Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 03-01-2017, 14:06   #5
Pan Elf
 
Pan Elf's Avatar
 
Reputacja: 1 Pan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputację
Szafran nigdy się nie spodziewał, że tak właśnie potoczą się jego losy. To znaczy, dobrze zdawał sobie sprawę z tego, że jego tułaczka po świecie do łatwych należeć nie będzie, jednak nigdy nie mógł przewidzieć, że na swojej drodze natknie się na wojnę.
Fakt ten zaskoczył go równie mocno, co i wszystkich mieszkańców i gości Złotego Kłosa. Nie mniej on chyba był z tego powodu najbardziej niezadowolony. Wszak coś groziło jego cennemu życiu! A jeszcze bardziej, niż o swoje życie, obawiał się o swoją piękną twarz. Bo cóż to byłoby za nieszczęście, gdyby tę nieskazitelnie przystojną buzię, o wyrazistych rysach i śniadej cerze, oszpeciły paskudne blizny wojenne?! Szafran na samą myśl aż dygotał z przestrachu.
Na szczęście należał on do ludzi zaradnych, bardzo sprytnych, którzy potrafili sobie poradzić w każdej sytuacji, zawsze, niczym kot, spadając na cztery łapy bez żadnego uszczerbku na swojej urodzie i w większości na swoim zdrowiu.

- I kiedy pojawiła się wielka horda, ja, dzielny i mężny, nie zostawiłem bezbronnych w potrzebie, narażając własne życie dla grona sierotek! - opowiadał, dumnie wypinając pierś i żywo gestykulując.
Słowa te oczywiście nie były prawdą, bo kiedy Złoty Kłos został zaatakowany, Szafran pierwszy chwycił za swój dobytek zamknięty w jednym plecaku i pognał przed siebie, razem z innymi, nawet nie oglądając się za siebie. Oczywiście nie widział w tym nic złego, a za tchórza się nie uważał - dbał jednak najbardziej o własne interesy, a do innych starał się nie przywiązywać.
Lubił jednak opowiadać niestworzone historie o sobie samym, bo siebie samego najbardziej ze wszystkich uwielbiał. Opiewał więc swoje bohaterstwo, czasami słusznie, częściej jednak na wyrost, zawsze jednak ku uciesze i zachwytowi jego słuchaczy. Bowiem najbardziej, zaraz po sobie, kochał wzbudzać zachwyt.

Jednak nie tylko na samoprzechwałkach minęły Szafranowi pierwsze dwa dni w Bastionie, prowizorycznym obozie, w którym ukrył się wraz z resztą uchodźców. Dobrze wiedział, że nastroje innych były raczej kiepskie - Szafran bowiem miał wysoko rozwiniętą empatię, bez której zresztą również dało się wyczuć grobowe humory.
Czas, którego nieziemsko przystojny bard nie spędzał na opowiadaniu o niesamowitych przygodach i bohaterach, których znał osobiście, ani na poprawianiu swojej nienagannej fryzury i zakręcaniu czarnego wąsa, wykorzystywał na rozmowy z rannymi. W tych rozmowach oczywiście nie omieszkał opowiadać kolejnych historii o wielkich bohaterach, których spotkał na swojej drodze, jednak w tych opowieściach bohaterowie ci byli ranni, bliscy śmierci lub też w wielkim smutku. Szafran wiedział bowiem, że w taki sposób choć trochę może pocieszyć zwykłych, prostych ludzi - pokazując im, że nawet wielcy bohaterowie są tylko zwykłymi śmiertelnikami, jak oni.
Innym razem raczył swoich słuchaczy pokrzepiającymi pieśniami. Jego głos był ciepły i przyjemny dla ucha, doskonale komponował się z melodią wygrywaną na pięknej, choć trochę już poobijanej, lutni.

Przez te dwa dni zwracał na siebie uwagę bardzo często. Śpiewem, grą na lutni lub flecie, ale również wcześniej wspomnianymi opowieściami i swoim dosyć ekstrawaganckim strojem. Było w nim coś, co nie do końca pasowało do ulicznego, wędrownego barda. Był uszyty na miarę jego atletycznej, smukłej sylwetki młodego boga i choć trochę znoszony i okurzony (co zresztą nie umknęło jego narzekaniom na warunki panujące w obozie), to ewidentnie z najlepszej jakości materiałów. I do tego ten wielki kapelusz z piórem na głowie.
Co ważniejsze, zdawało się, że wcale nie robił sobie wiele z powagi zaistniałej sytuacji. Jakby fakt, że znaleźli się w potrzasku, nie wywierał na nim żadnego przestrachu. Może była to tylko doskonała gra aktorska, a może po prostu taki już był. Albo też doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że cokolwiek się wydarzy, jemu nic się nie stanie - a przynajmniej takiego był przekonania.

Poranek trzeciego dnia spędził całkiem inaczej, niż niektórzy obozowicze. Zamiast przejmować się ich losem i knuć, jak się wydostać, Szafran z samego rana flirtował niewinnie z jakąś kobietą. Przyciągnęła jego uwagę niezwykle pięknymi rysami twarzy. Przypominała mu majestatyczne rzeźby, które dawno temu miał okazję oglądać, i które wywarły na nim ogromne wrażenie. Dziewczyna miała złote loki, które niezgrabnie opadały na jej ramiona i zielone oczy, tak bardzo podobne do oczu Szafrana. Była szczupła i miała drobne dłonie. Bard nie dbał o jej imię. Rozkoszował się jedynie jej towarzystwem i pozwalał, by i ona mogła nacieszyć się nim na krótką wyłączność.
Poranną rozmowę przerwało jednak ogłoszenie pewnego mężczyzny. Miał ponury wygląd, czarne włosy do ramion i nieprzyjemny wyraz twarzy. Szafran jednak utkwił w nim na dłuższą chwilę swoje szmaragdowe spojrzenie. Było w nim coś, co przyciągało uwagę. Co zmuszało, by zawiesić na nim wzrok na trochę dłużej, niż zwyczajnie wypada.
Wiadomość o zbliżającym się apelu jednak przyjął z typową dla siebie nonszalancją. Pożegnał swoją rozmówczynię i udał się po swoją lutnię. Zamierzał zagrać jakąś piosenkę na powitanie kolejnego dnia w tym obskurnym obozie zwanym Bastionem.
 
Pan Elf jest offline