| Po wysłuchaniu wszystkiego, co dotychczas mieli do powiedzenia jego towarzysze, do rozmowy wtrącił się również Erdor. - Drodzy moi - zabrzmiał jego barwny głos - z tego co mi wiadomo to odnalezienie miejsca, o którym rozmawiamy, jest niezwykle trudne. Nie niemożliwe, ale trudne. Przy czym nie to jest głównym problemem. Problemem jest to, co dzieje się po jego odnalezieniu. - Bard zrobił krótką pauzę, nadając całej wypowiedzi nieco więcej dramatyzmu. Przyglądnął się każdemu z osobna, po czym kontynuował. - Odejście z powrotem nie jest możliwe. Druidzi wraz z driadami plączą drogi, przecinają je starymi i nowymi drzewami oraz krzewami. Człowiek idzie ciągle przed siebie, nie wiedząc jednak, iż kręci się w koło. Istnieje możliwość opuszczenia zaklętego miejsca, ale nie w celu powrotu do domu. Dlatego uważam, że poza rozpoznaniem wroga i przygotowaniem planu działania musimy znaleźć sposób, aby wrócić cało do wioski. - swoją wypowiedź zakończył uśmiechem równie białych i równych zębów co Kendrick. - W takim razie wiesz już co będzie twoim zadaniem w drużynie - roześmiała się uzbrojona po zęby, dotychczas milcząca blondynka. Większośc mieszkańców kojarzyła ją jako członkinię straży. Aldona była wysoka, dobrze zbudowana, głośna i niezbyt ładna; za to bardzo sympatyczna. Przynajmniej dla tych, którzy w kobiecie widzieli coś więcej niż tylko wątły kwiatuszek, mdlejący na widok byle karalucha. - Wyruszamy jeszcze dziś? - Chwila, zaraz. - Dragomir spojrzał na Erdora ze zmarszczonymi brwiami, na wpół z powątpiewaniem, na wpół ze zdziwieniem. - O druidach i tej ich Naturze swoje wiem, ale o tym to nie słyszałem. Skąd masz takie informacje? - To przecież bajki głupców, którzy zwyczajnie zgubili się w lesie… - prychnęła Aldona-dziecię miasta. Erdor uśmiechnął się delikatnie pod nosem, słysząc słowa Aldony. Nie lubił ignorancji ale nie miał zamiaru z nią walczyć. Uważał to za walkę z wiatrakami. A kiedyś w Wateedeep czytał o jednym jegomosciu, który wraz ze swoim wiernym sługą… Ale nie to winno zajmować umysł młodego barda. - Dragomirze, podczas mojego pobytu w Calimporcie trafiłem na stary, zapomniany prawdopodobnie przez kapłanów zwój wciśnięty pod regał. Udało mi się go odczytać, a słowa w nim zawarte odnosimy się do miejscowych druidów. Nie wiem skąd takie zapiski w takim miejscu się znalazły, nie mniej jednak mamy tu duży problem do rozwiązania, o ile planujemy powrót do domów. - No przyznaję, że druidzi bywają nieprzewidywalni i czegoś mogę o nich nie wiedzieć… Ale czy jest jakiekolwiek potwierdzenie, że te zapiski prawda? Opowieści krążą różne, także jako spisane legendy - odrzekł myśliwy ze sceptycyzmem. - Oczywiście, że zapiski o których mówię mogą być tylko legenda bądź zwykłym falszersfwem. Było tam jednak wyjaśnienie, w jaki sposób można wezwać jednego z druidów do pojawienia się. Jednak z tego co pamietam całość opiera się o Sylvanusa. Zagubiony podróżnik będzie miał wybor: śmierć albo przejście na wiarę we wspomnianego boga. A to z kolei wiąże się z wystąpieniem w szeregi druidów. - A ten Angelvine mówił jeszcze coś przydatnego, czy ktoś jeszcze powinien do niego zajść? - zapytał Dragomir komendanta. - Nie pytałem. - Odparł rozbrajająco Obelard. - Jeśli uważacie, że będzie miał przydatne informacje, powinniście się do niego bezzwłocznie udać. - Że jak?! - wypalił odruchowo Dragomir. - Nieważne, nic nie mówiłem - dodał, po czym jeszcze szepnął do najbliższej osoby: - Z takim komendantem to powinien być jakiś dodatek do nagrody za zlecenie w trudnych warunkach… - Mnie to mów… - mruknęła Aldona, z tłumiąc rozbawienie. Dopiero teraz Dragomir dostrzegł na jej ramionach płaszcz straży. Strażnik miejski był ostatnią osobą do której łowczy miałby ochotę skierować takie słowa; na szczęście kobieta nie wydawała się oburzona. Wręcz przeciwnie - wyglądało na to, że zaraz udusi się z powodu z trudem tłumionego śmiechu. Radosną wymianę zdań przerwał nagły huk pięści komendanta o stół. - SZEREGOWA! - Ryknął Obelard. - I TY, OBYWATELU! Tu się dyskutuje o poważnych sprawach dotyczących bezpieczeństwa naszego miasta. Słusznieście zauważyli, że należy kapłana odpytać o istotne dla misji zadania, jednak to nie powód do kpin. Ufam, że dopełnicie swych nowych obowiązków z należytą sumiennością, tak? - TAJES! - wrzasnęła Aldona, odruchowo zrywając się na baczność i niechcący nadeptując myśliwemu na stopę. Przeprosiła, odrząknęła i zaczęła udawać, że poprawia sznurówki w bucie by w końcu pozbyć się czającego się w gardle śmiechu. To było bardzo długie wiązanie buta… Dragomir syknął z nagłego bólu w stopie, a na przeprosiny strażniczki tylko kiwnął głową. “W przeciwieństwie do ciebie”, miał ochotę odszczeknąć się komendantowi, ale się rozmyślił. Zamiast tego próbował powstrzymać się od uśmiechu i z kiwnięciem głowy odpowiedział: - Ta jest... - Po czym, żeby unormować sytuację, dodał: - To kto jeszcze może nam udzielić jakichś informacji lub porad? Jeżeli to faktycznie tutejszy krąg druidzki za tym stoi, to możliwe, że trafimy też na dzikie elfy. Tutejszy kapłan Torma sporo o nich wie. Ktoś jeszcze? Kobuz siedział cicho, nie mając za wiele do dodania, zdawało się że zostali wpakowani w całkiem niezły bigos. Komendant mruknął jeszcze coś pod nosem z niezadowoleniem, po czym odchrząknął. - Jeśli potrzebujecie informacji, to z pewnością powinniście się udać do Brukgraera. - Potwierdził. - Artahorn Angelvine też może mieć przydatne rady, w końcu sam jest dzikim elfem. Wreszcie przez tutejsze gospody, zwłaszcza Stalowy Dąb, przetacza się sporo podróżników, więc niewykluczone że i tamtejszy karczmarz będzie miał coś ciekawego do powiedzenia.
Gdy już nikt nie miał dodatkowych pytań nowo sformowana drużyna pożegnała się z komendantem i wyszła przed budynek. - Czyli mamy wziąć od Prazy mieszek na zaopatrzenie, odwiedzić kapłana Torma, Brukgraera Heavybeadsa i kapłana Chauntei, dzikiego elfa Artahorna Angelvine’a - podsumowała Aldona gdy już wyszli. Ją interesował głównie mieszek - skoro wysokość wypłaty musiał dopiero zaakceptować stary Heremby to nie bylo pewne, czy dostaną nawet połowę wymienionej kwoty. - Możemy za zaliczkę nabyć u nich tę różdżkę leczenia, to dobry pomysł. Ech, religijny dziś mamy dzień. Chcecie wyruszyć jeszcze dzisiaj? Już południe… - ziewnęła dyskretnie i rozejrzała się za Piesełem. Spotkania u komendanta zawsze wklekły się jak smród po gaciach. - A, i karczmarz, przepytać karczmarza. Możemy się rozdzielić, a potem spotkać w Stalowym Dębie, co wy na to? - Tylko gdzie my taką różdżkę możemy kupić? - zastanowił się Dragomir. - Nigdy takimi rzeczami się nie interesowałem… Wiem tylko, że jedyne magiczne szpargały, jakich kiedykolwiek używałem, zamówiłem u Baggnockle’a. Swoją drogą, może ma coś jeszcze ciekawego na drogę… Może wyłudzimy jakąś zniżkę, ma interes w tym, żebym przeżył - wyszczerzył się myśliwy. - Taką różdżkę, może kapłani będą mieli, można popytać, skoro i tak tam będziemy. Jeśli idzie o zapłatę, to liczyć można na to co na pewno będzie, reszta to marzenia, o ile wszyscy wrócą w jednym kawałku. - Sarknął Kobuz. - No to w drogę. Ja mogę iść do gospody, wziąć właściciela na spytki - chytrze oświadczyła Aldona. - Wiecie, tylko wracając do Baggnockle’a, ja nie wiem, co komu może być potrzebne. Nie znam się na tych całych magicznych szpargałach - oświadczył Dragomir. - Możemy pójść wspólnie do Prazy po, potem do Baggnockle’a, a potem się rozdzielić. Chyba żeby zdać się na jego znajomość tematu - w takim razie Praza - rozdzielenie. Mam jeszcze znajomości u centaurów - jeden z nich jest zazwyczaj dobrze poinformowany i wczoraj wrócił do miasta. Podpytałbym ich. Zostają jeszcze dwie kaplice, “Stalowy Dąb”... a co ze “Złotą Gęsią”? Potem myślałem się spotkać przy wyjściu z miasta, ale może być i “Dąb”. - No ale co, na noc w las pójdziemy? Przecież już południe! - zdumiałą się strażniczka. Nie żeby przepytywanie i zapasy miały im zając więcej niż godzinę… ale kto tam wie tą zbieraninę… - Jeśli chodzi o magiczne artefakty, to ja i Kendrick możemy się tym zająć - wtrąciła się Furia, która stwierdziła, że jest tutaj akurat najbardziej kompetentną osobą. - A wyruszyć najlepiej o świcie, bez sensu się szwendać późną porą, choć mi ciemności nie przeszkadzają - wzruszyła ramionami, a jej mina stale była poważna. Myśli kotłujące się w głowie nie nastawiały jej pozytywnie.
- No to spotkamy się o świtaniu przed bramą - zdecydowała Aldona i drużyna rozeszła się do swoich spraw.
Ostatnio edytowane przez Sayane : 16-01-2017 o 08:59.
|