Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 15-01-2017, 14:59   #1
Asderuki
 
Asderuki's Avatar
 
Reputacja: 1 Asderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputację
Dokąd zaprowadzą ścieżki [Tabula Rasa - Autorski]

Król rządził Królestwem Północy. Królowa Królestwem Południa. Różnili się od siebie tak jak słońce od księżyca. On był bladym człowiekiem, z gęstą długą siwiejącą brodą i równie długimi włosami. Jej gładka skóra była koloru złota, a włosy długie, proste i czarne niczym smoła. Jego zamek był ciemny, na skalistym wzgórzu otoczony iglastymi drzewami. Jej zamek był skąpany w promieniach słońca, jasny i ciepły w otoczeniu cyprysów. Król lubił się wymykać ze swego zamku, aby popatrzeć na swych poddanych jak pracują. Królowa wolała oglądać występy utalentowanych cyrkowców ze swojego pozłacanego tronu. Oczy króla błyszczały charyzmą i ponadprzeciętną inteligencją. Królowej zaś zionęły chłodem i wyrachowaniem. Królestwa odzwierciedlały swych władców. Prawo i emocja rządziły ludźmi Północy. Złoty pieniądz dyktował życie ludzi złotoskórej królowej. Król Północy za swój znak miał sowiego gryfa. Królowa zaś złotego czykaryka o czarno-biało-złotym czubie.

Nie żywili do siebie ciepłych uczuć. Choć nigdy nie widzieli się na oczy, wpojona im przez swych ojców i matki niechęć trwała. Utarczki na granicach trwały nieustannie, kiedy władcy grali w strategiczną grę przeciwko sobie. Po każdym starciu wymieniali ze sobą listy. Nikt tak naprawdę nie wie dokładnie kiedy pierwszy gryfik został wysłany z wiadomością i nikt poza samymi władcami nie znał treści niesionych przez niego. Mówiło się jednak, że z każdym listem ich oczy nabierały coraz to innego wyrazu. Nastał moment kiedy ich potrzeba była zbyt silna aby zaprzeczać jej istnieniu. Postanowili się spotkać. Razem ze swoimi wojskami stanęli naprzeciwko siebie. Dzieliła ich tylko odległość pomiędzy swoimi obozami. Nim rozpoczęła się kolejna bitwa oboje ruszyli poprzez ubitą ziemię. Gdy zbliżali się do siebie rosło w nich napięcie tak wielkie, iż nawet wyczuwali je nawet prości żołnierze.. Nie stanęli naprzeciwko siebie. O nie. Rzucili się w swoje ramiona ciasno zwierając swoje usta w ognistym pocałunku. Obie armie w osłupieniu patrzyły na obraz malujący się przed ich oczyma. Gdy ich umysły objęły w końcu co się stało zaczęli wiwatować. W końcu sąsiedzi mogli zostać tylko sąsiadami porzucając zapalczywą wrogość.

Nie wszystkich oczy jednak były przepełnione szczęściem. Zazdrosne i zranione spojrzenia kryły się w tłumie rycerstwa i pospólstwa. Król i Królowa choć swym gestem złączyli zwaśnione nacje, mieli przed sobą jeszcze wiele wyzwań. Tym razem jednak nie musieli ścierać się z nimi samotnie.

Opowieść o Królu i Królowej
Ignacio Bandura


Tribaan i dwóch innych kapłanów obserwowali paradę przejeżdżającą przez wieś. Znamienici rycerze na bojowych gryfach, dumni wojacy i ciężko okutani zakonnicy w barwach czerwieni, czerni i szarości głosili swoje słowo pod jasnym słońcem. Śnieg skrzypiał pod ich stopami
- Że niby kogo oni reprezentują?
- Wołają coś o sprawiedliwości - pstrokato i bogato ubrani towarzysze Tribaana żywo komentowali całe zdarzenie. To było coś nowego. Nowy bóg. A przynajmniej tak twierdzili uczestnicy parady. Wrzeszczeli o bezprawiu i uciemiężeniu człowieka. Nawoływali do podniesienia głów i zerwania ze strachem. Ogłaszali jakoby ludzie mieli nadzieję, bo to ich wybawca nadszedł. Człowiek, który został bogiem.
- Co za bzdury! - oburzył się pstrokaty kapłan o złotych lokach wystający spod wyszywanej złotą nicią chaperonu.
- Herezja - odparł spokojnie Tribaan. Jego blada twarz wykrzywiła się w grymasie gniewu upodabiając go do bóstwa które reprezentował.
- Niech ich pochłonie toń - wycedził rzucając klątwę. Jeden z krzykaczy odwrócił się nagle. Jego twarz zdradzała strach. Jednak nie tylko on usłyszał słowa kapłana boga śmierci.
- Nie lękaj się przyjacielu! - karzeł klepnął wojaka w bok podchodząc bliżej. To on krzyczał najgłośniej ze wszystkich.
- Nie mają nad nami władzy! Chroni nas nasz bóg! - wykrzykiwał tak głośno, że aż dziw było aby z tak małego ciała wydobywało się tyle mocy.
- Jesteście niczym więcej jak sektą - Tribaan nie zamierzał polemizować z głośnym krzykaczem.
- Chyba bardzo potężną - Karzeł wskazał gestem pochód, który teraz się zatrzymał.
- I bardzo majętna - dodał rycerz siedzący na gryfie. Podniósł przyłbicę swojego hełmu ukazując twarz.
- Hrabia Gusmerich? - powiedział z niedowierzaniem złotowłosy kapłan.
- Oczywiście - mruknął Tribaan.
- Mam dość waszego wyzysku! Uciskacie prostych ludzi i ograniczacie ich wolność przesądami wyssanymi z palca! - takich słów można było spodziewać się po szlachcie. Zapewne wspierał tych heretyków, bo nie w smak mu była danina dla kościołów, pomyślał kapłan. Odprowadził wzrokiem hrabiego dumnego ze swej zuchwałej przemowy. Usłyszał westchnięcie. Karzeł kręcił głową wywracając oczami.
- Kończy się wasza era. Koniec ucisku samolubnych bogów. Nadchodzi czas wolności człowieka i jego niezależności - niesamowita pewność bijąca z postawy małego człowieka powiedziała kapłanom, że naprawdę wierzy w swoje słowa.
- Nadszedł czas aby odzyskać konie.


Hebald Ristoff przekładał sterty papierów w poszukiwaniu potrzebnych mu informacji. Westchnął po raz wtóry widząc niedociągnięcia we wpisywaniu dat. Gdyby nie to już dawno wszystko byłoby poukładane.
- Mistrzu... arcymag prosił abyś zorganizował wyprawę.
Ristoff oderwał głowę od dokumentów i spojrzał na podstarzałego służącego arcymaga. Obaj mężczyźni zmierzyli się chłodnym wzrokiem.
- Staram się. Ale w tym bajzlu nic nie można znaleźć! - Szarpnął ręką przewracając stos zwojów i papierów.
- Teraz na pewno - odparł cicho służący. - Przypominam tylko jakie jest życzenie najwyższego maga i założyciela tego wspaniałego uniwersytetu - szeroki gest ręką towarzyszył uwadze.
Ristoff westchnął ciężko przyglądając się jak blady służący wychodzi z pokoju. Cmoknął z niezadowoleniem widząc rozsypane dokumenty. Wielki nieobecny “arcymag”, którego nikt nie widział, a nieliczni mogli przyjrzeć się tylko jego iluzji. Pojawił się znikąd dziesięć lat temu z ogromną ilością kosztowności i “wybudował” akademię w mieście. Miał plany narysowane na papierze i w rytualne trwającym cały tydzień “stworzył” uniwersytet. Żaden z magów czegoś takiego nie widział. Ta magia była… inna. Nie trzeba było jednak wiele aby żądni pieniędzy urzędnicy z ochotą pozwolili rozpanoszyć się potężnemu magowi. Teraz wszyscy chcący posiadać wiedzę mogą się uczyć wśród znamienitych magów takimi jak chociażby sam Ristoff. Mag wstał od biurka i wyszeptał słowo. Jak każdy chcący prawdziwie znać tajniki magii przed uniwersytetem szkolił się na zachodzie w pustynnych miastach Rummanaru. Tradycja telekinezy nie była mu obca i już wkrótce kartki, niesione niczym lekkim powiewem, poukładały się na stole. Zadowolony już chciał siadać z powrotem do pracy, ale coś zwróciło jego uwagę. Na stercie papierów siedział dość spory motyl o intensywnie niebieskich, połyskujących skrzydłach. Stąpał małymi nóżkami po literach. Obracał główkę jakby uważnie przyglądając się ich treści. Ristoff szybkim ruchem uderzył w kartki miażdżąc bezbronnego insekta.
- Nie będziesz mi się tu panoszyć… - warknął wytrzepując truchło za okno na zimny jesienny dzień.


Królestwo Równonocy powstało piętnaście lat temu i zdążyło przyjąć na barki kilka cięższych wydarzeń. Ledwo pięć lat później Miasto Środka ogłosiło swoją niezależność od Królestwa dzięki powstałemu tam uniwersytetowi. Wkrótce potem na głowy pary królewskiej spadła informacja o szybko szerzącej się sekcie wieszczącej o człowieku, który został bogiem. Oczywiście kapłani Pana Śmierci zareagowali najostrzej zwracając się do korony o pomoc. Nim ta postanowiła odpowiedzieć kapłani Pana Wojny zmierzyli swoje siły z rozrastającą się sektą. Ku zaskoczeniu wszystkich nowa sekta zjednała sobie wystarczająco rycerstwa i szlachty, aby zgniecenie ich siłą wcale nie było takie proste. Kolejne cztery lata trwały utarczki aż do momentu kiedy to na scenę wszedł Upadły. On wraz ze swoją plugawą armią wyszedł z Baratronu znajdującego się na dalekim południu Królestwa. Sekta Boga Człowieka starła się z nim u podnóży samotnej góry potem zwanej Górą Upadłego. Choć wyznawcy poradzili sobie z demoniczną armią i wygnali Upadłego z powrotem do jego rzeczywistości ziemię zostały na zawsze skazane. Potężny demon skaził ludzi samą swoją aurą pozostawiając z początku ukrytych Opętanych. Jak się szybko okazało nowa religia posiadała sposoby aby ujawnić osoby “zakażone”. Choć wzbudziło to wiele podejrzeń dla prostego ludu zdało się to ratunkiem. Powoli nowa wiara odnajdowała swoje miejsce pośród ludzi.
W tym czasie Miasto środka nie próżnowało posyłając swoich magów jako pomoc w walkach, lub wsparcie dla ludzi. Mając możliwości, pomimo niepokojów, wysyłała ekspedycje badawcze na mało poznane tereny. Kiedy królestwo uspokajało się uderzyła informacja od miasta jakoby odkryli ruiny jakich do tej pory nigdy nie widzieli. Szum rozniósł się i chętnych do pomocy nie brakowało - uniwersytet jednak zazdrośnie pilnował tajemnicy dokąd to udają jej ekspedycje aby zmniejszyć ryzyko “niepotrzebnych zniknięć artefaktów i sprzętu badawczego”. Minęło pół roku i wrzawa nieco zelżała choć zainteresowani wciąż kierowali swoje spojrzenie na uniwersytet. Ten jednak milczał.


Nadeszła zimna jesień zapowiadając mroźną zimę. Na uniwersytecie, pośród wykładowców, zapanowało poruszenie. Wiadomości od ekspedycji przychodziły z opóźnieniem. Z początku zrzucano to na pogodę. Pod koniec jesieni jednak zabrakło informacji zwrotnej. Od ponad miesiąca nie przyleciał ani żaden gryf ani nie dało się magicznie z nimi połączyć. Nastąpiło poruszenie przeniesione cicho i od ucha do ucha. Zbierano kolejną ekspedycję. Po cichu, kontaktami. Informacja płynęła dookoła niczego nieświadomych mieszczan. Esmond od początku był w to wciągnięty. Ristoff zatrudnił go do przekazania informacji właściwym osobom. Hektor wcześniej zainteresowany ekspedycją dostał cynk od Tribaana. Jak niemal każdy kapłan Pana Śmierci miał on specjalny szacunek dla utopców wierząc, że należy im dać szansę na odnalezienia powodu dla którego się znaleźli z powrotem na świecie. Lily zaś podróżowała właśnie za swoim przybranym mistrzem po okolicznych wsiach kiedy i do jej uszu dotarły te niezwykle interesujące informacje. Wystarczyło jedno spojrzenie na mistrza by wiedziała, iż nawet nie zamierza próbować jej zatrzymać. Termin przybycia do miasta był krótki. Utopiec i kobieta bez problemu dotarli w wyznaczonym czasie. Zima przybierała na sile. Świtało kiedy mieli się zebrać na placu uniwersytetu. Esmoda zbudzono wcześniej aby przygotował wóz wraz z niewielkimi zapasami. Gdy Hektor i Lily dotarli na miejsce byli sami prócz Esmonda. Plac był dziwnie pusty i słychać było tylko padający śnieg. Kolejne dwie okutane w ciepłe płaszcze postacie dołączyły do niewielkiej grupki.
- To wszyscy?
 

Ostatnio edytowane przez Asderuki : 16-01-2017 o 01:01.
Asderuki jest offline