Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 26-01-2017, 02:55   #14
brody
Konto usunięte
 
Reputacja: 1 brody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputację

Wydarzenia ostatnich godzin wstrząsnęły wszystkimi. Jedni dawali to po sobie poznać bardziej, inni głęboko skrywali swe emocje. W powietrzu wisiało jednak nieprzyjemne napięcie. Zniknęła nagle, niczym przebity balon, atmosfera noworocznej zabawy i radości.
Grupa przyjaciół zebrana w domu Franza von Merana czekała na zapadnięcie zmierzchu. W głowach mnożyły się im setki pytań. Kto mógł chcieć krzywdy jowialnego profesora? Kto, o zgrozo, życzyłby sobie jego śmierci? Kim byli ludzie, którzy mieli śledzić ich ruchy? Czego obawiał się kochany profesor?
Zawiłość sprawy budziła nie tylko wielki niepokój, ale i lęk.
Czy Franz mógł mieć rację, że coś wspólnego ze sprawą mógł mieć mężczyzna wyglądający na Turka, który ponoć przyglądał im się w czasie prelekcji profesora? Nikt inny poza dziennikarzem tego nie zauważył. Jednak, czy mieli powody, aby nie wierzyć w jego słowa.

Ogień płonął przyjemnie w kominku. Trzask polan i bijące od ognia ciepło koiło nerwy całej szóstki. Za oknem znowu padał śnieg. Z każdą chwilą śnieżyca wzmagała się coraz bardziej. Uroki zimy zaczynały powoli przeradzać się meteorologiczny koszmar.

Aby uwolnić wszystkich od konieczności prowadzenia wymuszonych rozmów, gospodarz włączył radio. Było późne popołudnie i zbliżała się pora audycji dla dzieci. “Przygody małej sierotki Ani” cieszyły się wielką popularnością. Co ciekawe perypetie małej Ani śledzili z zapartym tchem także dorośli.


Spiker podawał właśnie specjalnie zakodowaną wiadomość dla wszystkich członków tajnego klubu Ani, gdy do salonu wszedł Ben.
- Sir, chciałem przypomnieć, że prosił pan o zamówienie taksówki na godzinę piątą. Kierowca właśnie podjechał
Franz spojrzał za okno. Słońce zaszło już jakiś czas temu i szare popołudnie przeradzało się powoli w mroźny wieczór.
- Dziękuję Ben. Zaraz będziemy gotowi.
Przyjaciele wstali z miejsc, pokiwali w milczeniu głowami i przeszli do korytarza, gdzie służba już czekała na nich z wierzchnim odzieniem.

Franz i George założyli palta i pożegnawszy się z damami i hrabią Zamoyjskim, wsiedli do taksówki.



Franz von Meran, George Carter

Wieczór był niezwykle mroźny, a na domiar złego nieustannie padał śnieg. Wycieraczki samochodu ledwo nadążały zbierać zalegające na szybie płatki.
Gdy Franz podał adres, a dodatkowo kazał taksówkarzowi trochę pokluczyć po mieście, wywołał u niego spore zdziwienie i zainteresowanie.
- Proszę wybaczyć, ale czy panowie nie pomylili, przypadkiem adresu? - zapytał skonfundowany mężczyzna - Na pewno mamy jechać do Whitechapel?
- Tak, na pewno. Proszę jechać i nie dyskutować więcej. - uciął szybko wszelkie dalsze dywagacje Franz.
Pierwotny plan zmiany taksówki musiał pójść w zapomnienie. Złapanie kolejne w tych warunkach graniczyłoby z cudem. George cały czas oglądał się za siebie i sprawdzał jadące za nimi samochody. Nie było ich wiele. Zaledwie kilka sunących powoli samochodów, które rozjeżdżały się w różnych kierunkach im byli bliżej celu. Jedynie pług śnieżny towarzyszył im całą drogę, ale mało prawdopodobne, aby ktoś chciał śledzić ich w tak charakterystycznym pojeździe.
[MEDIA][/MEDIA]

Po ponad półgodzinnej jeździe w końcu dotarli do celu. Dzielnica faktycznie nie wyglądała zachęcająco, a zwłaszcza w tak paskudny wieczór jak dzisiaj.
Panowie uiścili zapłatę dając sowity napiwek i wysiedli z taksówki. Odczekali chwilę, aż samochód zniknie zza zakrętem i weszli w mroczny zaułek.
Szli wolno w panującym w uliczce półmroku. Śnieg chrzęścił pod ich butami. Mróz szczypał w usta i nos. Z każdym krokiem czuli się coraz bardziej niepewnie. To było idealne miejsce na zasadzkę. Gdyby ktoś tutaj ich zaatakował na pewno pomoc nie przyszłaby zbyt szybko. A gdyby doszło do najgorszego, to pewnie prędzej mogliby liczyć na to, że ich ciała zostaną obrabowane ze wszelkich kosztowności niż na to, że ktoś wezwie policję.
Na obdrapanej ścianie budynku tkwiła lampa, pamiętające pewnie początki panowania królowej Wiktorii. W jej nikłym świetle panowie doszli pod wskazany przez profesora numer.
[MEDIA][/MEDIA]
Stali przed chylącą się ku upadkowi czynszówką. Zmurszałe schodki prowadziły do drzwi pokrytych łuszczącą się farbą. Przybita do nich tabliczka głosiła dumnie:
[MEDIA][/MEDIA]
Mężczyźni nie zdążyli zapukać, gdy nagle drzwi otworzyły się i stanęła w nich mocno otyła kobieta w kwiecistym szlafroku i papilotach na głowie.
- A wy tu czego łajzy? - zapytała dudniącym głosem - Co się czaicie pod moimi oknami?
Za właścicielką przybytku dało się słyszeć, jak ktoś zbiega szybko ze schodów.
- Spokojnie pani Bumble, ci dżentelmeni są do mnie.
- Dżentelmeni? Phi… Porządni dżentelmeni nie skradają się po nocy pod obcymi oknami.
Pani Bumble obrzuciła Franza i Georga wzgardliwym spojrzeniem i obróciła się na pięcie. Po chwili w drzwiach pojawił się poczciwy Beddows. Nie wyglądał zbyt dobrze. Miał potargane i lekko przypalone włosy, a lewe przedramię i dłoń były zabandażowane. Wychylił się zza próg i rozejrzał kilkakrotnie w lewo i prawo.
- Dobry wieczór, panowie. Na pewno jesteście sami? Nikt was nie śledził.
Obaj mężczyźni pokiwali głowami. Dopiero wtedy Beddows wpuścił ich do środka.



Stancja pani Bumble, o ile to w ogóle możliwe, wewnątrz prezentowała się jeszcze gorzej niż od strony ulicy. Krzywe, skrzypiące podłogi, łuszcząca się ze ścian farba i duszący smród wilgoci i pleśni. Lokaj profesora, bez słów ruszył na górę. Właścicielka stała w otwartych drzwiach od swego pokoju i z pogardą i podejrzliwością obserwowała całe zajście.

Po skrzypiących schodach, cała trójka dotarła w końcu do pokoju, gdzie na łóżku leżał profesor Smith. Był to ciasny pokój z jednym wąskim oknem wychodzącym na podwórze. Gęsta zasłona odcinała niemal wszelki dostęp światła z ulicy.
W migoczącym blasku lampy oliwnej stary naukowiec wyglądał do prawdy przerażająco.
Oparty o wezgłowie metalowego łóżka wpatrywał się w obu dżentelmenów, straszliwie opuchniętymi oczami. Jego twarz przypominała stopioną woskową maskę. Liczne blizny deformowały jego oblicze, które w słabym świetle budziło prawdziwą grozę.
Profesor Smith miał ciężki chrapliwy oddech i gdyby Franz i George nie wiedzieli, że mają przed sobą człowieka, mogliby pomyśleć, że w pomieszczeniu znajduje się ciężko ranne zwierzę.
Chybotliwy płomień lampy sprawiał, że cienie na ścianie wirowały w opętańczym tańcu i rozbudzały wyobraźnie tworząc w niej mroczne i koszmarne fantazje.

Beddows zamknął drzwi i usiadł na krześle przy wezgłowiu łóżka. Sięgnął po nasączony maścią opatrunek i delikatnie przetarł zmasakrowaną przez płomienie twarz profesora.
Widać było, że lokaj miał doświadczenie w tych sprawach. To zapewne dzięki kilkuletniej służbie wojskowej w koloniach.
- Mamy niewiele czasu, moi drodzy. - wyszeptał chrapliwym głosem profesor.
Jego głos był ledwo słyszalny i obaj jego przyjaciele musieli się przybliżyć, aby wyłapać ich sens.
- Być może trudno będzie wam uwierzyć moje w słowa. Wysłuchajcie mnie jednak i nie wyciągajcie pochopnych wniosków.
Każde słowo profesor wypowiadał z wielkim trudem i robił między nimi kilkusekundowe pauzy.
- W moich badaniach trafiłem na ślad pewnego starożytnego przedmiotu. Wszelkie ślady wskazują, że ma on ogromną moc i przyczynił się w swojej historii do wielu nieszczęść.
Wiem, że jesteście sceptycznie do wszelkich metafizycznych fenomenów, ale zapytajcie Eleonor. Ona wie… Ona przedarła się przez kurtynę i zajrzała na drugą...

Profesor przerwał wpół słowa, a jego oczy nagle się rozszerzyły. Po chwili zaczął go dusić potworny kaszel. Siedzący obok Beddows złapał go wpół i ustabilizował pozycję. Drugą ręką podał swemu przyjacielowi szklankę wody.

- Beddows jesteś niezawodny, przyjacielu - powiedział profesor po zaczerpnięciu kilku łyków wody - To tylko dzięki niemu jeszcze żyje. Wczoraj w nocy zaatakowali nas członkowie jakiegoś bluźnierczego kultu. Ci tureccy szaleńcy, za wszelką cenę pragną zdobyć statuę. Sam jednak jestem sobie winny. Sam ściągnąłem na siebie to nieszczęście. Chciałem zwrócić uwagę ludzi, którzy mogą coś wiedzieć o Sedefkar Simulacrum. - wyjaśnił.

Stary naukowiec znowu przerwał swój wywód, aby nabrać sił.

- Niestety moje notatki zapewne spłonęły. Beddows jednak zapisał wto, co udało mi się zapamiętać. Trzeba uczynić wszystko, aby powstrzymać tych szaleńców przed zdobyciem artefaktu. Bóg raczy wiedzieć do jakiś bluźnierczych czynów będą się jeszcze w stanie posunąć. Trzeba odszukać wszystkie jego części i z pomocą zwojów Sedefkara, zniszczyć ją. Sedefkar był dwunastowiecznym tureckim okultystą, którego imię powiązane jest ze statuą. Błagam was - wyszeptał profesor ostatkiem sił - Pomóżcie mi. Tylko na was mogę liczyć. Tylko wam mogę powiedzieć prawdę. Nikt inny mi nie uwierzy i nie będzie w stanie powstrzymać tych szaleń… ców. Muusicie działać szybko, aby zebrać fragmenty przed nimi. Błagam was, na litość boską, pomóżcie.

To były ostatnie słowa profesora. Jego głowa opadła na pierś i przez chwile wydawało się, że przestał oddychać. Na szczęście już za moment ponownie pokój wypełnił się jego chrapliwym i ciężkim oddechem.
Siedzący obok Beddows, ponownie otarł spaloną twarz Smitha opatrunkiem z maścią i zrobił zastrzyk,
Po czym wstał i zbliżył się do Franza i Georga. Wręczył im niewielki skórzany notes.
- Tutaj znajdują się wszystkie informacje, które sir Jules kazał mi zapisać. Wiem, że profesor chciał wam o tym wszystkim opowiedzieć w zupełnie innych okolicznościach. Los jednak chciał inaczej. Opowieść profesora wydawać się może niedorzeczna, ale wiem jak bardzo pochłaniała go praca nad poszukiwaniami śladów tego przedmiotu. Wiem też, jak bardzo niebezpieczni są ludzie, którzy nas zaatakowali. Mam też wam przekazać pieniądze, jakie profesor zebrał na wyprawę. Przed tym strasznym atakiem, sir Jules, planował zakupić bilet na Orient-Express. Mówił, że to najpewniejszy środek transportu i pozwoli najszybciej dotrzeć do miejsc, gdzie mogą być części posągu. Mam nadzieję, że panowie nie odmówią mu tej przysługi. To dla niego bardzo wiele znaczy i jak sam mówił także dla całego świata.
Beddows zamilkł i spojrzał w stronę swego przyjaciela. Profesor Smith osunął się na poduszce i oddychając ciężko, pogrążył się we śnie.


Eleonora Howard, Rita Carter, Pauline Macmoor, Maurycy Zamoyski

Służba zamknęła drzwi za jadącymi na spotkanie z profesorem Franzem i Georgem. Żadna z pań nie zamierzała się jednak trzymać wcześniejszych ustaleń. Wszystkie wychodziły z założenia, że same potrafią troszczyć się o swoje bezpieczeństwo i także mają prawo uczestniczyć w tajnym spotkaniu z profesorem.
Najwyraźniej ustaliły to już wcześniej, gdyż nie odczekały nawet minuty i już Rita poleciła służbie Franza, szykować ich palta.
- Ależ jak to? - protestował hrabia słysząc te słowa - Nie taka przecież była umowa.
- Drogi hrabio, jest pan dżentelmenem i zapewne nie posunie się pan do użycia siły, aby nas zatrzymać - zadrwiła Rita - Ma pan tylko jedno wyjście chcąc dotrzymać danego słowa. Aby mieć nas na oku i dbać o nasze bezpieczeństwo, musi pan hrabia jechać z nami.
Zamoyski postawiony przed takim ultimatum, faktycznie nie miał wyboru. Także kazał przynieść sobie płaszcz i kilka minut później siedział już z paniami w samochodzie i jechał do kryjówki profesora.

Pogoda była fatalna. Nieustannie padający śnieg gromadził się na jezdni, czyniąc jazdę niezwykle niebezpieczną. Rita nie była złym kierowcą, ale w tak trudnych warunkach nie miała jeszcze okazji prowadzić. Mimo niedużej prędkości, kilka razy wchodząc w zakręt jej auto wpadało w poślizg. Siedzący obok hrabia, co kilka chwil łapał zz klamkę u drzwi, chcąc zachować równowagę. Rzucał też wymowne spojrzenia w stronę Rity, ale ta nic a nic się tym nie przejmowała.
Okoliczności zmusiły pannę Carter do wybrania okrężnej drogi. Nie chciała przecież, aby Franz wziął ich za złowieszczy pościg o którym wspominał w liściku profesor.
Dlatego też na Cheapside Street grupa dotarła po ponad trzech kwadransach.

Okolica naprawdę budziła nieprzyjemne skojarzenia. Mimo pięknej zimowej scenerii, nadal dzielnica wyglądała odpychająco i wywoływała instynktowny odruch niechęci i wzgardy. Obdrapane budynki i drażniący swąd gotowanej kapusty i ziemniaków, potraw biedoty w całym Imperiumm unosił się w okolicy.

Drzwi od samochodu trzasnęły z głośnym hukiem, burząc panującą wokół wieczorną ciszę. Ciszę, która dzięki wybujałej wyobraźni dam i towarzyszącej spotkaniu aurze tajemniczości, wydawała się złowroga.
- To chyba tutaj - powiedział hrabia Zamoyski wskazując wąski zaułek pomiędzy budynkami.
Cała czwórka ruszyła powoli w tamtym kierunku. Śnieg skrzypiał im pod butami i niósł się echem po ulicy.
Wąski przesmyk był całkowicie pogrążony w ciemnościach. Stara lampa, pamiętające zapewne początki panowania królowej Wiktorii, tkwiła w ścianie niczym bezużyteczny teatralny rekwizyt.
Hrabia Zamoyski zrobił dwa szybsze kroki i wysunął się na czoło grupy. Polskie korzenie i szlachecka krew nakazywały mu stać na straży bezpieczeństwa dam i w razie konieczności chronić je własną piersią.
Okolica była paskudna i tylko Bóg raczy wiedzieć, jacy obwiesie mogli czaić się w takim mroku..
Ostrożnie podążali krok za krokiem, gdy nagle tuż przed nimi upadł metalowy kubeł na śmieci. Rozległ się głośny huk, a w powietrze wypełnił smród zgniłego mięsa i rozgotowanych warzyw. Trójka kobiet instynktownie dygnęła ze strachu i zatrzymała się w miejscu. To hrabia gestem uniesionej dłoni powstrzymał damy przed wykonaniem następnego kroku.
W mroku przed nimi pojawiła się jakaś dziwna sylwetka. Tuż przy ziemi w zalśniła para krwistoczerwonych ślepi.
[MEDIA][/MEDIA]
Dało się też słyszeć ciche warczenie, które jeżyło włosy na cały ciele. Stojąca przed nimi bestia zrobiła wolno krok do przodu. Paulina pisnęła i cofnęła się gwałtownie. Zbyt szybki krok na zaśnieżonym chodniku omal nie skończył się upadkiem. Tylko dzięki asekuracji, stojącej obok Eleonor, obyło się bez tragedii.
Tragedia jednak wisiała na włosku.
Bestia, jakby tylko czekała na błąd lub zawahanie swych ofiar. Zawarczała groźnie, obnażają rząd długich kłów. Jasnym było, że czymkolwiek jest to stworzenie zaraz rzuci się do ataku.
 
__________________
Konto usunięte na prośbę użytkownika.

Ostatnio edytowane przez brody : 28-01-2017 o 01:12. Powód: link notes
brody jest offline