Konto usunięte | Kendrick nie miał szczęścia w życiu. Porzucony za młodu, trafił do przytułku dla sierot i choć zwykł dobrze sobie radzić dzięki wrodzonej charyzmie oraz niebiańskiej krwi płynącej w żyłach, to miał wyjątkowego pecha do kłopotów. Nie to, żeby był łatwowierną osobą, przeciwnie wręcz; nosa do kanciarzy miał jak pies myśliwski do zwierzyny. Największą wadą Kendricka było to, że był niezwykle zadufany w sobie. Brało się to z przekonania, że dobrą gadką i paroma sprytnymi sztuczkami zdoła zabajerować każdego, a rzeczywistość pokazywała, że nie zawsze działo to w ten sposób. Ludzie, którzy często mieli z nim do czynienia, szybko uodparniali się na jego niepoparte czynami słowa, potrafili przejrzeć zasłonę kłamstw i choć Kendrick był bardzo popularny w swojej okolicy, to wraz z wzrostem przyjaciół, rosła też liczba jego wrogów.
Nie trzeba być jasnowidzem, aby przewidzieć, że takie lekkomyślnie podejście do życia może się kiedyś źle skończyć; że los odpłaci się z nawiązką niebieskowłosemu mężczyźnie. Tak też się stało na dzień przed otrzymaniem wezwania od lokalnego władcy. Kendrick zadłużył się u wędrownego kupca, który był krasnoludem i jak to zwykle bywa w przypadku tej chytrej i prostackiej rasy, nie dał się omamić zapewnieniom niebianina, że ten zwróci całą kwotę jeśli tylko da mu tydzień więcej czasu. Handlarzowi bardzo śpieszno było i kiedy termin minął, nasłał na Kendricka lokalnych zakapiorów, których z wielkim trudem niebianin zdołał przekonać, aby oszczędzili jego piękną twarz. Zastraszony Kendrick, niemalże natychmiast po całym tym nieszczęsnym wydarzeniu, udał się do sędziwego kapłana, który kierował sierocińcem i przebłagał go, aby ten spłacił jego długi, obiecując, że odda co do grosza i będzie mu jeszcze dłużny przysługę. Starzec przystał na tą ofertę, ufając swojemu dawnemu podopiecznemu i zapłacił należną kwotę kupcowi.
Tamtego wieczora Kendrick wracał do domu, obiecując sobie w duchu, że dotrzyma danej przysięgi. Opowieścią o swoich przygodach nie podzielił się jednak z Furią, u boku której wiódł proste życie w chatce na peryferiach miasta. Obawiał się jej gniewu, ale jeszcze bardziej bał się jej smutku na wieść o wiszącymi nad nimi zobowiązaniami. Nie chciał przerzucać na nią swych problemów i miał już dość uciekania przed dręczącymi go błędami swych decyzji. Chciał to załatwić po męsku; samodzielnie i miał już dość niekończącego się pasma porażek w swoim dorosłym życiu. Miał sobie coś ważnego do udowodnienia i wierzył, że tym razem podoła wyzwaniu.
Następnego dnia spał do późna, a właściwie do momentu, gdy leżąca tuż obok Furia, przyłożyła swe lodowate stopy do jego odkrytych pleców. Nie znosił tego, nie potrafił zrozumieć jej wiecznej złośliwości i choć zakochał się w jej temperamencie, to wciąż nie mógł się przyzwyczaić do wszystkiego co było z tą cechą charakteru powiązane. Z drugiej strony nie umiał się na nią gniewać, a przynajmniej nie na długo. Po początkowym krzyku i towarzyszącym mu bluzgom, które spłynęły pod nosem, Kendrick odwrócił się w jej stronę, przytulił i czule pocałował, a potem, czując chłód unoszący się w powietrzu, niechętnie wstał, ubrał się i wyszedł rąbać drewno na opał.
Tego dnia słońce wznosiło się wysoko po bezchmurnym niebie i choć było niedługo przed południem, to poranna rosa wciąż utrzymywała się na źdźbłach trawy, tworząc błyszczące w świetle słońca morze drobnych kropelek. Kendrick przez chwilę napawał się tym widokiem i nawet wciągnął przez nozdrza strumień świeżego powietrza, po czym przełożył siekierę przez bark i udał się w stronę samotnego pnia, który znajdował się nieopodal zagrody, za którą trzymali dwa małe prosiaki.
- Nie teraz, Bekon. Żarcie dostaniesz wieczorem jak wrócę z miasta - powiedział w stronę jednego z prosiaków, który na jego widok zaczął głośno chrumkać, zbliżywszy się do drewnianej zagrody. Stojącą dalej za nim płochliwą samicą, Kendrick zwykł nazywać Szynka, co doskonale świadczyło o jego niezbyt wyrafinowanym poczuciu humoru.
Ledwo Kendrick zaczął rąbać drewno, kiedy na horyzoncie zauważył zbliżającą się w jego stronę postać. Podążała od strony miasta i ubrana była w mundur straży miejskiej, a przynajmniej tyle mógł stwierdzić patrząc pod słońce. Niebianin przełknął głośno ślinę, czując zbliżające się kłopoty. Zastanawiał się czy ten pazerny kupiec postanowił się zemścić i mimo zakończonego sporu, zdecydował się wysłać za nim przedstawicieli prawa. Kendrick odrzucił siekierę za siebie i przyjął zupełnie niewinną minę, oczekując nadejścia strażnika.
- Kendrick Czarnoszpon? - Zapytał odziany w mundur mężczyzna, na co niebianin odpowiedział kiwnięciem głową. - Mam list do ciebie i twojej… partnerki - powiedział robiąc wymowną pauzę. Kendrick zastanawiał się przez chwilę czy to była celowa złośliwość, czy też strażnik faktycznie zastanawiał się nad doborem słów. W rzeczywistości nie byli małżeństwem, na co większość okolicznych rodzin spoglądała z niekrytym niesmakiem, a nawet oburzeniem i choć kochał Furię namiętnie, to wizja małżeństwa wciąż wydawała się odległym marzeniem.
- Od lorda Haremby - przerwał jego rozmyślania strażnik, na co Kendrick odpowiedział niezrozumiałym burknięciem, po czym sięgnął ręką znad drewnianego ogrodzenia po wystawiony w jego stronę list.
- To wszystko? - Zapytał, rozwijając pergamin, lecz nim zaczął go czytać, spojrzał podejrzliwie znad krawędzi listu na strażnika, który po dostarczeniu wiadomości, bez słowa wyjaśnienia odwrócił się plecami do niego i zaczął się oddalać w stronę miasta. Kendrick mimowolnie wzruszył ramionami i odetchnął z ulgą, wracając do lektury.
- Wygląda na to, że moje problemy same się rozwiążą. Łaskawa Tymoro, dziękuję ci! - Powiedział, kiedy przeczytał treść listu.
- Furia! - Krzyknął w stronę chaty, choć wątpił, aby ta go usłyszała. - Pakuj się!
__________________ [URL="www.lastinn.info/sesje-rpg-dnd/18553-pfrpg-legacy-of-fire-i.html"][B]Legacy of Fire:[/B][/URL] 26.10.2019 |