Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 10-01-2017, 20:03   #9
Hazard
 
Hazard's Avatar
 
Reputacja: 1 Hazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputację
Apel


Odkąd usłyszał swoje imię z nieoczekiwanym przedrostkiem “ser”, Albin wbił wzrok w postać konstabla. Być może chciał w ten sposób podbudować uchodźców i zachęcić ochotników, jednak kat był po prostu katem, a nie szlachcicem. Niektórzy fanatyczni członkowie jego bractwa mogliby uznać to za zniewagę. Na całe szczęście on nie był fanatykiem, dlatego skomentował to jedynie westchnieniem.
Wystąpił naprzód. Odruchowo prawie ukłonił się przed zebranymi, jednak w porę przypomniał sobie, że nie znajduje się na szafocie.
- Każda para rąk się przyda - przemówił, równocześnie szukając w tłumie iluzjonisty, z którym rozmawiał wcześniej. - Przyda się każdy, kto ma już dość bezczynnego siedzenia tu i cechuje się odwagą by stawić czoła niebezpieczeństwom.

Edisson został wybrany do zwiadu. No i prawidłowo, pomyślał niziołek. Wystąpił z szeregu z dumnie wypiętą piersią. Siedzenie w garnizonie i patrzenie na te smętne twarze nie było dla niego zbyt dobrym rozwiązaniem. Mogłoby to skutkować kumulacją frustracji a w takiej małej postaci szybko mogłoby dojść do jej eksplozji. Pozostawała jeszcze tylko kwestia Rycerzyka, który oczywiście od razu zaczął coś kręcić.
- Konny zwiad to dobry pomysł - rzekł Rodrik patrząc z pewnym powątpiewaniem na niziołka, który miał dołączyć do jego grupy na tej swojej dzikiej świni.
- Jednakowoż moją misją jest ochroną transportu szacownego Pana Perkufala, mogę poprowadzić zwiad jeżeli dostanę gwarancję, że ładunek będzie pod ochroną i zbrojni Pana Perkufala nie zostaną wcieleni do gwardii, w przeciwnym wypadku uznam to za zdradę.
- Rozumiem, że sir Rodrik ma “inne obowiązki” - Wtrącił się Edisson, akcentując wyraźnie dwa ostatnie słowa.
- Przepraszam, nie lubię stawiać ludzi przed faktem - odpowiedział cicho konstabl, zwracając się wyłącznie do rycerza. - Oczywiście, będziemy pilnowali każdego, kto zostanie w obozie. Dlatego większość gwardzistów zostaje na posterunku, żeby nikomu nie stała się krzywda podczas waszej nieobecność. Nie bardzo rozumiem, o co chodzi z tym wcieleniem do gwardii... ale nie martwcie się również o to, nikogo nie mamy zamiaru wcielać na siłę. Wy zaś - spojrzał na niziołka - milczcie teraz i złóżcie swoje skargi po apelu.
- A na co tu się skarżyć? - Zapytał, ale bardziej sam siebie. Wolał nie drażnić konstabla, póki co. Zresztą na co się tu skarżyć? Na to że wszędzie grasują popieprzone gobliny i inne chore stwory? Na jedzenie, które nie dość że paskudne to prawie go wcale nie ma? A może na zwiad, który wydaje się samobójstwem i to w dodatku w doborowym towarzystwie? Nie, Edisson przecież nie był marudą. Całą epopeję narzekań zachował w swoim małym jestestwie.
-Rozumiem konstablu, w takm razie poprowadzę zwiad, jak rozumiem, że ręczysz za bezpieczeństwo Pana Perkufala… Rodrik pomyślał, że zanim odjedzie będzie musiał poważnie rozmówić się z dwoma ochroniarzami kupca którzy mu pozostali.
-Edissonie, widzę, żeś zachwycony nie jesteś, ale akceptujesz moją komendę, prawda? Nie znam się wojskowości niziołków, jeżeli taka istnieje, ale nosisz się jak wojownik, masz jakieś doświadczenie?
- Nie, to tylko taka moda. - Niziołek strzepnął sobie kurz z ramienia kolczugi. Poczym podniósł swój młot bojowy. - A tym wbijam gwoździe… do trumien. Chętnie Ci będę towarzyszem bo tego miejsca nie zdzierże. Kiedy ruszamy?
-Jeżeli tym młotem walczysz równie celnie jak słowem, to jesteś godnym wojownikiem - powiedział Rodrik, pozwalając sobie na cień uśmiechu. Nie potrzebował wroga w tym niziołku, miał nadzieję że uzna jego dowództwo na tej misji. Następnie wyciągnął swój miecz i zaczął sprawdzać stan jego ostrości.
- Proponuje wyruszyć tak szybko jak będziemy gotowi.
- W takim razie przygotuję Bertę. Na pewno się ucieszy na wieść o wycieczce. - Obrócił się na pięcie i ruszył do swojej dzikiej świni. - Będę czekał przy zachodniej granicy garnizonu.

W trakcie tej wymiany zdań, zaczęły wychodzić kolejne osoby. Jedną z pierwszych był Dwalin. Szybko staną przy kuzynie.
- Jeśli mamy pchać się w hordę goblinów i nego zielonego plugastwa, to razem, tak jak rodziciele mówili. Na pohybel zielonym chodźmy, ściąć parę zielonych czerepów.
Oparł się trójząb, lewą dłonią musnął symbol Chauntei nie bez powodu tak podbny do godła Złotego Kłosa.
- Ale Dwalin, mają tylko jednego konia. Nie będziemy go chyba oboje męczyć?
- Ja zgłaszam się na północ - powiedział ktoś z tłumu. - Jeśli można, oczywiście. Potrafię jeździć konno.
Był to młody gwardzista, chyba najmłodszy spośród wszystkich. Konstabl jedynie machnął ręką w odpowiedzi, by stanął obok jeźdźców. Rond obrzucił go gniewnym spojrzeniem krasnoluda, któremu właśnie zwinięto miejsce w zwiadzie na północ.
Rodrik obrzucił młodego ochotnika wnikliwym spojrzeniem, zastanawiając się na ile będzie użyteczny - masz jakieś doświadczenie w walce - spytał się.
- T... tak - młodzik speszył się po tym niespodziewanym pytaniu. - Brałem udział w bitwie...
- Więc przelewałeś krew? To dobrze. - Skwitował Rodrik rad, że nie miał do czynienia z zupełnymi nowicjuszami.
Gwardzista przytaknął mu skinieniem, nie będąc pewnym, czy powinien coś jeszcze dodać.

Corlo bardzo lubił bezczynne siedzenie i cechował się odwagą godną swojego zawodu (urzędnika średniego szczebla na uczelni) dlatego stał tak, by nie było go łatwo zauważyć. Gdy spostrzegł, że jego wysiłki poszły na marne i spotkał się wzrokiem z Albinem, chciał odpowiedzieć, że dziękuje, że tu mu dobrze, że zajmie się liczeniem worków z ziarnem, albo przekonywaniem kupców by je wydali zarządcy albo naprawianiem zbroi… czymkolwiek, co pozwoli mu być z dala od goblinów i walki. Zwłaszcza od walki. Jego zachowaniem od wielu już lat rządził rozsądek. Ale nie tego dnia. Absurdalność całej tej sytuacji (wojna, ten obóz, iluzoryczne szanse na przeżycie) spowodowała, że cichy głosik z głowy, pasujący do młodszego o ćwierć wieku maga, dorabiającego sobie na studiach sztuczkami magicznymi po karczmach i zajazdach, od wielu już lat tłumiony, wyrwał się na swobodę i czarodziej powiedział:
- Sir, I volunteer for a suicide mission. - rozejrzał się niepewny czy inni załapali, że żartuje. Spojrzał na kata podpowiadając - “You're a brave man. But when I'm in command every mission's a suicide mission. “ - poruszał samymi ustami nie wydając głosu. Nie wiedział czy kierunkowe jednak wykształcenie kata także zapewniało znajomość tego dzieła i cytatu.
Nie dzięki swojej sile przekonywania i charyzmie, ale Sadraxowi udało się zdobyć uwagę wielu, którzy w milczeniu zwrócili się w jego stronę. Zawiało ciszą, kiedy tłum rozchodził się, odsłaniając iluzjonistę.
- Coś ty za jeden? - zapytał konstabl, schodząc z prowizorycznej mównicy.
- Czarodziej - cicho podpowiedział Konstablowi stojący za jego plecami Albin.
- Iluzjonista - dodał czarodziej. Poczuwszy na sobie wzrok wielu osób poczuł się jak lata wcześniej, gdy zabawiał publiczność swoimi sztuczkami magicznymi za alkohol, pieniądze i jadło. Ukłonił się i dokończył więc - Sadrax, zwany Wielkim. Przez kobiety, nie przez innych magów. Jeszcze nie, oczywiście. A to Pan Mazgiller - dodał wskazując na czarnego kota śpiącego w rękawie szaty.
Konstabl podszedł do Sadraxa i stanął z nim twarzą w twarz.
- Bawi cię to, czarodzieju?
~Niepomiernie. Zwłaszcza ten pomysł, że wyjdziemy z tego żywi - miał już powiedzieć, wstrzymał się jednak ze względu na Kata. Nie uważał by napuszony styl i udawanie, że nic się nie stało mogło poprawić czyjekolwiek morale, nie chciał jednak podrywać autorytetu przyjaciela Albina, swojego nowego znajomego.
Kat uśmiechnął się na słowa czarodzieja. Najwyraźniej do niego poczucie humoru trafiło. Zaraz jednak nieprzenikniona maska beznamiętności powróciła na jego twarz. Położył rękę na ramieniu konstabla i powiedział sucho:
- Wezmę go ze sobą na zachód. Każdy się przyda. Krasnoludy też, jeżeli nie mają na czym jechać na północ.
- Więc weźcie go, niech znika z moich oczu, póki mam jeszcze cierpliwość.

Konstabl wrócił na mównicę, wykonał kilka gestów i obok ochotników stawiła się grupa gwardzistów.
- Złoty Kłos jest wam wdzięczny za okazanie odwagi w tak trudnych chwilach! Od teraz stanowicie ochotniczy oddział gwardii! Nie martwcie się, na froncie zawsze będzie stał gwardzista, by jako pierwszy stanąć do walki i ochronić was swoimi doświadczeniem oraz umiejętnością! Rozejdźcie się i wróćcie do swoich zajęć, podczas gdy grupa Ser Albina uda się z moimi ludźmi przygotować do wyruszenia w drogę! Zwiad na północ niech podejdzie do mnie, podzielę się z wami detalami.

Dwali popatrzył na kuzyna.
- Ruszysz ze mną bracie, czy wolisz zająć się naprawą sprzętu lub przygotowani broni lepszej od tego czym teraz gwardia dysponuje. Jak widzę to też jest ważki problem. Wszak nie mogą walczyć grabiami, zaś każda broń nawet najprostsza wykonana przez ciebie będzie lepsza od tego czym ci ludzie dysponują. Nie wspominam nawet o zbrojach bo te to już zupełny obraz nędzy.. - wskaza na ludzi zebranych na apelu oraz tych kręcących się po obozowisku.
- Ja muszę ruszyć z patrolem. Moje umiejętności lecznicze mogą być potrzebne w czasie zwiadu..
- Nie chcę siedzieć w tym miejscu. Czuję, że potrzebne mi na rozluźnienie rozbicie kilku goblinich łbów - odparł młodszy krasnolud. - Mam nadzieję, że chociaż tamtym na koniach się zwiad uda i będziemy mogli wrócić do miasta, bo tutaj wiele nie zdziałamy bez porządnej kuźni.
- Nie mamy też tu kuć nowych broni i zbroi bo tego nie da się zrobić. Chyba że znalezli by się rzemieślnicy potrafiący postawić taką kuźnie jedynie naprawić i poprawić to co można przy pomocy narzędzi, które posiadamy. Cieszę, że idziesz ze mną, lecz martwi mnie, że nie masz zbroi. Trzymaj się zatem blisko mnie.
Potem popatrzył na dowódcę .
- Konstablu czy w zasobach obozu znajdują się jakieś tarcze lub zbroje oraz broń, które nie są wykorzystywane, Może od rannych. - Dwalin nie chciał wspominać o zabitych a wszak i tych było wielu. - Przydało by się dozbroić tych, którzy wyruszają na zwiad.
- Tak, jest kilka tarcz i broni, powinien być również jakiś pancerz. Chętnie dozbroiłbym wszystkich, ale z tak szczupłym zasobem, wolę zachować większość dla gwardzistów.
- Zatem dozbroić tych ze zwiadu, którym to potrzebne. Większość jakiś swój sprzęt posiada. Mój kuzyn jest dobrym wojownikiem doskonałym strzelcem lecz w tym zamieszaniu zostawił broń i większość uzbrojenia w mieście. W końcu wybierał się tylko do bezpiecznego miasta w sprawach kuźni, lecz atak zielonych nastąpił nagle.
Dwalin rozłożył ręcę i wzruszył ramionami.
- Zbytnio uwierzyliśmy w spokój, i w to, że gobliny zajmą się jak zwykle wyrzynaniem siebie nawzajem.
- Idźcie do dowódcy, na zbiórce dostaniecie co damy radę znaleźć. Ja najpierw muszę porozmawiać z drugą grupą - Konstabl ucinał rozmowę, odpowiadając tylko na najważniejsze pytania.
Jako, że nie było nic do dodania podszedł do Albina.
 
Hazard jest offline