Jeszcze chwila i znajdą się w odpowiedniej odległości. Jeszcze kilka kroków. Palec oparł się na spuście. Wydech. Syknęło i huknęło, a powietrze przesycił zapach prochu. Kula z impetem wbiła się w ciało spiczastogłowego włócznika. Mutanta aż obróciło, a z uda trysnęły naokoło zakrwawione kawały mięsa. Trafiony runął na ziemię. Pozostali, zaskoczeni rozglądali się, skąd padł strzał. Łatwo było się domyślić, obserwując rozpraszającą się chmurę prochowego dymu.
- Na nich! - wrzasnął kusznik, przyklękając i podnosząc broń do ramienia, ale kusza zamiast oprzeć mu się na obojczyku, wylądowała w błocie u jego stóp. Patrząc na twarz mutanta, widać było, że zdziwił się niepomiernie. Kozionogi i olbrzym już pędzili w kierunku krzaków, w których ukrywali się bohaterowie.
A tymczasem Szkiełko starał się przemieścić bezszelestnie na pozycję umożliwiającą mu niespodziewany atak. Ale nic z tego nie wyszło. Przeciskając się między rozłożystym, kolczastym krzewem i pochylonym pniem drzewa, nie zauważył na wpół zasypanego przez gnijące liście, rozlatującego się drewnianego wiadra, które ktoś-kiedyś cisnął w krzaki. Wsadził nogę do środka i ugrzązł. Stawiając kolejny krok, wyrżnął jak długi, powodując tyle hałasu, że biegnący drogą mutanci, aż zatrzymali się.
- Jest ich więcej - powiedział olbrzym tubalnym głosem, wymownie patrząc na kozionoga. Jego towarzysz tylko skinął głową i na ten znak, obaj odwrócili się i popędzili na drugą stronę drogi, znikając między drzewami. Widząc co się dzieje, ostatni mutant cisnął kuszę i pognał za nimi, też znikając za zasłoną drzew.
- Toż zaraz będziemy w miejscu, gdziem się lejca puścił - odpowiedział Bernowi Hulz, przestając na chwilę mruczeć. I rzeczywiście chwilę potem trafili w to miejsce, a ślady koni wiodły dalej w las. Woźnice zaczęli nawoływać konie i na nie cmokać. Gdzieś z przodu rozległo się rżenie.
- Dobre bestyjki, znać dają, bo im się cukru chce - Gunnar wyciągnął z kieszeni cukrową główkę i skierował się w stronę końskich odgłosów. Oba konie nerwowo strzygły uszami na nieodległej polance. Dla woźniców ich złapanie było przysłowiową bułką z masłem i już po chwili wracali wraz z końmi do dyliżansu, na wszelki wypadek anonsując swoje pojawienie się, aby uniknąć kul Bretończyka.
Wokół wywróconego powozu, do którego wciąż zaprzęgnięte były dwa porąbane wielkim toporem konie, leżały ciała ludzkie i nie do końca ludzkie. To ostatnie należało do mutanta o psiej głowie, w którego brzuchu ziała spora dziura, jaka powstała, gdy został trafiony z garłacza należącego do jednego z woźniców. Ciało woźnicy leżało zaplątane w uprząż, tuż przy pojeździe. Trup, sądząc z ubioru rzemieślnika spoczywał kilka metrów dalej. Po drugiej stronie powozu leżały trzy zakrwawione ciała - młodej kobiety, nieco nadgryziony trupek kilkuletniego chłopca i odziany w przynależne nowicjatowi Sigmara szaty, młody mężczyzna. Ostatnie ciało znajdowało się w większym oddaleniu od powozu - na samym skraju drogi leżały zwłoki mężczyzny, z bełtem wystającym z pleców.