Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 30-12-2016, 23:05   #2
Hazard
 
Hazard's Avatar
 
Reputacja: 1 Hazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputację
Kres Bezczynności
Można powiedzieć, że świat jest mały. Wnioskując po masce i płaszczu, Rodrik nie miał wątpliwości, kim był konsultant konstabla. Jeden z katów Poszukiwaczy Skruchy i Odkupienia, którego imię nie padło do tej pory ani razu. Ludzie Ci byli niesławni w całej Galbii do tego stopnia, że opowieści o nich wędrowały wzdłuż traktu handlowego i pukały po drodze do różnych zakątków wybrzeża. Na szczęście, dzięki swojemu wysokiemu urodzeniu, Rodrik nie musiał odpowiadać przed nim, a do tego jako zbrojny, szybko został poproszony przez konstabla o pomoc w organizacjach. Cokolwiek miał przez to na myśli.
Podobny zaszczyt kopnął niziołka Edissona, który jeździł na niczym innym, jak szkolonym dziku. Chociaż oboje nie byli masywnej postury, robiło to wrażenie.

Albin zaś wrócił z obchodu po obozie, gdzie rozgłaszał rozkaz konstabla, by stawić się na apel w przeciągu godziny.

- Oprócz was trzech - powiedział konstabl, mając na myśli zbrojnych - jest jeszcze kapłan, ale nie chcę odrywać go teraz od jego zajęć. Od ranka nie widzieliśmy żadnych patroli tego ścierwa z Hordy. To znaczy, że możemy już być wolni. Mam plan, żeby wysłać kilka grup zwiadowczych, szybko sprawdzić teren, a następnie spróbować przebić się do Angton. Za murami miasta będziemy bezpieczni, ci ludzie tego potrzebują. Co wy na to?

Mężczyzna był wyraźnie zagubiony i zadając to pytanie, oczekiwał jakiegokolwiek poparcia.

- Trzeba najpierw sprawdzić, czy za murami miast na pewno wciąż jest bezpiecznie - przemówił Kat. Jego ponura poznaczona bliznami twarz oraz niski, lecz cichy głos emanowały melancholijną aurą. - Garnizon jest w strzępach. Hobgobliny mogą właśnie teraz oblegać miasto, o ile jeszcze go nie podbiły. Być może brak patroli jest właśnie spowodowany tym, że Szpon potrzebuje w tym celu wszystkich sił. Jeżeli miałbym szukać gdzieś ratunku, to kierowałbym się na zachód. Być może dobrym pomysłem byłoby wysłanie dwóch grup zwiadowczych. Jedną do Angton, a drugą do tej wioski na zachodzie.

- Niemożliwe! - konstabl oburzył się na samo wspomnienie, że Angton mogło upaść. - Zresztą, miasto znajduje się trzy dni drogi stąd, cała wyprawa zajęłaby pięć czy sześć dni, to zbyt długo. Ci ludzie - wskazał w kierunku środka obozu - nie będą chcieli porzucać swojego dobytku, więc i zachód odpada. Ta wioska rybacka... Pagat? To zadupie...

Można było odnieść - całkiem słuszne zresztą - wrażenie, że konstabl był we wszystkim na nie.

- Jeżeli nie upadło, to wokół może kręcić się cała horda tych zielonoskórych, która blokuje dostawy żywności do miasta i pilnuje by nikt stamtąd nie uciekł - odparł Albin, nieprzejęty słowami konstabla. - A może wszystko jest w porządku, a miasto jest całe i zdrowe. Ale jak zmarnujemy trzy dni, jak nie więcej, na podróż i wpadniemy na całą armię, to wszyscy będą skończeni. Ta wioska to zadupie, ale tam może znajdziemy jakieś zapasy jedzenia. Nawet gdybyśmy mieli iść na do Angton, to nie wystarczy nam jedzenia.

- Panowie po co ruszać stąd dupy? - Odezwał się niziołek ze skwaszoną miną. - Siedźmy w tej zapadłej dziurze, dumnie nazywanej garnizonem i czekajmy aż horda hobgobliów wybije nas w pień. Tak będzie kurna najlepiej!

Sir Rodrik pewnym krokiem dołączył do naradzających się wojowników, starał się emanować autorytetem godnym szlachetnie urodzonego rycerza, chociaż jego opończa mogłaby skorzystać z zacerowania paru dziur, a kolczuga też miała na sobie nieco wgnieceń. W milczeniu obserwował pozostałych, szczególnie Poszukiwacza Skruchy, tak tego powinien mieć po swojej stronie. Konstabl wydawał się tracić nerwy, a niziołek wywoływał w nim pobłażliwy uśmiech, chociaż na tym dziku wyglądał prawie groźnie…

- Muszę przyznać, że miłym zaskoczeniem jest dla mnie spotkać w tak dalekich stronach członka szlachetnego zakonu Poszukiwaczy i Galbijczyka. Albin, prawda? Ja jestem Sir Rodrik z rodu Malark - wyciągnął rękę do złowrogiego mężczyzny, gotów w przeciwieństwie do tego błazna niziołka powitać go jak osobę równą stanem.

- Przyjemność po mojej stronie Sir. - Kat uścisnął rękę mężczyzny, starając się nie okazywać zdziwienia, że ktokolwiek zna jego imię. W końcu prawie wszyscy mówili do niego po prostu “Kat”. Miał już wypowiedzieć swoją standardową formułkę, że życzy spokoju jego sumieniu i aby jego stopy nigdy nie przekroczyły progu zakonu Poszukiwaczy Skruchy i Odkupienia, ale Albin nauczył się już, że w tych stronach ludzie nie rozumieją dobrych intencji płynących z tych słów. Zapewne, jedna wizyta w ich siedzibie wystarczyłaby, by zrozumieli…

- Zgadzam się, że miasto Angton jest prawdopodobnie oblegane, a jeżeli informacje które mamy o liczebności i sile tej “Hordy” są przynajmniej częściowo prawdziwe, nie widzę szans, aby wytrzymało one oblężenie bez przyjścia odsieczy, a skąd miałaby ona nadejść na czas? Złoty Kłos to kupcy, których militarna siła została już złamana. Udanie się do położonej na uboczu wioski która może ujść uwagi głównych sił Hordy i gdzie możemy uzupełnić zapasy jedzenia wydaje się znacznie rozsądniejszym pomysłem. Następnie powinniśmy podążyć na zachód w stronę Królestwa, Klany pewno porozumieją się by stawić czoła Hordzie w obliczu zagłady Złotego Kłosu. W razie potrzeby możemy nawet zaryzykować przeprawę przez Mokradło Jaszczura - Kontynuował Rodrik. - Ilu mamy konnych? Proponowałbym zrobić zwiad w kierunku wioski. Musimy też trzymać motłoch pod kontrolą - powiedział z nutą pogardy, zaciskając pięść - widziałem jak kilku wieśniaków patrzyło na transport zboża, który należy do mojego suwerena, potężnego Barona Galbartha z Królestwa, dałem im do zrozumienia, że to bardzo nierozważny pomysł…

Mały, krępy Edisson przysłuchiwał się z uwagą słowom rycerzyka. W rękach obracał swój młot bojowy. Pobłażliwy uśmiech sir Rodrika nie umknął jego uwadzę. Niziołek zanotował sobie również fakt, że ku niemu nie wyciągnął ręki. Gdyby mężczyzna zechciał naprawić swój błąd należałoby mu wtedy skręcić nadgarstek.

- To się nazywa honor. - Zauważył niziołek. - Miasto Angton jest oblegane w takim razie może my podskoczymy po jakieś jedzonko do wioski rybackiej. Tam na pewno nie spadnie panu włos z głowa sir Rodriku. Jakże szkoda by była takiej fryzury.

Rodrik zmierzył niziołka lodowatym spojrzeniem.
-A co ty wiesz o moim honorze maluchu, może uważasz się za rycerza? Wierność to jestem winny mojemu Panu, pomoc której udzielam jeno z mojej dobrej woli wynika.

- Och niezmiernie jesteśmy Ci wdzięczni! Jedynie Twoja dobra wola i łaska może nas uchronić przed hordą nieumarłych i bandą zielonoskórych. - Zakpił sobie z człowieka Edisson. - Rozejrzyj się człowieku. Jesteśmy w środku paskudnego bagna.

- Dosyć! - konstabl przerwał kłótnię, chcąc zapobiec zaostrzeniu konfliktu. - Za godzinę apel, zobaczymy kto się nada na zwiad. Wyślemy grupę na północ i zachód, będziemy stopniowo badać teren. Odmaszerować! - stanowczo zakończył dyskusję. Wyglądało na to, że wymiana zdań szlachcica i niziołka zdenerwowała mężczyznę i chciał zamknąć temat, aby przynajmniej nie musieć patrzeć, jak dwójka rzuca się sobie do gardeł.

Co za beznadzieja, pomyślał niziołek. Czym świat sobie zasłużył na tą plagę, która spłynęła na te spokojne krainy? Edisson nie mógł znaleźć odpowiedzi na to pytanie. Był jednak pewien, że nie odpuści żadnemu ścierwu chodzić i plamić tutejszych ziem. Tymczasem odmaszerował bo i cóż miał zrobić? Póki miał jeszcze okazję postanowił zaspokoić głód. Kto wie kiedy będzie miał jeszcze okazję coś zarzucić na ząb?

Kat skinął głową i wykonał rozkaz. Zawsze wykonywał rozkazy. Jednak nie odszedł zbyt daleko, a jedynie zbliżył się do “palisady”. Oparł się o nią plecami i cierpliwie zaczął czekać, aż w końcu rozpocznie się apel. Był cierpliwy.

Rodrik w milczeniu odpowiedział konstablowi lekkim skinieniem głowy, przynajmniej wreszcie spróbował przejąć kontrolę, w takich ciężkich sytuacjach ratunek tkwił w silnym, bezwzględnym przywództwie, a nie w próźnych naradach.
- Rozumiem w jakiej sytuacji jesteśmy, a ty co robisz by ją poprawić? - Burknął do niziołka gdy odchodzili. Nie dodał, że największe szanse miałby odjeżdżając samotnie na zachód, zanim dotrze tu Horda. Miał jednak misję do wykonania, zabezpieczyć transport zboża do Królestwa. Udał się by porozmawiać z tym wyrachowanym kupcem Albericiem, o tym, czy jest on gotowy do ewentualnej podróży i czy zboże jest odpowiednio zabezpieczone przed motłochem.
 
Hazard jest offline