| 1 17 Brauzeit 2528,
wczesny wieczór, wioska Beelen,
Wielka Baronia Nordlandu, Deszcz rozbijał się ciężkimi kroplami o szyby, targany porywistym, północnym wiatrem i wydawało się, że prawdziwa ulewa dopiero ma nadejść. Czarne kontury bezlistnych drzew i pojedynczych zabudowań gospodarczych majaczyły na tle granatowego nieba z okien gospody "Tańczący Minstrel" w wiosce Beelen położonej w zachodnim Nordlandzie. Mieliście szczęście, gdyż dotarliście tutaj zanim solidnie lunęło, ciesząc się z dachu nad głową i paleniska dającego ciepło tego zimnego, jesiennego wieczora, z którego chyba tylko Yelena mogła być zadowolona.
Beelen nie było wielką wioską - ot, na oko trzydzieści gospodarstw otoczonych palisadą z nierówno ociosanego drewna, z jedyną w osadzie karczmą, w której właśnie gościliście. Główna sala pękała w szwach - rozmawiano, pito, śmiano się. Jesienna aura zbliżała do siebie ludzi, zacieśniała relacje. Wynajęliście pokoje u jowialnego gospodarza, który przedstawił się jako Horst Hoffman i racząc się przednią strawą oraz napitkiem, rozmawialiście. Podróżowaliście ze sobą już trzeci miesiąc, choć Niklaus i Rolf znali się dużo dłużej, niż reszta z was. Stanowiliście dość barwną ekipę, po której od razu widać było, jak i czym zarabia na życie. Goście "Minstrela" co jakiś czas obrzucali was podejrzliwymi, ale i zaciekawionymi spojrzeniami, ale w takich miejscach było to naturalne. Najwięcej uwagi zwracali na siebie Yelena, odziany w płyty Rudger i oczywiście Niklaus, na widok którego co niektórzy sprawdzali, czy sakiewki są na swoim miejscu. Chyba nie mieli tutaj zbyt dobrych wspomnień związanych z niziołkami.
Pomimo dość wesołej atmosfery, dało się też wyczuć wśród klienteli napięcie i wystarczyło się tylko wsłuchać w opowieści zasłyszane przy kilku sąsiednich stolikach, by wiedzieć, co działo się w okolicy. A ponoć działo się nieciekawie. Mówiło się, że w Lesie Cieni oraz jego okolicach grasują wielkie i okrutne wilki. Kilku wieśniaków zaginęło bez śladu, odnaleziono też okrutnie okaleczone bydło. Ofiarami padło kilku szlachciców z Auerswaldu, grupa najemników i kupiec z Wolfenburga wraz z ochroną. Paru podpitych wieśniaków rozprawiało na temat wilków na tyle głośno, że wszystko słyszeliście. - No ale mówię ci, Heinrich, że one som ogromne i białe, jakby sam Ulryk na ziemie zszedł.
- Głupiżeś, Dieter, przecie te wilki to czerwone futro majom i pełno mutacji. Najgorsze mutacje, jakie żeś widzioł w swoim życiu.
- Żodnych żem nie widzioł jeszcze...
- No właśnie, takie paskudne som, że lepij, żebyś nie widzioł.
- A jo żem słyszoł. - Wtrącił się trzeci, bekając przy okazji donośnie. - że te wilkory to som dwugłowe, a w ich łoczach ogień tańcuje. Lepij się tero nie kryncić po lasach, bo już można nie wrócić...
- Tak jak Hans...
- Ano, bidny chłop, oj bidny. Wypijmy za niego...
Stuknęli się kuflami i wydudnili niemal całą zawartość, pogrążając się w ponurym zamyśleniu. Nie od dziś było wiadomo, że wszelkie historie opowiadane przez wieśniaków należało przepuścić przez grube sito, by oddzielić plotkę od prawdy (o ile w ogóle się dało), jednak pewne było, że w okolicy znikają ludzie. Niczym nowym to jednak nie było, bo niedobitki Chaosu wciąż grasowały po Imperium, nawet teraz, pięć lat po zwycięstwie nad Archaonem i często zasadzały się na okoliczną ludność.
Z rozmyślań wyrwało was nagle przeciągłe, przebijające się przez szum lejącego deszczu wilcze wycie. Dochodziło z całkiem bliska i urwało się dość szybko, jednak zdążyło przestraszyć gości zebranych w gospodzie. Karczmarz podbiegł do drzwi i na drewniane skoble założył grubą belkę, ryglując wejście, a wracając za szynk wykonał ochronny znak młota. Część ludzi przysunęła się ze swoimi napitkami bliżej siebie, z niepokojem wyglądając w stronę okien, za którymi panowała już zupełna noc.
|