Rozprawa z mutantem przebiegła nad wyraz szybko. Nim Bretończyk uporał się z naładowaniem pistoletu, Szkiełko podbiegł do zaabsorbowanego wdrapywaniem się na dyliżans potwora i silnie zdzielił go pałką w nogę. Rolf zachwiał się i puścił, w tym samym momencie Wolfgang skończył magiczną inkantację i z jego ręki wystrzelił w kierunku mutanta ładunek eterycznej energii, który przybrał formę migotliwej strzały. Trafiony w głowę ludojad zawył i z dymiącą, osmaloną czaszką upadł w błoto, nieruchomiejąc.
W tym samym momencie wydarzyły się inne rzeczy. Gdzieś z przodu, na drodze coś upiornie zawyło. Słychać też było odgłosy przedzierania się kogoś przez porastające pobocze drogi krzaki. Phillipe bez wahania uniósł naładowany już pistolet i wypalił w zarośla. Jego postać spowiła chmura gryzącego dymu, donośny huk wystrzału poniósł się echem po lesie. Na szczęście nie trafił, bo z krzaków wypadł poharatany, przerażony Hulz.
- Nie strzelać! To ja! - krzyczał wymachując rękami.
- Sacrebleu! - zakrzyknął Phillipe, zasłaniając usta w teatralnym geście przerażenia.