Widok poparzonego profesora nie należał do najprzyjemniejszych. Franz odwrócił wzrok i zaczął uważnie studiować zawartość notesu. Po lewej wystawała wizytówka profesora, po prawej zaś było równe, staranne pismo Beddowsa. - Jeśli dobrze zrozumiałem, to części jest co najmniej sześć? Czy profesor był w posiadaniu którejś? Czy tylko ściągnął uwagę Turków swoimi pytaniami o Sedefkara? Kogo o niego pytał? - Z tego, co mi wiadomo nigdy nie znalazł żadnej części. Tylko o nich czytał. Przypuszczam, że gdyby znalazł choć jedną, powiedziałby wam o tym. Sir Jules dopiero wykładem w Imperial Institute, chciał zwrócić uwagę kogoś, kto mógłby mu pomóc. Zapewne nie przypuszczał, że to się tak skończy.
George był wstrząśnięty warunkami i stanem w jakim zastał Dziadka. Gdy tylko dostrzegł go w łóżku rzucił się w jego stronę i przypadł przy nim na jedno kolano chwytając lewą nie poranioną przez płomienie dłoń Profesora. Słuchał słów starego człowieka z zapartym tchem i z bólem patrząc, jak Jules cierpi przekazując im te wieści. Wyraz jego twarzy zmienił się dopiero, gdy Profesor zaczął mówić o ludziach, którzy zaatakowali jego dom. A zmienił się nie do poznania. Na twarz Cartera zdawała się napłynąć ciemność, jego raczej delikatne do tej pory rysy twarzy wyostrzyły się, a brwi zbliżyły do siebie i opadły. George stał się nagle personalizacją gniewu, inżynier zmienił się tak bardzo, że można było wątpić czy ktoś znajomy poznałby go na ulicy, a nie znający go mógł bać się nawet spojrzeć mu w oczy.
Carter wstał od wezgłowia profesora, gdy ten skończył mówić i stanął twarzą do małego okienka spoglądając na obskurne podwórze. - Dobrze Beddows, pojedziemy - odpowiedział George, gdy tylko lokaj wręczył Franzowi notatnik. Jego głos też uległ tej potwornej przemianie, zniknęły z niego uprzejmości i całe ciepło, które zazwyczaj go charakteryzowało. - Ale Profesora trzeba stąd zabrać - mówił głosem który nie pozwalał na żaden sprzeciw - Jutro do południa zmienię moją wille w twierdzę. Zapewnie lekarzy i pomoc. Wtedy przetransportujemy tam Dziadka. - kontynuował i odwrócił się do lokaja i Franza: - Pieniądze zatrzymaj, wam będą bardziej potrzebne. Nas wszystkich stać i na podróż i wiele więcej. - A, i powiedz co takiego zrobiliście z dziadkiem, by “zwrócić na siebie uwagę” ? - Dziękuję z całego serca, sir – odparł Beddows - Już jednak o tym pomyślałem. Jutro zabieram stąd sir Julesu. Znam pewne miejsce w którym będziemy bezpieczni. Proszę wybaczyć, ale pański dom, mimo wszelkich zabezpieczeń jest zbyt mocno wystawiony na widok publiczny. Będę jednak pana na bieżąco informował o stanie profesora. Służba w wojsku nauczyła mnie radzić sobie z tego typu ranami. Proszę mi wierzyć, tak będzie najbezpieczniej.
Ledwo Beddows skończył swoją odpowiedź na zewnątrz rozległ się huk wystrzału.
Dłoń Georga zawędrowała pod marynarkę i tam już pozostał dzierżąc zaufany pistolet Colta model 1911 nie wyciągając go jednak jeszcze z kabury, nie było czasu na dyskusje za komunikat musiało wystarczyć Franzowi jedno spojrzenie, a ten przejął go bezbłędnie.
Beddows pobladł, jak ściana. Spojrzał przerażony na obu przyjaciół profesora. - To pewnie znowu ci Turcy. Trzeba ich zatrzymać panowie. - Zostań tu Beddows, pilnuj drzwi - powiedział George, gdy Franz zorientował się w przekazie i zaczął wychodzić z pomieszczenia.
Nim Franz zdążył cokolwiek odpowiedzieć, rozległ się drugi strzał.
Von Meran tymczasem schował notatnik profesora do kieszeni marynarki. - Beddows, czy nazwisko Mehmet Makryat coś ci mówi? - rzucił Franz szykując się do wyjścia z pokoju.
Coś mu tu nie pasowało? Po co Turcy mieliby strzelać? Przecież jeśli ich śledzili wystarczyło, żeby ich zaskoczyli u profesora, albo poczekali aż wyjdą. Na razie von Meran nie wyciągał broni.
Lokaj pokręcił głową. - Pierwszy raz słyszę, to nazwisko.
Obaj mężczyźni poruszali się szybko, ale przezornie. Nie wiedzieli kim jest napastnik. Wkrótce jednak okazało się, że nie mają do czynienia z groźnymi Turkami, lecz z czwórką przyjaciół, którzy niepomni przestróg postanowili podążyć śladem George’a i Franza.
Po uspokojeniu właścicielki motelu pani Bumble, w czym wydatnie pomogło kilka banknotów przyjaciele już w komplecie ponownie znaleźli się w pokoju profesora. |