Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 28-01-2017, 21:48   #3
Blaithinn
 
Blaithinn's Avatar
 
Reputacja: 1 Blaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumny
Elin

Volva przebudziła się obolała nieco lecz całkiem syta i w pomieszczeniu przed zimnem chroniącym.
Mimo to zapach ziemi i lasu wyczuć łatwo mogła. Upływu czasu pewna nie była.
Wieszczka gdy tylko się zbudziła i świadomość ostatnich wydarzeń w pełni do niej dotarła oko szybko zamknęła udając, iż ciągle nieprzytomna jest. Skupiła się na nasłuchiwaniu czy ktoś jeszcze w pomieszczeniu się znajduje. Nie została zaatakowana tak jak Freyvind, więc raczej wykluczyć mogła iż to te monstra ją dopadły. Pozostawali więc ci, którzy jarla Erika przez trzy dni trzymali. Była syta. Czym ją nakarmiono? Ile czasu minęło? Co z jej braćmi? Te i wiele innych pytań przelatywało jej przez głowę, gdy starała się zorientować w swojej sytuacji na podstawie innych zmysłów niż wzrok.

Przez nocy kilka samej sobie pozostawioną była.
Później odwiedzin doświadczyła.
Mąż jak się pojawił później sprawił, że martwe jej serce z ulgą niemal zabiło.
W skromnej swej celi czuła się brudna i zakurzona, przybyły zdał się w tych warunkach panem wielkim a możnym. W bogatej szacie i płaszczu futrem lisów obszytym stanął nad Elin dłoń wypracowaną wyciągnąc ku niej.
- Moja droga… - słowa te niemal balsamem jakowym się zdały volvie.

Pierwsze dwie noce uciec z chatki próbowała. Krzyczała, by ją wypuszczono, waliła w drzwi bądź próbowała je wyszarpać, na nic jednak jej starania się nie zdały. Obawa o Freyvinda i Volunda ciężko siadła jej na sercu, gdy dreptała w niewielkim pomieszczeniu to w jedną, to w drugą stronę. Nie rozumiała dlaczego ktoś ją tu tak po prostu zostawił. Trzeciego dnia sięgnęła po moc Widzenia, by sprawdzić co z jej braćmi. Przegryzła swój nadgarstek i wypowiadając Pieśń Najwyższego skropiła posadzkę błagając bogów, by mogła zwiedzieć się co z nimi.
Niewiele zdołała ujrzeć, gdyż ból okrutny ją dopadł wwiercając się w ciało i umysł. Krzyk przeraźliwy się z jej gardła wydobył, gdy wyczuła jak jej rodzeństwo krwi odzierane jest z godności i z własnej woli. Jak kawałek po kawałku uginają się przed mężem jakowymś, który jeno uśmiecha się nieznacznie.
Wizja znów jej sił dodała, by wydrzeć się ze swego więzienia spróbować. To była jej wina! Nie powinni się rozdzielać! A teraz oni gdzieś cierpieli, a ona tkwiła tu zamknięta, niezdolna do niczego. Pomocy wzywała tak długo, aż gardło zupełnie jej ochrypło. Odpowiedź nie nadeszła nawet od Styggra.



Gdy w końcu drzwi się otwarły i mąż nieznajomy się zjawił Elin w rozpaczy niczym otchłań głęboka już była. Łzy jej się dawno skończyły, siedziała więc jeno skulona w kącie w drzwi się wpatrując.

Rękę jego nieśmiało ujęła, zawstydzona swoim stanem.
- Witajcie, panie… - W głosie pytanie zabrzmiało, gdyż wiedzieć pragnęła jak do swego wybawcy się zwracać.
- Jak zdrowie wasze, mości… - przez chwilę Vsevolod szukał w myśli odpowiedniego określenia - …. wiedząca? Czy wszelkie potrzeby spełnione?
- Samotność doskwiera… - Zaczęła niepewnie nie chcąc rozgniewać tego możnego pana. - I obawa o mych braci… - Dokończyła cicho przyglądając się mężowi uważnie, badając mimikę jego twarzy.
- Bracia wasi bezpieczni, żadno niebezpieczeństwo im nie grozi większe niż oni sami stanowią dla siebie. - gość postąpił krok bliżej - Ale i mnie łacno pomówić z wami, pani. Albowiem propozycję mam by …. trudnościom doświadczanym zapobiec. - uśmiechnął się uprzejmie spoglądając nieco w górę w zamyśleniu.
Zaufałaby bezsprzecznie jego słowom, gdyby nie ból wizji ale nie odważyła się zaprzeczyć. Skinęła jedynie głową powoli i zapatrzyła na niego, gdy zbliżył się o krok. Zupełnie nie rozumiała tego co się z nią dzieje, ani tego czemu jej oszczędził tortur.
- Wybaczcie.. - Jakby ocknęła się z namysłu. - Z przyjemnością podejmę rozmowę alem przyznać muszę, iż jak na razie niewiele rozumiem z tej sytuacji… - Rozejrzała się zawstydzona po pomieszczeniu. - I ugościć nie mam jak… - Dodała ciszej.
- Zaraz wszystko wyjaśnię, pani - Rusin podszedł krok kolejny by dłoń volvy ująć w swoją i nakryć drugą. - Potrzebuję pomocy Twej, pani. Czy zgodziszże się dopomóc w ważnej sprawie? - zajrzał w oczy Elin.
Zamarła od takiej bliskości i powoli pokiwała głową nie potrafiąc oderwać wzroku od mężczyzny.
- Pomogę… - Rzekła i zaraz dodała spuszczając zawstydzona nagle spojrzenie. - Jeśli nikomu krzywda się przy tym nie stanie…
- Krzywda? - Vsevolod spojrzał zaskoczony - Moja pani, jeśli czegoś się brzydzę najbardziej to przemoc fizyczna. I nigdy na umyślnie niesprowokowan jej nie stosuję.
Po chwili milczenia i wzroku zatapiania w oku Elin:
- A więc potrzebuję byś w podróż ruszyła. Opiece Twej poświęcić pragnę skalda wraz z berserkerem - Vsevolod smakował słowo ostatnie cmoknąwszy językiem - W krainę daleką lecz znaną im obu. Pragnieniem mym jest, byś ambasadorem była i zawiozła tę dwójkę ku kraju Franków.
Volva zamrugała zaskoczona.
- Ambasadorem? Twym… Panie? I… - Zawahała się szukając słów właściwych i walcząc z pragnieniem zgodzenia się natychmiast, wszak jej rodzeństwo nie planowało żadnej podróży do kraju Franków. - Zawieźć? Do kogoś? - Spojrzała niepewnie na Rusina.
- Tak - uśmiechnął się mężczyzna gładząc lekko brodę - Uczynisz to? Dam Ci osobisty glejt, gwarantujący bezpieczeństwo.
- Ale… oni chcą jechać? Wybaczcie… Po prostu tyle rzeczy jest ciągle niejasnych… Stąd me pytania. I dokąd mielibyśmy się udać?
- Oni tak, zgodę wyrazili i z chęcią na wyprawę się udadzą. - zapewnił ją Rusin - A Ciebie, pani, wielkim szacunkiem darzę i wszelkimi szczegółami się podzielę, gdy wszystko będzie gotowe. Słowo twe starczy by wasza trójka na chwałę Danii się wielce przyczyniła i jej moc wzbogaciła.
Mężczyzna przerażał ją i fascynował zarazem ale jeśli prawdę powiadał, a wszystko w niej pragnęło mu wierzyć, to niczym złym jej zgoda nie będzie. A w kraju Franków, może i pomoc zyska, by Źródło przebudzić? Miała wyjść z cienia, a teraz rolę Ambasadora bez jej starań nawet jej dają. Jedynym cieniem były te kilka dni w zamknięciu, choć przecie żadna krzywda się jej nie stała i wizja jej braci. A może Norny znów ją zwiodły? Nie byłoby to pierwszy raz.
- Jeśli… tak sprawy się mają… - Zaczęła nieśmiało. - z chęcią się zgodzę, jeno wytłumaczcie mi proszę jeszcze jedną rzecz… Dlaczego… w tak niecodzienny sposób się poznajemy, panie? - Niemal skuliła się zadając to pytanie.
- Dla twego bezpieczeństwa, pani. Wiem, jak cennaś dla Agvindura, jak cennaś dla swych braci. A ulice Aros mimo działań i wysiłków Einara niebezpieczne były. Lupini w okolicy widziani byli. I ktoś jeszcze kto o blond piękność wiedzącą wypytywał. - Vsevolod pogładził Elin lekko po policzku - I mimo, że dusza mi krwawe łzy roni, że jeno takie warunki zapewnił, bezpieczeństwo Twe dla pięknego kwiatu ludu Północy, ważniejsze było.
Ujął dwie dłonie volvy:
- A zatem… słowo Twe mam, pani? Dopomożesz?
- Agvindur… - Rzekła zaniepokojna nagle ale dotyk Rusina na jej policzku sprawił, że wrażenie to uciekło. Wszak jarl nie chciał jej więcej widzieć, i jeśli usunie się jak najdalej, zapewne szczęśliwym będzie. Oko przymknęła muskając policzkiem dłoń Vsevoloda delikatnie. A może wizja ukazała tego wspaniałego męża, gdyż on pomógł jej braciom? Z pewnością tak musiało być.
- Macie moje słowo, dopomogę. - Rzekła poważnie.
Na słowa te twarz Vsevoloda się rozpogodziła:
- Szczęsliwym słowa twe słyszeć, pani. Zaszczyt mój to będzie mieć w tobie ambasadora. Przy twej mądrości, Salomon zblednie, przy urodzie najpiękniejsze z gładkich zawiść odczują - skłonił się dwornie a na modę nieznaną Elin. - Chodźmy zatem, statek gotowy.
Volva rozpromieniła się niczym słoneczko na te wszystkie komplementy.
- Jesteście zbyt łaskawi, panie. - Rzekła zawstydzona i boleśnie świadoma swego niezbyt świeżego wyglądu. - Statek? - Zapytała zaskoczona. - To od razu ruszać będziem? Myślałam, że trochę czasu mieć będziemy… Naszych ludzi powiadomić chciałam… by się nie martwili. - Wytłumaczyła się niepewna. - I… - Spojrzała po sobie. - Wstyd się tak pokazać....
- Wszystkim się zajęto - stwierdził Rusin jakby to oczywiste było - O nic się nie martw. Odpoczniesz na statku, moja pani.
Wiedząca skinęła głową uśmiechając się delikatnie do Vsevoloda.
- Zatem ruszajmy, panie.


***


Elin powiódł Vsevolod do wozu, którym chwil kilka jechali w ciszy by bramę Aros osiągnąć. Straże tym razem problemów nie robiły, gdy od wschodniej strony do miasta weszli. Volva zawiedziona została ku chacie blisko serca osady i kilku służkom oddana do obsługi. Te wnet rozbierać ją poczęły na modę cudzoziemską i do niewielkiej balii prowadzić poczęły by obmyć się zdołała. Pyszne szaty przygotowane były już z boku, czekając aż volva się oporządzi. Vsevolod obiecał wrócić niebawem i prosił wiedzącą by w swej łaskawości miejsca nie opuszczała. Czynił to patrząc jej z szacunkiem w oko niebieskie.

Gdy ziemiankę opuszczali wieszczka z zaciekawieniem przyjrzała się miejscu, w którym przyszło jej spędzić kilka ostatnich dni. Nie trwało to jednak długo, gdyż zaraz została poprowadzona ku wozowi.
W drodze milczała dłuższą chwilę wpatrując się w Vsevoloda nieśmiało i ciesząc jego bliskością, jednakże widok straży przepuszczających ich bez najmniejszych problemów skierował jej myśli na coś innego.
- Panie… - Zaczęła nieśmiało cichym głosem nie chcąc by woźnica za wiele słyszał. - Ze słów Waszych wnioskuję, iż radą swą wspomagacie jarla Einara. Pozwólcie więc, iż Wam coś opowiem, by choć tak wspomóc Aros.
- Słucham, pani - Rusin pochylił się by słów wysłuchać.
Elin zamarła na moment, gdy mężczyzna tak blisko niej się znalazł, gdyby oddychała zapewne właśnie by przestała. Z trudem myśli w słowa ubierać zaczęła.
- Jak wiecie Wiedzącą jestem… Widziałam… atak na Einara i jego hird. Coś, co to uczyniło potężnym niezwykle było i… - Tu volva wzdrygnęła się lekko. - niczym najgorsze potwory z otchłani Nilfheimu. Bądź od nich nawet straszniejsze, gdyż nie przynależące do żadnego ze światów Yggdrassila… - Potrząsnęła lekko głową otrząsając się ze wspomnienia wizji. - Nim nie ujrzałam jarla sądziłam, iż to już nastąpiło, on twierdzi, że jednak nikt go nie atakował… Zatem to dopiero nastąpi… - Nieśmiało dłonie Vsevoloda ujęła. - Uważajcie zatem proszę… Uważajcie na Einara i na siebie, panie. - Głowę spuściła zasmucona. - Skoro my pomóc nie możemy… w Waszych rękach bezpieczeństwo Aros.
- Będę czujny, obiecuję - Vsevolod pokiwał głową i pogładził lekko Elin po włosach - Jestem pewien, że twe postępowanie jako ambasadora przyniesie mi dumę i zadowolenie. Ja tym czasem pieczę mieć tu będę byś mogła wrócić cała ku bezpiecznym stronom. - Rusin przemawiał łagodnie cały czas uwagę swą koncentrując na Elin.
Dziewczyna uśmiechnęła się uspokojona, szczęśliwa iż pan tak wspaniały jej swą uwagę poświęca.
- Dziękuję, panie. Powiedzcie mi zatem, proszę, wszystko co może mi pomóc w lepszym wypełnieniu misji. - Poprosiła. - Nie chciałabym Was zawieść.
- Pojedziesz do kraju Franków, do osady ich głównej i spotkasz się z osobą przeze mnie wskazaną. Ona dalsze rozkazy będzie mieć dla was i dla Ciebie. Potrzeba mi kogoś kto lud Północy zna jak nikt. Kto radą będzie mógł wesprzeć i mowę znać będzie waszą, by wieści zbierać pośród lud waszego co w krainie tej żywie. - Rusin tłumaczył z wolna.
Volva głową kiwała powoli słuchając Vsevoloda uważnie, choć sama melodia jego głosu sprawiała, iż miała ochotę zamknąć oko i go po prostu słuchać, niczym dzieci bajki na dobranoc.
- Ta osoba zna nasz język na tyle byśmy porozumieć się mogli? - Zapytała bardziej po to, by udowodnić, iż go słucha niż interesując się odpowiedzią.
- Zna, choć nie płynnie. Prozumieć się jednak zdołacie, dufnym w to.
- Zatem tak pewnie będzie. - Elin pokiwała spokojnie głową. - A jakieś konkretne wieści panie wyczekiwać będziecie?
- Upewnij się czy powrót planują, czy jednak zostać planują by żywot tam wieść. - spojrzał na Elin - Wiesz, że wojowie wasi nie wszyscy giną prawda? Mnogo was pozostaje, by za żony brać kobiety franków i w służbę iść… - zawiesił głos lekko.
- Wojowie tam zostają? - Przekrzywiła lekko głowę zaskoczona. - Służbę, panie? Tamtejszemu jarlowi?
- Nie tylko jednemu. Wielu, różnym. Życie tamtejsze przekładając nad chłody i trudy Północy…
Pokiwała powoli głową nie mówiąc nic. Sama wszak z ziemi swej rodzinnej uciekła najpewniej, choć z innych powodów i tu znów jej myśli uciekły gdzie indziej.
- Panie… rzecz jeszcze jedna… Ktoś śladem mym podąża… - Rzekła nie pamiętając, iż Rusin wspominał, że ktoś o nią rozpytuje. - Do kraju Franków pewnie nie zdoła lecz to większą jego złość jedynie wywoła.
- Któż taki? - dopytał Vsevolod. - Ktoś znajomy CI?
- Podobno mój stworzyciel… - Spuściła głowę zawstydzona. - Ribe spalić spróbował… Agvindura zaatakował i gdy tylko uświadomił sobie, iż wygrać nie jest w stanie podstępu użył, by mu uciec… Jeśli dojdą do niego słuchy, iż mi pomogliście panie… I Was na cel obrać może. - Spojrzała zatroskana na Vsevoloda.
- Nie martw się tym, pani. Twe słowa pomocne nad wyraz. - sięgnał ku dłoni swej ściągając jeden z prostych sygentów z grawerunkiem misternym i zamknął go w dłoni volvy - Pokaż ten pierścień jako znak ode mnie osobie jaką spotkać macie. Ona wam schronienie i pożywienie zapewni. I miej się na baczeniu. Pamiętaj, że jesteś przedłużeniem mego ramienia…
Pierścień ujęła z szacunkiem.
- Postaram się Cie nie zawieść, panie. - Odrzekła patrząc mu uważnie w oczy. - Zdradźcie mi proszę Wasze imię, bym wiedziała komu dziękować za tą misję.
- Jam Vsevolod pani. Wybaczcie uchybienie, żem wcześniej nie dopełnił przedstawienia się.
Elin uśmiechnęła się ciepło.
- Nie ma co wybaczać, okoliczności wszak niecodzienne. - Odparła spokojnie i zamyśliła się na chwilę potrzebną by akurat do chatki dotrzeć.
 
Blaithinn jest offline