Przejażdżka nie należała do udanych. Nie dość, że kompanii przydarzył się wypadek z kołem dyliżansu, następnie zaś złapała ich ulewa. Jak na złość derka Zinggera przemokła do szczętu i przestała dawać ochronę przed rzęsistym deszczem. - Reiklanndddd, jego mać, jak zimno - szczękał zębami łotrzyk, raz po raz zakrywając przemokniętym kociem. - Trzebba było w Talabheim ostać przy ojcu. Przedsiębiorstwo przejąć, to nie. Wędrówki mi się zachciało. To mam. Psi los! - Gunnar? Daleko jeszcze? - zakrzyknął rozpaczliwie do woźnicy.
Ni stąd ni zowąd, jakby w odpowiedzi, rozległ się wizg koni, lejce pękły, a wóz pokolebał się dalej bez zaprzęgu.
Zaskoczony całkowicie Bernhardt o mało zębów sobie nie wybił. Poderwał się ze skrzyni, chwycił oburącz barierki, starając ogarnąć sytuację. - Rrranaldzie, miej nas w opiece - wyjęczał na widok mutanta. A następnie zwymiotował prosto w kałużę drogi. |