Arthon położył Venorze dłoń na ramieniu -
Ty tu dowodzisz... rzekł, po czym puścił jej oczko. Wtem drzwi do gospody stanęły otworem, a przesiadującym tam żołnierzom i rycerzom ukazał się Kirk w towarzystwie czwórki chłopów. Łucznik wyborowy zbliżył się, zasalutował, a następnie wskazał ręką mężczyzn -
To Ranalf, Manfred i Riko, chcą nas wspomóc- oznajmił.
-
Tak pani. Żadne z nas wojowniki. Ale wszyscy wiemy jak machać siekierą, a dziad Manfreda nauczył go jak strzelać z łuku. Wszystkim nam zależy co by wybić zieloną hordę- rzekł -
Wczoraj, wieczorem posłaliśmy po chłopów z najbliższych wiosek. Stawiło się dziewięciu na twe rozkazy. No i my- człek był zdeterminowany i pewny swoich zamiarów.
-
To niebezpieczna wyprawa. Goblinom przewodzi nie byle kto...- głos zabrał Arthon, patrząc chłodno na ochotników.
-
Wiemy panie. Ale te gnidy zagrażają nam wszystkim. Pani, weźcie nas ze sobą a zrobimy wszystko by nie zawieść...- Arthon spojrzał na siostrę i uśmiechnął się
-
Ludzie chcą dla ciebie walczyć... Podejmij decyzję... dodał i wyszedł z gospody, a za nim po kolei wszyscy żołnierze, którzy zdążyli w tym czasie już zjeść posiłek.
~***~
Na zewnątrz, między wielką stodołą, a gospodą czekał już oddział piechurów. Arthon i Virgo, oraz trzydziestu żołnierzy szkolonych przez sir Glandira. Venora spojrzała na nich wszystkich z mieszanymi uczuciami. Cieszyła się, że przyjdzie jej walczyć u boku tak zacnych wojaków, lecz nawet na chwilę nie potrafiła przestać zamartwiać się o ich los i zdrowie. Nadszedł czas wymarszu.
Virgo wziął do rąk sztandar, lecz nie wychodził przed szereg piechurów. To wyjątkowe miejsce było zajęte przez dowódzczynię oddziału, oraz jej starszego brata. Venora dołączyła do Arthona i ogłosiła wymarsz.
Virgo odmawiał psalmy chwalebne dla Helma, prosząc o łaskę i ochronę w trakcie zbliżającego się boju. Kilku piechurów powtarzało znane im słowa psalmu, inni zaś milczeli, lub modlili się do swoich bogów, wszyscy jednak zdawali się mieć wysokie morale i chęci do boju...
~***~
Do jaru, gdzie znajdowała się goblinia jama pozostała zaledwie mila marszu. Venora z oddali dostrzegła zwiadowcę, pędzącego w jej stronę na złamanie karku. Mężczyzna zatrzymał się przed nią i zasalutował
-
Pani! Bogowie usłuchali naszych próśb! Gobliny! Sposobią się przed jaskinią!- rzekł podekscytowany.
-
Może gotują się do kolejnego najazdu...- wtrącił Arthon, zatrzymując gestem ręki maszerujący oddział.
-
Jest ich sporo, nie zdążyłem zliczyć, przybiegłem najszybciej jak tylko się dało- wytłumaczył się.
-
A ich przywódca? Widziałeś go?- rycerz dopytywał o każdy szczegół.
-
Tak panie! Niedźwieżuk. Rosły i krzepki. Właśnie dzielił gobliny na mniejsze grupki, tam w dolinie.- wytłumaczył.
-
Niedźwieżuk?- powtórzył Arthon, patrząc na Venorę. Paladynka również nie rozumiała, skąd się tam wziął, lecz odpowiedzi mogło być mnóstwo, a w efekcie końcowym niczego nie wnosiły. Tak czy siak czekał ich bój. Jeśli nie z goblinim hersztem, to z niedźwieżukiem.
-
Udaj się do szeregu! Ruszamy!- zarządził...
~***~
Oddział przyspieszył i już po kilku chwilach zatrzymali się na skraju lasu, na wzniesieniu, skąd było doskonale widać sposobiącą się hordę goblinów. Było ich łącznie może nawet i pięćdziesiąt.
-
Venoro. Pobłogosław ludzi. Dodaj im odwagi i siły. Tylko nie krzycz za głośno, co by nas te gnidy nie dosłyszały. Zaskoczenie będzie naszym sprzymierzeńcem...- doradził Arthon.
-
Jest i nasz niedźwieżuk...- syknął po chwili skupiając się na zachodniej części jaru, gdzie pomiędzy dwoma goblinimi bębniarzami, na przewróconym konarze drzewa stał stwór. Niedźwieżuk, faktycznie wyglądał na silnego. Miał u boku solidną buławę, lecz w ręku trzymał łuk. Stwór krzyczał coś do wpatrzonej w niego hordy zielonoskórych...