Axel przyjrzał się leżącemu na środku drogi mężczyźnie. Ubrany był liberię Czterech Pór Roku, a więc musiał być woźnicą dyliżansu należącego do tego przedsiębiorstwa. Fakt ten potwierdzały całkiem świeże ślady kół, obok których trup leżał. W kieszeniach woźnica nie miał wiele, ale z pewnością więcej niż jego koledzy po fachu z kompani Zębatka - Axel zabrał trzy złote korony, srebrny wisiorek i woreczek z fajkowym zielem.
W tym czasie pozostali podzieli się na zespoły. Bretończyk zgodził się pozostać w pobliżu dyliżansu, mając oko na pozostałych pasażerów. Zingger wraz z woźnicami mieli poszukać koni, a reszta wolno i ostrożnie ruszyła drogą, zbadać co dzieje się za zakrętem.
Idąc poboczem drogi, już po chwili zobaczyli leżący na środku drogi przewrócony dyliżans, rozrzucone naokoło niego ciała pasażerów i wierzgające w agonii konie. W stronę awanturników środkiem drogi szła grupka odmieńców, chcąca sprawdzić źródło hałasu, jakim był wystrzał z pistoletu Philippe.
Mutantów było czterech. Idący z przodu był wielkoludem, ale o głowie nie większej niż duże jabłko. Iście karykaturalna postać, jeśli nie brać pod uwagę olbrzymiego, zakrwawionego topora, w który był uzbrojony. Obok niego szedł człowiek o nogach przekształconych w zwierzęce kopyta, który w jednej ręce niósł miecz, a drugą ocierał twarz z krwi. Trzeci mutant wyglądałby normalnie gdyby nie głowa, która była całkiem łysa i groteskowo zwężała się w szpic. Ten miał włócznię. Czwarta postać szła z tyłu, skulona i czujna. Mężczyzna niósł naładowaną kuszę, a jego ręce, twarz i widoczne fragmenty ciała pokrywała mieniąca się łuska.
Bernhardt i dwaj woźnice weszli w las, podążając śladem jaki chwilę wcześniej zostawił ciągnięty za końmi Hulz. Było tu niezbyt przyjemnie i ciemno, ale nic nie wskazywało na to, że gdzieś w pobliżu czają się stwory Chaosu. Ranny, poobijany i podrapany Hulz cały czas mruczał coś do siebie, a Gunnar modlił się i nerwowo rozglądał na boki.