Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 29-01-2017, 12:41   #4
-2-
 
Reputacja: 1 -2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie
V V
Vsevolod i Volunda odwiedzał pochylając się i czułym gestem piękne oblicze gładząc i cierpienie niosąc tym samym gestem i słodycz.

I patrzył Volund w oczy jego i mimo, że pluć chciał w twarz to na prośbę uprzejmą łykał i łykał i łykał.
I krzykiem chciał wyzwolić się i siłą woli swą lecz ochrypł jeno a siłę woli Vsevolod kruszył z wolna…
...szepcząc słodkie słowa wprost w ucho Gangrela o dumie, godności, odwadze i zemście…
...czasem mimo szeptów z cienia słyszał krzyki skalda… a czasem śmiech jego szaleńczy...
Innymi razy na boku leżał, jak upodlone, ujarzmione zwierzę. Wzrok pusty na ścianę padał, a w głowie życia się mieszały.
Innym razem zdarzyło mu się na gest nieposłuszeństwa zdobyć. Resztkami krwi własnej ścianę pomazał, jakby siebie w słodycz torporu chcąc oddać. Nigdy nie podołał. Nigdy też nieposłuszny nie był pod strasznym okiem tego co Aros zajął.
Znowuż wydawało mu się, że stulecie mija. Znowuż, że to on jest Vsevolodem i jeńca swojego krwią karmi i słowy łamie. Puste myśli resztki woli marzącej by kat zamienił się miejscami z ofiarą.
Czasem nie był już całkiem pewien gdzie, kim i po co był.
Czasem pomyślał o Danii. O bracie jakowymś. O Ragnarok.
Czasem śmiechem się zanosił do rozpuku. Łkał klątwy na sługi Jedynego. Mówił w mowie Germanów i Franków i po łacinie.
Czasem o Elin, a może Helleven… wspomniał? Jedna zdała mu się nieprawdziwa… nie wiedział która. Choć żadna nie istniała w pustce celi nie wiadomo z czego, nie wiadomo gdzie.
Czasem myślał o…
Zamknął oczy.
Gdy je otworzył przed sobą ujrzał ponownie Vsevoloda w towarzystwie na ciemno ubranej postaci, której twarz zasłaniał połać tkaniny.
- Jakże dzisiaj bywasz, przyjacielu mój? - spytał przyjaznym tonem zachęcając berserkera by powstał.
- Dlaczego tyle każesz mi wyczekiwać? - zapytał, utęsknionym głosem. Wstał jednak, chcąc wszystko uczynić by przyjemnym spotkanie było dla… przyjaciół.
- Dzisiaj… - przeżuł to słowo, nie czując fizycznego dotyku pod ustami od tak dawna. Przez ułamek sekundy zerknął na sylwetkę z głodem… i oderwał wzrok raptownie ze wstydem. I strachem. - Dzisiaj rozmyślałem wiele. - wyjawił, jak każdej wizyty.
- I o czymże, mój bracie? - Vsevolod spojrzał ciekawie - Podzielić się ze mną myślami swymi zechcesz?
Powieka zadrżała dramatycznie Volundowi, gdy intensywnie myślał, o czym to był myślał.
- Potwory. - wyszeptał.
- Potwory? - zaciekawione zmarszczenie brwi było reakcją na słowo Gangrela. - Obawiasz się potworów?
- Tak. - przyznał Pogrobiec. Odważył się nawet zerknąć na swego pana - Gdy udaliśmy się w wiking… staliśmy się potworami. Jako potwory, zrodziliśmy potwory… jak w naturze. Każdy czyn dał inny. Kiedy te powróciły… po ich śladach… - zamyślił się i zawahał Volund, nagle skonsternowany. Umilkł zapatrując się w dal, niepewny, gdzie jest.
- Wybacz. - przyklęknął na jedno i drugie kolano. - Marnuję twój czas, a głos twój słodki. Ciszę jeno gwałtem biorę. - berserker zadrżał na całym ciele, wpatrzony w podłoże - ...i może… krwi… nieco.
Poczuł palce włosy jego przeczesujące lekkim gestem:
- A ja przyszedłem się z Tobą o wiking rozmówić - smutek w głosie Vsevoloda słyszalny był aż nadto. Jednocześnie jedna dłoń jego za podbródek Gangrela ujęła by mógł widzieć wyraźnie jak ostry kieł rozdziera skórę na nadgarstku prawicy. - Życzeniem mym jest byś ruszył w podróż.
Słyszał słowa wszelkie, ale nie słyszał ich wcale. Wpatrzony był w jedyne co większą moc jak słowa wampira miało, na ręce czerwień…
...szkarłat co się pojawił.
Była to jedna z ulotnych myśli co czasem wzniecić coś jeszcze potrafiła. Ciało z wzrokiem w ziemię wbitym i obliczem skrytym całe trząść się zaczęło gwałtownie jak emocją niepowstrzymaną trawione, oblicze w gniewną maskę przeraźliwie wykręciło. Jak gdyby Gangrel eksplodować w nienawiści miał.
- Jak każesz. - odparł miękko po sekundzie, całkiem znów nieruchomy.
- Zabierzesz skalda i tę towarzyszkę waszą i ruszysz ku krainie Franków. Dobijecie do Paryża i spotkacie się tam z jedną osobą, która dalsze rozkazy dla was mieć będzie. Zrobisz to dla mnie, przyjacielu wierny? - kropla szkarłatu niby przypadkiem spadła na twarz Volunda. Jak rażony prądem prawie wierzgnął. Oblizał usta, lecz po krew bez pozwolenia nie sięgnął. Podniósł twarz by tuż poniżej oczu Vsevoloda patrzeć. To znaczy…
- Jak ją rozpoznam? - zapytał spokojnie i z przejęciem, jak dobry sługa. Oczy jego zogniskowane znów na nadgarstku, wzrok łapczywy… pożądanie w skurczu wszystkich mięśni twarzy.
- Będzie mieć znak na sobie. Czerwoną różę na tarczy. Zapamiętasz? - dopytywał Vsevolod pozwalając karmazynowej cieczy spływać z wolna na ziemię.
- Oczywiście. - prawie zaskamlał, nawet nie z żądzy krwi, ale czując jak użądlenie fakt, że Vsevolod mógł domniemywać, iż nie zapamiętałby tak ważnej rzeczy. Nie drgnął jednak. - Kim jest dla ciebie? - oczy Pogrobca były nieruchome, ale brwi pełzały jak węże gdy nie był w stanie kontrolować się między upokorzeniem, wstydem, nienawiścią, miłością, przede wszystkim…
Pragnieniem skapującej posoki.
- Abym wiedział… czy chronić. Jak traktować. - zapytał jak dobry sługa by mógł, gotów zadbać członka rodziny lub przyjaciela jego przyjaciela. Jego władcy.
- To jedynie kurier. Jej zleceniodawca zaś - Vsevolod zawiesił głos - to sprzymierzeniec. Co pomoc może od Ciebie otrzymać jedynie jesli uznasz to za słuszne.
Pogrobiec rytmicznie, spokojnie kiwał głową na te słowa, przyjmując je do wiadomości.
- Jeśli okoliczności pozwolą. Albowiem powrócić do ciebie będę pragnął. Jeśli… zezwolisz. - wyszeptał z błaganiem.
- Pozwolę - nadgarstek powędrował bliżej ust Gangrela - jeśli misję swą wypełnisz.
- Nie zawiodę cię. - spokojnie już odpowiedział Pogrobiec - Nie zawiodę cię, Vsevolodzie.

* * *

Volundowi nowe rzeczy przyniesiono. Sługa wszedł do miejsca jego niewoli z ubiorem w ramionach. Po nim wkroczył i Rusin.
- Ubierz się i posil by sił nieco nabrać przed podróżą. Potrzebne Ci będą. - Rusin rzekł bez większych wstępów. Wyglądał na zagniewanego nieco.
Posłusznie Pogrobiec wstał, odzienie od sługi przybierając, niepomny na śmiertelnego jak zawsze.
- Coś na sercu twem ciąży. - odwarzył się jedynie z troską zauważyć, przywdziewając rubę.
- Ciąży. - pokiwał głową rozmówca - Towarzysz twój. Martwię się o niego. Znałem niepokornych jak on. Nie - Prędki w gniewie i bucie. - pokiwał głową Pogrobiec - Wiele w nim… pychy. Nieuchronnie umrze. - zauważył, całkiem już ubrany. Rękoma znów wysięgnął w stronę sługi - tym razem jego pod ramieniem i o plecy ujmując i przyciągając raptownym gestem, zginając nieszczęśnika by siłą kark jego pod same kły swe nastawić. Już usta rozdziawił…
- A jednak… Jest w nim coś niezwykłego… - dokończył, nim w zamyśleniu wbił kły w żeśki, prężny kark.
- O tak. Jest. - Rusin przyglądał się pożywiającemu się Gangrelowi. - W Paryżu… - kontynuował mimo odgłosów pożywiania wypełniających pomieszczenie - Miej na uwadze jego postępowanie. Jeśli by misji zagrażał… usuń zagrożenie.
Pogrobiec ni gestu nie uczynił, na piciu skupiony. Ssał życiodajny płyn, tak słodki na języku, tak odurzający w żyłach. Puścił sługę dopiero, gdy ten zwiotczał mu całkiem w rękach. Usta miał rozdziawione w zachwycie, aż krople posoki z kłów mu skapły na posadzkę.
- Tak… - przymknął oczy, obniżając głowę w niepełnym potaknięciu.
- Znany mi jego temperament… i znam też moc jego. Krwi pełen potężniejszy. - skinął głową - Wyczekuję tego dnia z dawna… kiedy przyjdzie prawdą o nim samym rzucić mu w twarz i klingi zderzyć. - sapnął.
- Cieszy mnie, żeś świadom ryzyka i czynów się nie obawiasz. Ruszycie jeszcze dzisiaj.
Rusin wyciągnął rulon zwinięty i zalakowany z pieczęcią z niewielkiego ptaka przypominającego zwierza.
- Tu glejt wspomniany. W Paryżu pokażecie sygnet mój, i ten glejt osobie wcześniej opisanej. Ona zapewni wam miejsce bezpieczne i pożywienie. Rozkazów dalszych od niej wyczekuj. Miej też baczenie na wiedzącą waszą, boć ona sygnet piastować będzie. Jeśliby Freyvind przekonać ją jakoś do buntu zdołał, również podejmij działania. Wypatruj w okolicy działań ludzi Północy. Ilu zostaje, ilu rusza. - rozkazy padały szybko i rzeczowo.
Volund na nie skinał głową raz po raz rzeczowo. Gdy przestały padać wzrok jakoś nieco powyżej wysokości głowy w ścianę miał wbity, delikatnie pergamin na dłoniach sękatych trzymając.
Coś wspominał, coś… widział. Ja z przeszłęgo życia.
- Wiedząca jest… wielce… - połknął słowo - Nie wiem, czy zdołałbym krzywdę jej poczynić. Leczli i kołek byłem onegdaj gotów użyć, gdy niebezpieczna się jawiła. - pokiwał głową sam do siebie - Wielką miłością darzy jarla Agvindura, a on ją. Zawsze się zastanawiałem… - urwał.
- Nad czym? - Rusin zachęcił Volunda do zwierzeń.
- ...wybacz mi. Ilu zostaje, ile rusza. - podniósł wzrok, palce zamknął na pergaminie. - Jestem gotów. - powiedział z powagą.
 
__________________
Nikt nie traktuje mnie poważnie!
-2- jest offline