wyrzucić do śmietnika.
- Prowadź. - skinął jej głową, wróciwszy.

***

Problemy w konkubinacie

Nadezhda ominęła go i wyglądając na obrażoną, zaprowadziła Szwajcara dwie ulice dalej, skręcając przed nim w jeden z zaułków. Ten spokojnie podążył za nią.
- Urokliwe miejsce. - skwitował z parsknięciem, chociaż trzeba było przyznać, że najbrudniejszy zaułek w Phoenix był obrazem schludności w porównaniu z najczystszym z Chicago.
Kobieta nagle pchnęła Davida na ścianę budynku, aby po prostu oparł się o nią plecami, a sama wsparła się tak po drugiej stronie.
- Podróż była męcząca?
Szwajcar w ostatniej chwili w jakimś odruchu tylko jeszcze wyciągnął ręce na boki i też nimi zamortyzował uderzenie, ewidentnie zapomniawszy o sile kobiety. Jak już zadała pytanie zastygł tak z koncentracją zastępującą zmęczenie w spojrzeniu. Ewidentnie dostał zastrzyku adrenaliny. Nic nie mówił, tylko obserwował ją uważnie.
- Jak sobie wolisz milczeć - odezwała się po chwili - to milcz, a pomilczymy razem. - uśmiechnęła się wrednie.
- Gdzie jest Aaron? - zapytał tylko Szwajcar.
- A ty wciąż jak zdarta płyta. - westchnęła Nadezhda - Nie ufasz mi czy jemu?
- Jeśli wszystko z nim w porządku, dlaczego do cholery po prostu nie powiesz?
- A co zrobisz jeżeli powiem, że nie jest całkowicie tym samym człowiekiem, którego zapamiętałeś?

Przez najdłuższą z ulotnych chwil milczenia Reitnauer przyglądał się kobiecie ze szczerym gniewem, zanim jego spojrzenie zmiękło. Złagodniało. Spojrzał na nią z jakimś dystansem i smutkiem. Odsunął się nieco od ściany i wyciągnął przed siebie rękę, gestem wskazując Nadezhdzie by podeszła, mimo, że nie dzieliło ich więcej niż może metr.
Zauważył w jej oczach czystą, wręcz paranoiczną nieufność.
- Czego chcesz?
Leopoldian zerknął na wejście do zaułka, po czym spokojnie, z widocznymi dla kobiety rękoma i bez gwałtownych ruchów podszedł niekomfortowo blisko, pochylając się nad nią i opierając dłonie na ścianie za nią. Przybliżył twarz płynnym ruchem do jej ucha.
- C'est la seconde fois que ma naïveté a provoqué la mort. Vous êtes seul, mademoiselle. - wyszeptał w całości po francusku.
Odsunął się od kobiety, trzymając wzrok na niej raczej z odruchu, jakim jest nie spuszczanie z oczu kogoś nieprzewidywalnego i potencjalnie niebezpiecznego i widać było, że teraz naprawdę idzie z zaułka.

Szukać tego co pozostało z Aarona.

Nadezhda przez cały monolog Szwajcara patrzyła na niego z jakąś obawą, a gdy ten powiedział ostatnie zdanie wypowiedzi po francusku wyraźnie zamarła. David nie zrobił wielu kroków, gdy usłyszał jej dość apatyczny głos:
- Nic mu nie jest. Nie zrobiłam mu krzywdy, a jedynie pomogłam, chociaż mnie to też kosztowało… - parsknęła - Siedzi w hotelu, cały i zdrów, ponieważ wyobraź sobie, że wbrew twojemu zapatrywaniu nie jestem potworem.
Szwajcar przystanął, ale nie odwrócił się.
- Nigdy nie mówiłem, że jesteś. Ale jak widać, dopiero się przekonamy. - jak gdyby z przyzwyczajenia lustrował wzrokiem wyjście z zaułka - W jakim hotelu?
Nadezhda milczała dłuższą chwilę.
- Wiesz po co to całe przedstawienie? - syknęła przez zęby - Bo sobie na nie zasłużyłeś sposobem, w jaki do mnie podchodzisz, który jest skryty pod tymi wyważonymi, uprzejmymi słowami i zachowaniem. Po prostu zasłużyłeś, ale… - nastąpiła pauza, bo znowu na chwilę zamilkła zanim dokończyła zdanie - ...nie zostawiaj mnie teraz.

Szwajcar odwrócił się z uśmieszkiem niedowierzania, który idealnie komplementował jego słowa, albowiem nie dowierzał sytuacji w jakiej się znalazł.
- Tak dla odmiany ci wierzę. Inna sprawa, że po trzydziestu godzinach jazdy do miasta, do którego dostaję cynk od Stowarzyszenia, że jest pełne wampirów, gdy wy akurat jesteście zagrożeni i mam taką informację… - machnął ręką z rezygnacją.
- To ostatnie czego potrzebuję. - skrzywił się - W zasadzie jaki jest twój problem, kobieto?
- Taki, że nie mogę żyć własnym życiem i za dużo osób mówi, jak powinno ono wyglądać, a część z nich to wymusza. - spojrzała w oczy Davidowi - Ty zaś nawet nie chcesz mojej pomocy, bo co?
- Chwila, chwila, chwila - wtrącił - Proszę zapomnieć na teraz o pomocy, zaliczam się do tej grupy osób? Bo chyba ostatnim razem miałem szereg przyjemności, ponieważ powiedziałem, że moje miejsce mówić jak powinnaś żyć. - przez sekundę ton Davida sugerował że jest wściekły… ale w sekundę widać było, że teraz jest praktycznie rozbawiony absurdem sytuacji.
- Powinnam przestać pić krew, bo już się nażyłam, i umrzeć w przeciągu kilku lat, prawda? Nie wiem co ci twoi chcą ode mnie, co ci dokładnie kazali w mojej sprawie, ale to jest wręcz… obrzydliwe, mówić o miłosierdziu i tolerancji, a jednocześnie temu zaprzeczać.
- Świetnie. Moglibyśmy rozwinąć temat i mogłabyś podać jakieś konkrety, ale naprawdę nie czas na to, ani ja nie jestem księdzem czy popem by naprawiać pani spapraną relację z bogiem. - wzruszył ramionami Reitnauer - Więc ustalmy kilka rzeczy. Płacisz mi, przynajmniej w założeniach, za to żebym cię chronił. Za to, żebym realizował pewien standard. Za to, żebym nie uprzykrzał ci się. To za co mi nie płacisz, na co nie ma dość pieniędzy w świecie… - zmrużył oczy - To żebym APROBOWAŁ to co robisz. A tego pani naprawdę brakuje… żyjesz swoim własnym życiem. Nikt nie decyduje za ciebie. Nie Aaron, ani ja, nie mówimy jak powinno wyglądać, więc nikt nie mówi. Nie wiem kto wymusza, bo to pani chce dalej polować. - znowu wzruszył ramionami - Cokolwiek. W moim prywatnym odczuciu… największym darem boga jest wolna wola. Dobrze dla pani, że ją egzekwuje. Nie oznacza to, że robi to w sposób, który musi mi się podobać. Ale hej, nie mam co narzekać, dzięki temu mam pracę. - skwitował kwaśnym uśmiechem.
- Możesz się nie zgadzać, ale nie pogardzaj mną jak mnie nie znasz, a coś takiego właśnie odczuwam z twojej strony. Może i nie mogę tego kupić, ale nie to mi tłumaczono za młodu. - mruknęła mało radośnie.
- Nie gardzę tobą. - odpowiedział po prostu.
Nadezhda parsknęła.
- Jasne. W sumie czegokolwiek bym nie zrobiła, z jakąkolwiek intencją, nawet najlepszą, nie będzie to tym samym, co tobie widzi się dobrem, szlachetnością i innymi pięknymi określeniami.
- Dlaczego nie? - zapytał szczerze i bez jakiejkolwiek urazy - Każdy jest zdolny do dobra, nawet najbardziej oddalony od światła boga grzesznik. Wierz mi… tobie daleko do takiej pozycji. - powiedział David z jakimś dziwnym przebłyskiem w oku, mogło być tylko wspomnieniem. Otrząsnął się zeń jednak szybko - Nie gardzę tobą, ani nikim innym. Wiesz czym jestem i że mam… szorstką powierzchowność, która wygładzana jest nakładką manier. Nie mogę sprawić żebyś uwierzyła, tylko zapewnić jak jest.
Nadezhda odwróciła spojrzenie, wpatrzona w ścianę naprzeciw, której jednak zdawała się nie zauważać.
- To spróbuj chociaż nie dawać mi odczuwać inaczej.
- Nie rozumiem. - nadeszła szczera odpowiedź.

Ghoulica znowu spojrzała na Szwajcara.
- Nie ładujcie się w to. - powiedziała, nie odnosząc się do słów mężczyzny - Nie gońcie za nim, niech każdy z was sobie gdzieś pójdzie i nikomu nic nie będzie. To nie wasza walka.
- Nie mam prawa mówić za Aarona… - Condotierre zbierał myśli, na chwilę szukając czegoś wzrokiem w zaułku. Dłonią w rękawiczce przeczesał ciemię ukryte pod militarną fryzurą - ...ale każda ofiara… każdy zabity mężczyzna czy kobieta czy dziecko, każde zaginięcie, każda trauma bez wyjaśnienia, każda chwila koszmaru i cierpienia ściągniętego przez umarłych… dusza każdego z nich, który po przebudzeniu z osoby którą był zostanie… - szukał długą chwilę właściwego słowa - ...potępiony przez sytuację, w której się znajdzie, nim finalny kres skieruje do piekieł zamiast zaświatów… walka z każdym jednym sprawcą, co go nie może sięgnąć ludzka sprawiedliwość, jest moją walką.
- To walcz z innymi. Jest ich dużo, znajdziesz sobie wroga, ale nie ładuj się w to, w co w jakimś chorym zamyśle pragniesz się władować. Daj temu spokój. - powiedziała, nie unikając kontaktu wzrokowego z rozmówcą - On i tak pogoni za mną, zostawiając tych, co będą dalej, a ja mogę uciekać i całą wieczność. W końcu można się po prostu do tego przyzwyczaić, a ja powiedziałam sobie kiedyś, że nigdy nie ustanę w trudzie sprawienia, aby nie poczuł smaku satysfakcji z osiągnięcia celu swej nienawiści - albo on się znudzi, albo nigdy mnie nie złapie i tak będzie się ta gra ciągnęła. Rozumiesz?
Zaczepił kciuki o brzegi kieszeni kurtki, w namyśle.
- Doceniam twoją troskę. Naprawdę. - zapewnił.
Teraz to Nadezhda spojrzała zaskoczona i najwyraźniej z jakiegoś powodu zła na siebie.
- Odejdź, tyle mogę ci powiedzieć, odejdź, bo za mną się ciągnie tylko niebezpieczeństwo. Posłuchaj mnie… - coś w jej oczach mówiło jednak, że najwyraźniej wizja samotności w aktualnej sytuacji nie jest jej miła.
Reitnauer pokręcił przecząco głową.

- Świetnie… ale ja nie wezmę na siebie waszych śmierci jako kolejnego ciężaru. Decydujcie sami. - przymknęła oczy - Mam obawę, że mógł zacząć działać w Salt Lake dzięki temu, że w ogóle jestem w Stanach. Po co - nie wiem, ale zazwyczaj nie rozumiem dlaczego on coś robi i jak to ma go przybliżyć do celu.
- Może nasz uczony towarzysz niedoli będzie umiał rozwikłać tę zagadkę. Musisz przyznać, że w tym zdaje się być dość dobry… - uśmiechnął się nieco Reitnauer, wyciągając kluczyki z kieszeni kurtki w jednoznacznym geście - Idziemy… mademoiselle?
Nadezhda pokiwała głową.
- Tylko nie zdziw się, jak go zobaczysz, bo jemu też załatwiłam sprawę wyglądu, jako że nas już widzieli. Tak było najlepiej.
- Skoro się zgodził… - pomimo uśmiechu, grobowo powiedział Leopoldian - Łap - i rzucił jej kluczyki. - Zaparkowałem tuż obok…
Kobieta złapała je zręcznie, ale spojrzała niepewnie na Szwajcara.
- Chyba nie chcesz, abym ja prowadziła?
- Nie wybaczyłbym sobie zrujnowania pani planów życia wiecznego przez zaśnięcie za kółkiem.
- To będzie ciężkie… - westchnęła kobieta prowadząc Davida do samochodu. Wiedziała już, że czeka ją nie lada przeprawa…i bez prawa jazdy, z jej nowym wyglądem. Gdy już ruszyli, Szwajcar zasnął w fotelu pasażera natychmiast, dobrze wiedząc, że jego klient w razie kontroli przegada dowolnego drogówkarza.
 
__________________
Writing is a socially acceptable form of schizophrenia.
Zell jest offline