Kiedy strażnicy zjawili się, żeby Mairona wyprowadzić z celi, nie odpowiadając na pytania o cel wycieczki, był gotowy całować ich po rękach. Nie dosłownie co prawda, bo to dosyć niehigieniczne, a on od trzech lat nie ma już dostępu do oczyszczania obrzydlistw ogniem. Zresztą trzy lata wcześniej prędzej spaliłby się z zażenowania, niż komukolwiek dziękował za nachodzenie go w środku nocy, ale trzy lata temu nic nie maltretowało ściany przy jego łóżku.
Skrob. Skrob. Skrob. Skrob.
Dźwięk ten gasił w Maironie wszelkie chęci do życia. Chowanie głowy pod poduszką i tworzenie prowizorycznych zatyczek z papieru (zdobył go wyrywając ukradkiem strony z książek z więziennej biblioteki) nie pomagało, a swojego sąsiada pozbyć się nie mógł, bo Gildia Smutnych Panów w Szarych Płaszczach zadbała o unieszkodliwienie wszystkich swoich podopiecznych.
Przed wyjściem zdążył jedynie wsadzić sobie na głowę swój wianek – pomimo upływu czasu kwiaty nie więdły, a ich zapach nic nie stracił na intensywności. Potem z uśmiechem na ustach dał się zakuć w kajdanki i poprowadzić w siną dal. Znaczy nie taką odległą. Wycieczka zakończyła się w gabinecie kogoś bardzo ważnego.
Mairon już myślał, że nic nie zniszczy mu humoru. Wtedy do środka wszedł również jego sąsiad, oprawca uszu.
- Po co nam tutaj ten wariat? – Spytał z oburzeniem.
To był właśnie jeden z przypadków, gdy fizyczne ciało przestawało go słuchać. Początkowo miał problemy z naginaniem go do swojej woli, a teraz skubane zaczęło reagować, zanim zdążył wydać mu polecenie.