20-01-2017, 10:52
|
#2 |
| Tępy ból głowy przypominał, że o ile szampan jest napojem lekkim i orzeźwiającym, to nie należy go mieszać z ginem, whisky, a nade wszystko nigdy z koniakiem.
Franz przekonał się o tym boleśnie nazajutrz po balu u księcia Arthura. Stał patrząc przez okno na ośnieżony Regent’s Park. Lubił swój londyński dom przy Chester Terrace właśnie ze względu na to, że okna wychodziły na otwartą przestrzeń, a nie na domy po drugiej stronie ulicy.
Zwykle o tej porze popijał swoją ulubioną kawę po wiedeńsku, tym jednak razem sączył bulion z kury. Niezawodny lek na kaca jaki przygotowała mu jego kucharka, nieoceniona pani Chapman.
Franz był wysokim, przystojnym blondynem po trzydziestce, zawsze elegancko ubranym i nonszalanckim w obyciu. Domatorem o tyle, o ile lubił wypoczywać w domu po długich podróżach. Wystarczyło jednak, by spędził w Londynie dwa tygodnie, a już go nosiło. Na prośbę matki wrócił do Anglii na święta i teraz po nowym roku zaczął już się zastanawiać, gdzie by pojechać.
Rozważania przerwał mu charakterystyczny hałas za plecami. Nie musiał się odwracać, by rozpoznać kroki starego służącego. - Panie jeszcze śpią Ben? – zwrócił się do lokaja. - Tak sir.
- Niech śpią. Wieczorem jedziemy do muzeum. Do tego czasu dobrze żeby wypoczęły.
Franz gościł w swoim domu dwie przyjaciółki lady Eleonor Fitzalan – Howard i pannę Ritę Carter. Obie panie nie mieszkały na stałe w Londynie i przebywając w mieście czasami zatrzymywały się u niego. Dom był na tyle obszerny, że bez problemu mógł pomieścić kilka dodatkowych osób. - Przygotuj mi kąpiel. – rzucił do służącego i podszedł do stolika, by podnieść leżące tam zaproszenie. – Zamówiłeś limuzynę na 16:45?
- Pozwoliłem sobie zamówić na 16:30. Po południu w radiu zapowiadali śnieżycę, Sir. - Świetnie Ben, jesteś nieceniony. – rzucił Franz w zamyśleniu czytając po raz kolejny zaproszenie. - Alfred Percival Maudslay ma zaszczyt zaprosić na swoją wystawę w British Museum. Hmm … - zamruczał do siebie.
Franz postukał zaproszeniem o stolik, czuł dziwny niepokój. Jego zmysły wyczuwały kolejną wyprawę. Najwyższy czas. Lubił Londyn, ale też znał siebie i wiedział, że najwyżej za parę dni będzie miał dosyć tego miasta. ***
Limuzyna zjawiła się o czasie, a trójka przyjaciół zasiadła w ciepłym wnętrzu. Na zewnątrz szalała śnieżyca i pomimo zapobiegliwości Bena omal się nie spóźnili na otwarcie.
Po wymianie ceremonialnych grzeczności z witających ich przy wejściu gospodarzem i jego żoną weszli do muzeum.
Sama wystawa interesowała Franza umiarkowanie. Mazoameryka nigdy go specjalnie nie interesowała, ale jako człowiek o otwartym umyśle chętnie dowiadywał się ciekawostek o obcej, nieznanej cywilizacji Majów.
Za to podejrzewał, że Eleonor spodoba się wystawa. Właśnie stosunkowo niedawno wróciła z Ameryki. - Co sądzisz o wystawie? Sir Maudslay jak dla mnie się postarał. Choć dla Ciebie to pewnie żadne nowości. – zagadnął lady Fitzalan – Howard – Szczególnie podoba mi się kryształowa czaszka. Ciekawe jak ją wykonali.
Trzymetrowy posąg kapłana na zakończenie wystawy wywołał u Franza dyskretny uśmiech. Pochylił się do Rity i szepnął jej do ucha. - Tyle lat minęło, a kapłani ciągle tacy sami. Zupełnie jakbym widział wielebnego arcybiskupa Canterbury.
Przy posągu zebrała się grupa przyjaciół i znajomych Franza w tym profesor Smith, który wręcz tryskał dobrym humorem i zaprosił wszystkich na kolację do Museum Tavern. Wieczór zapowiadał się iście wspaniale. Biorąc zaś pod uwagę sylwestra, to cały rok szykował się wręcz znakomicie.
Niestety humor nieco Franzowi popsuła obecność w lokalu Bernarda Shawa. Von Meran miał wręcz alergię na tego Irlanczyka, którego uważał za aroganta, megalomana i skończonego hipokrytę. Zachwyty Shawa nad komunizmem uważał za brednie pożytecznego idioty. Franz widział komunistów w akcji. Widział ich w Wiedniu, gdy obalali monarchię. Starczyło mu to, by wyleczyć się z lewackich upodobań. Shaw nie otrzymał takiej szczepionki.
Franz spojrzał ze współczuciem na towarzyszkę „wielkiego literata”, niebrzydką aktoreczkę. Widział ją chyba kiedyś w teatrze na West Endzie. Nie pamiętał imienia, po za tym że było jakieś dziwacznie amerykańskie.
Tymczasem profesor Smith zaprosił ich na swój wykład w Imperial Institute w Kensington - W środę? To znaczy pojutrze. – stwierdził Franz.
Był wszak 1 stycznia 1923 roku, poniedziałek. - Mam pomysł jak spędzić jutrzejszy dzień. – uśmiechnął się spoglądając na Zamoyskiego. - Polacy mają fantastyczną zabawę, którą nazywają kulig. Może zorganizowalibyśmy coś takiego pod Londynem? Spytam kuzyna Charlesa, czy możemy skorzystać z parku przy Blenheim Palace. Co Wy na to?
Franz zdecydowanie lubił korzystać z życia kiedy mógł. Patrząc na niego nikt by nie przypuszczał, że spędził ponad rok w niewoli. |
| |