| Szafran nigdy się nie spodziewał, że tak właśnie potoczą się jego losy. To znaczy, dobrze zdawał sobie sprawę z tego, że jego tułaczka po świecie do łatwych należeć nie będzie, jednak nigdy nie mógł przewidzieć, że na swojej drodze natknie się na wojnę.
Fakt ten zaskoczył go równie mocno, co i wszystkich mieszkańców i gości Złotego Kłosa. Nie mniej on chyba był z tego powodu najbardziej niezadowolony. Wszak coś groziło jego cennemu życiu! A jeszcze bardziej, niż o swoje życie, obawiał się o swoją piękną twarz. Bo cóż to byłoby za nieszczęście, gdyby tę nieskazitelnie przystojną buzię, o wyrazistych rysach i śniadej cerze, oszpeciły paskudne blizny wojenne?! Szafran na samą myśl aż dygotał z przestrachu.
Na szczęście należał on do ludzi zaradnych, bardzo sprytnych, którzy potrafili sobie poradzić w każdej sytuacji, zawsze, niczym kot, spadając na cztery łapy bez żadnego uszczerbku na swojej urodzie i w większości na swoim zdrowiu.
- I kiedy pojawiła się wielka horda, ja, dzielny i mężny, nie zostawiłem bezbronnych w potrzebie, narażając własne życie dla grona sierotek! - opowiadał, dumnie wypinając pierś i żywo gestykulując.
Słowa te oczywiście nie były prawdą, bo kiedy Złoty Kłos został zaatakowany, Szafran pierwszy chwycił za swój dobytek zamknięty w jednym plecaku i pognał przed siebie, razem z innymi, nawet nie oglądając się za siebie. Oczywiście nie widział w tym nic złego, a za tchórza się nie uważał - dbał jednak najbardziej o własne interesy, a do innych starał się nie przywiązywać.
Lubił jednak opowiadać niestworzone historie o sobie samym, bo siebie samego najbardziej ze wszystkich uwielbiał. Opiewał więc swoje bohaterstwo, czasami słusznie, częściej jednak na wyrost, zawsze jednak ku uciesze i zachwytowi jego słuchaczy. Bowiem najbardziej, zaraz po sobie, kochał wzbudzać zachwyt.
Jednak nie tylko na samoprzechwałkach minęły Szafranowi pierwsze dwa dni w Bastionie, prowizorycznym obozie, w którym ukrył się wraz z resztą uchodźców. Dobrze wiedział, że nastroje innych były raczej kiepskie - Szafran bowiem miał wysoko rozwiniętą empatię, bez której zresztą również dało się wyczuć grobowe humory.
Czas, którego nieziemsko przystojny bard nie spędzał na opowiadaniu o niesamowitych przygodach i bohaterach, których znał osobiście, ani na poprawianiu swojej nienagannej fryzury i zakręcaniu czarnego wąsa, wykorzystywał na rozmowy z rannymi. W tych rozmowach oczywiście nie omieszkał opowiadać kolejnych historii o wielkich bohaterach, których spotkał na swojej drodze, jednak w tych opowieściach bohaterowie ci byli ranni, bliscy śmierci lub też w wielkim smutku. Szafran wiedział bowiem, że w taki sposób choć trochę może pocieszyć zwykłych, prostych ludzi - pokazując im, że nawet wielcy bohaterowie są tylko zwykłymi śmiertelnikami, jak oni.
Innym razem raczył swoich słuchaczy pokrzepiającymi pieśniami. Jego głos był ciepły i przyjemny dla ucha, doskonale komponował się z melodią wygrywaną na pięknej, choć trochę już poobijanej, lutni.
Przez te dwa dni zwracał na siebie uwagę bardzo często. Śpiewem, grą na lutni lub flecie, ale również wcześniej wspomnianymi opowieściami i swoim dosyć ekstrawaganckim strojem. Było w nim coś, co nie do końca pasowało do ulicznego, wędrownego barda. Był uszyty na miarę jego atletycznej, smukłej sylwetki młodego boga i choć trochę znoszony i okurzony (co zresztą nie umknęło jego narzekaniom na warunki panujące w obozie), to ewidentnie z najlepszej jakości materiałów. I do tego ten wielki kapelusz z piórem na głowie.
Co ważniejsze, zdawało się, że wcale nie robił sobie wiele z powagi zaistniałej sytuacji. Jakby fakt, że znaleźli się w potrzasku, nie wywierał na nim żadnego przestrachu. Może była to tylko doskonała gra aktorska, a może po prostu taki już był. Albo też doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że cokolwiek się wydarzy, jemu nic się nie stanie - a przynajmniej takiego był przekonania.
Poranek trzeciego dnia spędził całkiem inaczej, niż niektórzy obozowicze. Zamiast przejmować się ich losem i knuć, jak się wydostać, Szafran z samego rana flirtował niewinnie z jakąś kobietą. Przyciągnęła jego uwagę niezwykle pięknymi rysami twarzy. Przypominała mu majestatyczne rzeźby, które dawno temu miał okazję oglądać, i które wywarły na nim ogromne wrażenie. Dziewczyna miała złote loki, które niezgrabnie opadały na jej ramiona i zielone oczy, tak bardzo podobne do oczu Szafrana. Była szczupła i miała drobne dłonie. Bard nie dbał o jej imię. Rozkoszował się jedynie jej towarzystwem i pozwalał, by i ona mogła nacieszyć się nim na krótką wyłączność.
Poranną rozmowę przerwało jednak ogłoszenie pewnego mężczyzny. Miał ponury wygląd, czarne włosy do ramion i nieprzyjemny wyraz twarzy. Szafran jednak utkwił w nim na dłuższą chwilę swoje szmaragdowe spojrzenie. Było w nim coś, co przyciągało uwagę. Co zmuszało, by zawiesić na nim wzrok na trochę dłużej, niż zwyczajnie wypada.
Wiadomość o zbliżającym się apelu jednak przyjął z typową dla siebie nonszalancją. Pożegnał swoją rozmówczynię i udał się po swoją lutnię. Zamierzał zagrać jakąś piosenkę na powitanie kolejnego dnia w tym obskurnym obozie zwanym Bastionem. |