Księżna mogła wrócić myślami do wcześniejszej rozmowy z Irene. Aura Starszej Giovanni lśniła jasną zielenią, ciemnym błękitem a na domiar złego przeplatały się w niej te płomyczki świadczące o używaniu jakiejś magii.
Giovanni wypierała się wszelkich zarzutów, przepraszała za nieporozumienie, zapewniała o swoim oddaniu Camarilli i Księżnej. Będzie musiała trochę przytemperować ambicje Irene, jednak tak by pozostali nie poczuli się zagrożeni. Co by było gdyby starsza Giovanni zaszkodziła Sabatowi… będzie musiała nad tym popracować i to szybko.
***
Fuller Building
Przez resztę wczorajszego wieczoru, poddani Belle niczym mrówki przemieszczali się po apartamentach, wdrażając rozkaz przeprowadzki w życie. Księżna posiadała całą świtę współpracowników, ghuli, trzodę, a ci wszyscy często mieli jeszcze swoich! no i każdy, posiadał jakieś “ważne” przedmioty. Jednak już tej samej nocy, tak jak zadeklarowała, Księżna zaległa w letarg w swoim ulubionym Fuller Building, gdzie z okien swoich apartamentów mogła rozpościerać wzrok na swoją domenę.
Jej córka zajęła pomieszczenia normalnie dla niej przeznaczone, to jest piętro niżej. Nadejdzie chwila, w której wampirzątko zapragnie mieć więcej przestrzeni. Jednak ten czas nie nadejdzie przez całe lata, a sądząc po temperamencie Doris, może nie nadejść przez całe dziesięciolecia.
Na dzisiejszy wieczór, Księżna miała zaplanowane szereg rozmów: Starszy Brujah Anastazja, Duszewska i jeszcze Malkavianie. Zapowiadała się ciekawa noc. Na szczęście sam fakt obudzenia się w innym miejscu zadziałał na księżną pozytywnie. Wypiła lampkę krwi i przeszła do garderoby. John podążał za nią.
-
Chcę porozmawiać z Doris, ale przejdę się do niej. - Uśmiechnęła się do ghula. -
O której spodziewamy się pierwszych gości?
-
Pani Honorata wyprosiła audiencję jako pierwsza - Zakomunikował John podążając za Księżną. -
Będzie o siódmej czyli za trochę ponad dwie godziny. ***
Z pokoju zajmowanego przez jej córkę, dochodziły jakieś hałasy. Księżna weszła tam pewnym krokiem.
Pomieszczenia zajmowane przez Hanachiyo były zawsze dobrze utrzymane więc nic nie wskazywało na to by Doris nagle zmieniła upodobania estetyczne. W pokoju było czuć zapach egzotycznych kadzideł. Panował tu jednak obecnie pewien nieład, krzesło było przewrócone, na podłodze leżały porozrzucane ubrania.
Męskie.
Na łożu, Księżnie ukazały się ogromne umięśnione plecy. Mężczyzna ewidentnie nie był na materacu sam, aczkolwiek zważywszy na jego dużą masę, Belle dopiero po chwili dostrzegła oplatające jego kark smukłe, zatatuowane dłonie.
Wampirzyca uśmiechnęła się i oparła o framugę drzwi. Z zaciekawieniem przyglądała się swojemu baraszkującemu childe, ciekawa kiedy zorientuje się, że przyszła. Z zaciekawieniem zerknęła, czy rozpoznaje mężczyznę.
Faktycznie, facet wyglądał na pracownika ochrony jednego z “domów”. Dla kogoś takiego jak spokrewniony, czy nawet ghul księżnej, zwyczajnie nikt, jednak Belle po prostu miała pamięć do twarzy swoich pracowników. Mężczyzna był niemal dwumetrową masą mięśni i rzucał się w oczy. Nie oszczędzał się na Doris, to chyba była przygoda jego życia.
Bystre zmysły Księżnej, wychwyciły słodki zapach krwi. Patrząc z boku, Belle dostrzegła, że wypięta Doris wgryza się w biceps pokrywającego ją kochanka. Wampirzątko przerwało na moment i dyskretnie zerknęło za siebie, spotykając tam wzrok Matki. Twarz Doris, na której malowała się przyjemność stężała nagle, młoda szukała w Księżnej objawów przyzwolenia bądź też nagany.
Dame dała jej znak ruchem głowy by kontynuowała. Wampirzyca czuła jak w niej samej narasta apetyt, dwojakiego rodzaju. Doris przymknęła oczy i pojęczała rozkosznie mężczyźnie motywując go do zdwojenia swoich wysiłków i siły. Kiedy facet dochodząc tryumfalnie zawył, wampirzątko pod nim obrócił się jak kobra i wgryzło w jego grdykę. Doris zaatakowała jak dzikie zwierze i jak dzikie zwierze piła. Kochanek, chyba nie świadomy bycia tu ofiarą, w ekstazie objął piersi wygiętej w łuk wampirzycy. Doris poprawiła uchwyt swoich długich paznokci na mięśniach mężczyzny.
Księżna podeszła do kochającej się pary i przykucnęła przy Doris.
-
Ostrożnie, toż nie chcesz go zabić, prawda? - Jej głos był cichy, spokojny. Uważnie obserwowała czy jej childe się powstrzyma.
Doris przestała gdy tylko kochanek zaczął osuwać się na plecy co w tym przypadku oznaczało iż spadnie z łóżka jeśli ktoś go ni przytrzyma. Doris chwyciła więc ramię mężczyzny i rzuciła go przed siebie na materac, to przywodziło trochę na myśl jakiś chwyt samoobrony. Osiłek leżał rozłożony z błogim wyrazem twarzy, wampirzątko wylizało dokladnie jego rany, po czym przycupnęło obok, przy swojej Matce.
Belle pogładziła ją po twarzy.
-
Grzeczna. - Uśmiechnęła się do Doris. -
Ubierz się i dołącz do mnie w gabinecie, dobrze?
Doris jak to miała w zwyczaju skłoniła poddańczo głowę. Księżna widziała w jej aurze podniecenie i strach, ale czy dobre dziecko nie powinno czuć respektu przed matką?
Księżna opuściła pokój, w ślad za nią podążył John. Przysiadła za wielkim biurkiem. Ghul stanął naprzeciwko, gotów złożyć raport, ona jednak oparła tylko twarz na dłoniach i wpatrzyła się drobny deseń na jego krawacie. O co tak właściwie chciała poprosić Honorata? O pomoc, o spokój, po to by dalej węszyć? Belle czułą, ze wielu nieśmiertelnym bardzo zależy na podważeniu jej władzy, a ona nawet nie była pewna czy nie chciałaby jej oddać. Ta myśl ukuła ją, co wyraźnie odmalowało się na jej twarzy. Była księżną i w tej sytuacji miała dwie opcje, albo spróbować przejąć władzę nad całym Nowym Yorkiem, albo się wycofać.
-
Chcę by Irene nieświadomie zaatakowała Sabat. - Jej oczy skupiły się na oczach ghula.
John pokiwał głową.
-
A potem wziąć ją pod “opiekę” lub… nie? - zgadywał.
-
To będzie zależało od niej, a może bardziej od tego po czyjej stronie znajduje się bardziej. - Belle odchyliła się na fotelu i spojrzała w sufit, krzyżując ramiona na piersi. -
Prawdopodobnie gdyby zajął się nią Sabat byłoby dla niej lepiej. Chciałabym jednak by przy okazji mi z czymś pomogła… najlepiej z Salvatorowym problemem.
-
Giovanni są zawsze tylko i wyłącznie po stronie Giovanni - wtrąciła Doris, która pojawiła się w pomieszczeniu chwilę po Księżnej i jej ghulu.
-
Dlaczego uważasz, że Salvatore musi być problemem? - spytał zaś John.
Księżna nie spojrzała na Doris. Nie lubiła jak ktoś wcinał się w jej rozmowę.
- J
est silny i stoi po drugiej stronie barykady. Czy rzeczywiście jest problemem dowiem się po rozmowie z Anastasią.
Po tej wypowiedzi zapadła cisza. Belle powoli i niechętnie przeniosła wzrok na swoje childe.
-
Zostawisz nas na chwilę John?
Dopiero gdy ghul opuścił pokój zwróciła się do młodej wampirzycy.
-
Jak się czujesz?
Doris wbiła wzrok w okno.
-
Widzę więcej, słyszę więcej, czuję więcej… a jednocześnie czuję mniej. Kiedy kochałam się, myślałam jedynie o jego krwi, o tym jaka jest słodka i o tym jak dobrze zrobi mi gdy ten ciepły płyn wleje się we mnie, kiedy go przełknę. Czułam niedosyt gdy musiałam przestać, czułam strach że zrobię mu krzywdę, czułam się… silna gdy leżał przede mną.
Belle obserwowała ją. Zapowiadało się dobrze, małe wampirzątką wydawało się świadome tego kim jest, miało też właściwe odruchy.
-
Próbowałaś jeszcze innej krwi? wczoraj nie było zbyt wiele czasu.
-
Kiedy się obudziłam, poczułam, że… bardzo potrzebuję mężczyzny. Rick bywał moim kochankiem w przeszłości. Dbałam zawsze by wszyscy wyjątkowo spisujący się pracownicy “domów” byli odpowiednio nagradzani i motywowani, a jak lepiej było zmotywować i nagradzić mężczyznę? i jak prościej? - uśmiechnęła się. -
Tym razem było inaczej… to ja potrzebowałam, po prostu wszystko krzyczało we mnie, że muszę mieć mężczyznę. Posłałam więc po Ricka. To dobry, rzetelny pracownik ale proste stworzenie, niemal natychmiast chciał mnie wziąć. Dopiero po chwili zorientowałam się, że moje pragnienie nie tyczyło się tak jego ciała, co krwi. Oddałam się więc Rickowi za vitae. - Doris zaśmiała się pod nosem. -
Oczywiście to ja lepiej wyszłam na tej wymianie, poczciwy Riki nawet się nie zorientował, że jakaś była.
Księżna uśmiechnęła się. Doris była urocza, ciekawe jak sobie poradzi w tym świecie.
-
Znajdź sobie kilku żywicieli, pięciu może siedmiu. - poleciła. Doris skłoniła głowę, widać było jednak iż ma szczęśliwy wyraz twarzy. Belle zerknęła na jedno z wielkich okien, odwracając po raz pierwszy wzrok od swego childe.
-
Odbędę dzisiejsze spotkania bez ciebie, chcę inaczej poinformować radę o twojej przemianie.
Doris nawet nie drgnęła, cały czas pozostając z pochyloną głową.
-
Zajmij się w tym czasiem sprawami w domach, zorganizuj to tak byś mogła dyrygować nimi tylko w nocy, dobrze?
-
Oczywiście Pani. - odpowiedziała natychmiast, spodziewając zapewne tego polecenia. Jeśli tylko Księżna nie popełniła fatalnego błędu w doborze potomka, Doris zajęła się tą kwestią już dawno przed spodziewaną przemianą.
-
Przyznam też, że poczułam się dziś zaniedbana. - Dodała jeszcze Księżna i nie musiała nawet zerkać na aurę swojego dziecka. Doris aż się zatrzęsła. Uniosła szeroko rozszerzone oczy i spojrzała na Matkę z przestrachem.
-
To się nie powtórzy Pani. - skruszone wampirzątko stało gotowe na znak do opuszczenia pomieszczenia.
-
Zaopiekuję się tobą po spotkaniach. Możesz odejść, ale bądź w pobliżu. Wezwij też Johna. - Na chwilę zapadła cisza. Doris zaczęła się wycofywać i wtedy księżna odezwała się ponownie. -
A i nie rozmawiaj z malkavianami. Mam pewne obawy co do nich. - Księżna sięgnęła po jeden z leżących na biurku raportów, rozmowa została zakończona.
John pojawił się niezwłocznie. Wciąż było jeszcze sporo czasu przed spodziewaną wizytą Tremerki.
-
Poproszę o raport John. Jak tam nasze wpływy w branży medycznej? - Belle z uśmiechem wpatrywała się w ghula. -
Ah… i jak sytuacja na Bronx?
-
Każdy dzień i każda noc w której nasz przyczółek się utrzymuje, można poczytać za sukces. Doprawdy, ta branża jest niemożliwie zdominowana przez Sabbat, jedyna pociecha jest taka, że Honorata ma jeszcze bardziej pod górkę nawet bez naszej “pomocy” jej ghul został napadnięty, jest ciężko ranny, ale Tremerka chyba bała się go zostawić w szpitalu.
Popatrzyła na Johna, pozwalając sobie by jej twarz spoważniała.
-
Hm… Sabbat, sabbat. Tak bardzo chętnie bym się pozbyła tego problemu. - Sięgnęła do papierośnicy i odpaliła papieros. -
Kto go napadł?
-
Jeszcze nie wiemy, choć możliwe iż faktycznie stoi za tym Sabbat, ktoś doktorowi wylał kwas na twarz, chyba jedyna osoba która mogłaby mu teraz pomóc to ten Tzimisce, Lee. No chyba że Tremere mają jakieś specjalne czary…
-
A jak się miewa nasz Tzimise, nadal siedzi cichutko?
-
Ku uciesze wszystkich tak. Tam gdzie mieszka, żyje kilka młodych, zapytałem kiedyś jednego w Elizjum o jego sąsiada, zrobił teatralną minę i stwierdził iż póki nie wypowiedziałem jego imienia, ten upajał się fantazją, że Diabła wcale tam nie ma. Młodzieniec notabene Torreador.
Wampirzyca zamyśliła się. Chwilę paliła w ciszy, po czym machnęła dłonią pozwalając Johnowi kontynuować.
-
Jeśli chodzi o Bronx, Salvatore stara się pokazać siebie nie jako władcę a “mentora” w ten sposób akcentuje ową “różnicę” między Księciem czy Biskupem. Większość jego zwolenników to młodzi sabatnicy, pariasi oraz Brujah i Gangrele. Wiemy, że mieszkający na Manhattanie przedstawiciele tych dwóch rodzin w ostatnich dniach bywali na Bronx, czy oparli się próbom agitacji, czy może zostali tam poinstruowani i agitują tutaj - nie wiadomo. Na Bronksie zawiązały się trzy nowe gangi, dwa z nich mają etniczny charakter, są to chińczycy i irlandczycy. Trzecią grupą jest gang motocyklistów.
-
Kochany stary Salvatore. Chętnie bym się z nim spotkała przez wzgląd na stare czasy. - Belle powoli wypuszczała kółka z dymu. -
Jest szansa by, któryś zwerbować, dla dobra Camarilli?
-
Możliwe, czas pokaże jak ta anarchia będzie działać kiedy ich coś przyciśnie.
Wampirzyca wygasiła papieros i sięgnęła po kolejny. Odpaliła go i wyjrzała przez okno. Wtedy John postanowił się ponownie odezwać.
- J
est jeszcze wiadomość od Abelsona, zapewnia cię, że... palenie jest szkodliwe dla zdrowia i każdy papieros jest zabójczy, jednak ten konkretny nie jakoś bardziej niż każdy inny.
Księżna spojrzała na niego i o dziwo uśmiechnęła się.
-
Wątpię by Hellene zabiła się bo miała na to ochotę. Nie miała łatwo, ale ostatnio wszystko bardzo się uspokoiło. Popraw mnie jeśli o czymś nie wiem.
-
A ja naprawdę myślę że po prostu chciała ze sobą skończyć. Hanachiyo często na przykład mawiała, że gdyby Helene miała jakikolwiek honor, dawno by się zabiła. Może po prostu zaskoczyła?
Belle odpaliła papieros, ale zamiast palić przyglądała się żarowi.
-
Krew nieśmiertelnych jest silna. Nasza wola nie działa tak jak wola śmiertelnych. - Wampirzyca zaciągnęła się w końcu, jak zwykle nic nie czując. Sama wiedziała, jak działają na nią ściany, jej schronienie. -
Nie tak łatwo skończyć z nieśmiertelnością. Poza tym niepokoi mnie, że prawdopodobnie wcześniej rozmawiała z Malkavianem.
John pokiwał tylko głową.
-
Oczywiście Pani. - po chwili dodał -
Czyżbyś referowała do Zygmunta Nikla? “turysty” z Europy? Jakoś nie widzę osobiście motywu… chociaż z drugiej strony kim ja jestem by rozumieć spokrewnionych, do tego Malkavian…
-
Jesteś moim najstarszym ghulem. Niestety tylko… - Wampirzyca przygryzła wargę, ale po chwili cofnęła ten grymas. - T
eż nie wiem jaki miałby mieć w tym interes… - Obróciła się na fotelu i wyciągnęła dłoń w stronę mężczyzny, zapraszając go by podszedł. -
Twoja Pani po prostu wszędzie węszy podstęp.
John już chciał powiedzieć, coś miłego i pochlebnego za pewne, kiedy rozległo się pukanie, chwilę później, jakiś służący wsunął nisko pochyloną głowę przez szparę.
-
N… ajmocniej błagam wybaczenia Szlachetna Pani. Przybyła Pani Duszewska, skierowano ją do salonika piętro niżej, czy mam jej coś przekazać?
-
Przekaż, że zaraz do niej dołączę. - Belle podniosła się i pogładziła Johna po twarzy. -
Podasz nam coś do picia?
-
Oczywiście.
Ucałowała go i nie czekając na odpowiedź ruszyła w kierunku drzwi.
***
Salonik
Księżna weszła do pomieszczenia pierwsza, w jej cieniu podążał za nią John trzymając w dłoni tacę z wypełnionymi vitae kielichami. Duszewska siedziała na jednym z foteli przy ścianie, kiedy pojawiła się Belle, wampirzyca wstała i ukłoniła się nisko.
-
Księżno, dziękuję za ten zaszczyt.
-
Wybacz, że nie mogłam się spotkać z tobą wczoraj. - Belle wskazała fotele, dając znak by usiadły. Sama zajęła jeden z nich i sięgnęła po podany przez Johna kielich. -
Cóż sprowadza cię w moje skromne progi?
Duszewska była wyraźnie zaniepokojona. Usiadła na wskazanym miejscu zaraz po tym jak uczyniła to Księżna.
-
Pani, mam powody przypuszczać, iż stałam się celem Sabbatu lub innej, wrogiej Camarilli grupie. - wyznała -
Nie mam innego wyjścia, jak poprosić cię Pani… o ochronę.
-
Słyszałam o twoim mężu. - Wampirzyca spokojnie sączyła zawartość kielicha. John jak zwykle wybrał… dobry rocznik. -
Tak samo jak słyszałam, że od początku swego pobytu tutaj węszysz na mój temat.
-
Pani, to nieporozumienie, zostałam zobligowana upewnić się, że Manhattan przestrzega tradycji i… nie mam powodów by uważać inaczej. Ale nie mogę złożyć żadnego raportu jeśli sama nie będę żywa…
Belle bawiła się kielichem, patrząc jak krew zostawia ślad na ściankach.
-
Będę żądała w zamian przysługi. - Podniosła wzrok na tremerke. -
Ale to w swoim czasie. Na razie przetransportuj go do jednego z moich szpitali. Spróbuję przysłać tam kogoś, kto będzie mógł mu pomóc.
-
Oczywiście, ten ghul jest dla mnie bardzo ważny, Wasza Wysokość. Dziękuję - skłoniła głowę.
-
Wyślesz ten raport przy mnie i to tej nocy. - Wampirzyca wskazała na kielich. -
Pij, nie ma tam wampirzej krwi, której tak bardzo się obawiacie.
Duszewska kiwnęła głową
-
Zdaję się na twoją łaskę Pani, czy mogę liczyć na twoją dyskrecję? Wolałabym nie mieszać w to postronnych oczu.
-
Czy widzisz tu kogoś jeszcze, czy też moje oczy już są postronne? - Belle uśmiechała się lekko. -
John.
Ghul wsunął się do pomieszczenia.
-
Poślij proszę Charliego z małym wsparciem, po męża Pani Duszewskiej, zaraz przekażę ci szczegóły. - Spojrzała na siedzącą naprzeciwko wampirzycę. Ciekawa jej reakcji. -
Niech podeśle go Sophie.
Duszewska przygryzła wargę ale w końcu sięgnęła do torebki i wyciągnęła z niej duży staromodny klucz.
-
Proszę, niech to ma przy sobie - poleciła podając przedmiot Johnowi. Następnie spojrzała na Księżną -
Jestem gotowa, Jaśnie Pani.
-
Przejdziemy do mojego gabinetu. - Wampirzyca podniosła się. -
Poślij też proszę po Philipa, niech zobaczy co da się zrobić.
John skłonił się nisko i wyszedł wykonać polecenia. Belle obróciła się w stronę Honoraty. Właśnie miała na swojej posesji zakładnika i bardzo ją to cieszyło. Jednak jej twarz pozostała spokojna, tak by Duszewska mogła myśleć, że to co zrobiła nie niosło z sobą żadnych konsekwencji.
-
Zapraszam.