Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 30-01-2017, 12:42   #5
Leoncoeur
 
Leoncoeur's Avatar
 
Reputacja: 1 Leoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputację


Freyvind

W przebłyskach świadomości widywał nad sobą oblicze przeklętego Rusina z uśmiechem nad nim pochylającego się i niosącego ból. Nie wiedział czy kona czy trucizną jakową go Vsevolod częstował.
Czuł na ciele rany co zasklepić się nie chciały czy nie mogły ale i sam ich zasklepiać nie chciał.
Z razu na raz twarz przeciwnika piękniejszą się mu zdawała, być może przez ubytek sił.
Pamiętał smak krwi.
To pamiętał wyraźnie.
I gdy tomność wracała na zmianę przeklinał Vsevoloda i błagał by go nie opuszczał. Czasu poczucie stracił, gdy słowa Rusina w myśli mu zapadały i wwiercały mimo prób oporu. Mimo nienawiści. A wwiercały się one wypowiadane z początku tonem pogardliwym, który w uszach skalda zmieniał się w słodką melodię.
Trzymany na granicy głodu Frey, ni leczyć swych ran licznych acz niezagrażających życiu nie mógł. Krew podawaną przyjmował gdy zmysły do cna ponęcone były.
Gdzieś z dali dobiegał go głos Volunda, co z jego własnymi wrzaskami się mieszał i przekleństwami.
Pomiędzy chwilami przebudzeń i przebicia jawy ledwie odróżnianej od majaków, szybował nad polami Fólkvangr upajając się wiatrem. Postawna kobieta o dumnej i uwodzicelskiej posturze z naszyjnikiem pomiędzy pełnymi piersiami będącym efektem pracy Brsingów, nie patrzyła na niego oczyma Freyi. Miała twarz Chlo. W złożonych rękach krew unosiła jak dar, spływająca jej po przedramionach.
Czerń w jej oczach…
Kolejny spazm bólu i przebudzenie.

At liv skal du spinne...


Zabrzmiało mu w głowie hukiem.
- Tri nornar eg ber - ni to zawył ni zajęczał trawiony bólem. Nie był już związany tak mocno jak uprzednio lecz na próby oswobodzenia się głos kazał mu leżeć spokojnie, grożąc tym co spotkać może Volunda. Głos doprowadzający skalda do Furii a jednocześnie głos jakiego chciał słuchać i słuchać i słuchać…

At liv skal du tvinne...


Nie wiedział czy sam to mówił, czy skąd pojawiało mu się w głowie. Wił się jak piskorz słysząc odchodzące kroki i sam nie wiedział czy błagania dochodzące z jego ust wnikały z chęci bliskości oprawcy aby gołymi rękoma skręcić mu kark, czy z tęsknoty jaką zapowiadało oddalenie.
- Æsir, Nornir, visa Vanir… - szeptał i bełkotał zataczając kręgi nad murami Asgardu gdzie stała na czatach wielka sylwetka patrząca przed siebie. Bez ręki którą odgryzł Fenrir. Nie… Tyr miał rękę. Obie. Nie miał za to oka, a jego twarz wstrząsana była tikiem. Tak dobrze Freyvindowi znanym tikiem.
- Tri nornar eg ber - zawył na powrót wyrwany do świata bólu. Do tu i teraz, choć zagubione i tłamszone czyjąś wolą jestestwo nie wiedziało gdzie i kiedy.
Pogardliwy głos zmieniał się w muzykę dla uszu gdy Frigg pochylała się karmiąc go krwią. To musiała być Frigg, pamiętał tylko piękno, tęsknotę gdy znów odpływał. Już nawet nie słyszał czy wzywał ją czy Vsevoloda, a może nie było różnicy?
- ...binde til rota…

Znów szybował.
By znów się przebudzać i zaznawać bólu.
Nienawiści.
Tęsknoty.
Permanentnego głodu krwi.




Sam nie wiedział kiedy dobiegł go zapach co słodyczą był niczym najlepsze miody na stole w halli Odyna. Poczuł jak zawsze obecność, bardziej niż zobaczył wpierw.
- Freyvindzie? - dobiegło go z niedaleka. Zapach śpiewał mu obietnice rozkoszy dawno nieodczuwanej.
Chciał podnieść się do pozycji siedzącej, ale nie dał rady, był na skraju unicestwienia, ledwo mógł poruszać kończynami. Jednocześnie głowa uciekała mu w kierunku słów jakie dobiegały go… sam nie wiedział ani skąd ani kto je do niego kieruje. Próbował zogniskować wzrok.
- Chlo…? Bjarki?
- Cali, nic im -
uspokajający głos potwierdzająco odpowiadał na ledwo zadane pytania. - Masz napij się. Lecz ostrożnie i niewiele.
Kilka kropli spadło w usta skalda.
Pochłonął je łapczywie spoglądając zaraz na tego, kto stał obok. Twarz Vsevołoda zamajaczyła mu niewyraźnie.
- Ty…! - w głosie jego nienawiść gdzieś w głębi przebijała, ale i przywiązanie i ulga na sam widok. Rzec by mozna: spełnienie.
- Już, już… Freyvindzie… pić nie chcesz? - głos nakazujący się stał. - Głód zaspokoić musisz.
- Chcę… -
wystękał. - Gdzie Elin, Volund, Bjarki… Chlo, Jorik, Karina…
Butelczynę mu Vsevolod do ust przytknął zagłuszając kolejne pytania.
Zawartość jej przyprawiła Freyvinda o ekstazę: mocna, potężna, gęsta niczym miód, ściekała z wolna w chciwe usta….
Pił patrząc na Rusina pytającym wzrokiem, wpatrywał się w usta chcąc by wypowiadały słowa. Słowa kierowane do niego, by je słyszeć i napawać się nimi. Słowa kierowane do kogoś oznaczały poświęcenie mu swej uwagi, a uwaga Vsevołoda poświęcona Freyowi wzbudzała w nim dumę, radość…. Uczucia te prawie przesłaniały chęć złapania skurwiela za szyję i zmiażdżenia krtani, mięśni, oderwania głowy od ciała. Na sama myśl o tym skaldem targnął ból iż w ogóle zagościła w jego głowie, ale i podniecenie związane z samym wyobrażeniem rozdzierania na strzępy oprawcy.
Oprawcy.
Umiłowanego przyjaciela.
Pana.
Wroga.

Pił łapczywie.

Nie pozwolono mu jednak głodu całkiem zgasić. Mężczyzna butelczynę oderwał gwałtownie i rzekł:
- Więcej dostaniesz, gdy mi przyrzekniesz pomoc. - Popatrzył głęboko w oczy skalda. - Bo pomóc mi zechesz prawda?
Chciał.
Bardzo chciał.
Chciał zabić, wyrywać ręce i nogi, jednocześnie oprzeć nie mógł się choćby tak z pozoru niewinnemu pytaniu.
- W czym pomóc? - spytał wpatrując się w bukłaczek w którym było jeszcze tak wiele słodkiego płynu.
- W misji, Freyvindzie. Jeśli ją spełnisz i wolę mą wykonasz, zobaczysz znowu sługi swe. - Vsevolod uśmiechnął się przyjaźnie. Ten uśmiech wyryty miał skald pod powiekami, bo niemal na trwałe przyczepionym był do twarzy Rusina. Niezależnie czy ból zadawał uwięzionemu czy niósł pocieszenie. - Ruszysz na wiking.
- Gdzie oni są? -
Skald zdawał się poświęcić uwagę pierwszej wieści, potwierdzającej, że wszystko z nimi w porządku. - Chcę ich zobaczyć.
- Wykonaj polecenie, wtedy ich ujrzysz. Nie trap się nimi teraz. -
Naczynie znowu powędrowało ku ustom skalda. - Bezpieczni są i równie jak ty skorzy na spotkanie.
- Teraz, chcę ich zobaczyć teraz.
- Rzekłem. -
Vsevolod zmarszczył brwi w smutku i gniewie. - Ruszysz jutro. Wraz z Volundem i Elin - imiona wypowiedziane były z obcym akcentem, zmiękczając ich brzmienie. - Udasz się do kraju Franków z posłannictwem. Volund Ci pomoże we wszystkim, a i Elin do podróży przyszykowana.
- Nie mogę do kraju Franków ruszyć. -
Skald ze smutkiem pokręcił głową, wiedząc iż zadość życzeniu osoby wypełniającej świat jego uczynić nie może.
- Dlaczegóż? - dopytał uprzejmie lecz bez większego zainteresowania Rusin.
- Krew krześcijan przeklęta, zatruta, pić jej nie mogę. Odkąd smakowałem krwi Ulfhedin i Jotunów krew zwierzęca zbyt obrzydliwa bym się częściej nią pożywiać mógł. Nie dla mnie kraje ukrzyżowanego. Śmierć tam dla mnie z braku płynu życia.
- Hmmm... -
Vsevolod potarł dłonią podbródek. - Zaradzimy i temu - w końcu rzucił po chwili dumania.
- Sługi swe ujrzeć chcę - przypomniał Freyvind po chwili milczenia. Wiele go to kosztowało.
- Zobaczysz. Teraz siły zbieraj na wyprawę. - Vsevolod się podniósł. - I pamiętaj by na istnienie swe nie targać się, ni na moją niekorzyść nie działać. - Spojrzał Freyvindowi w oczy. - W żaden sposób.
- Nie mogę do kraju Franków - Freyvind szepnął odwracając wzrok. Nie chciał patrzeć i chciał. Bał się, że widocznym być w nich może jak bardzo pragnął jednego i drugiego o czym Vsevolod mówił by nie czynił. Choć wiedział, że uczynić nie może wbrew woli kata i umiłowanego pana w jednym.
- Rozczarowujesz mnie, Freyvindzie - rzucił Vsevolod wychodząc z celi. Grał na emocjach Lenartssona z wprawą wirtuoza niczym… sam skald do tłumów niegdyś przemawiający.




Vsevolod później niż zwykle Freyvinda nawiedził następnego wieczora, przybywając z postacią zaowalowaną, której twarzy nie widać było jeno oczy ciemne pobłyskujące od czasu do czasu. Sługa idący za nimi, przyniósł również szaty czyste.
- Freyvindzie, czas na przygotowania. Bądź spokojnym, Elin pozdrowienia śle i z niecierpliwością spotkania waszego wyczekuje. Ubierz się i posil. Ruszacie tej nocy.
- Rzekłem ci już, że nie mogę do krajów chrześcijan podróżować. Byłem z wielką armią Ragnara, gdy o krew z wojów naszych nietrudno było. Lubo na wiking jedynie pożogę na wybrzeże nieść i ku naszym ziemiom wrócić.
- Krwi będziesz zdatnej miał aż nadto przeto nie frasuj się i jedź ze spokojem. Pamiętaj, byś pomocnym był ze wszech miar i na mą szkodę w żaden sposób nie działał.
- Skąd mieć ją będę?
- Wyposażonym cię poślę -
ton Rusina nabrał stanowczości.
- Choćbyś i ludzi mi dał Asów i Vanów w sercu mających, wytracić ich może przyjść i polegać jeno na tych co tam żyją. A tam jeno krześcijany.
- Nie jeno -
pokręcił głową. - Wielu tam takowych co w Chrysta nie wierzą - w słowach jego smutku próżno było szukać. - Freyvindzie, czasu mitrężyć szkoda. Czym prędzej załatwisz misję, tym prędzej wrócisz. Do ziemi ojczystej i tego co ci bliskie.
- Bzdura to. -
Skald postąpił kroku ku Vsevołodowi. We wzroku jego jak u szaleńca walczyło uwielbienie i chęć bliskości z nienawiścią i żądzą mordu. - Kraj to Białego, pełny jego wyznawców. Łatwiej tu krześcijan znaleźć niż tam tych co w sercu go nie mają.
- Odpowiedzialnym za Ciebie, tak jak Ciebie czynię odpowiedzialnym za misję co zlecam. Bezpieczny będziesz i pożywienie zapewnione. Dość rozmów. Szykuj się. -
Rusin tym razem zdecydowanym tonem wyrzekł wolę swą niczym innym niż głosem narzucając.
- Nie. - Na twarzy skalda zdecydowanie wręcz desperackie zagościło. - Na zatracenie mnie ślesz, tam mi śmierć jeno z braku płynu życia.
- Potrzebny mi jesteś. Gdybym zatracać cię miał, dawno bym postąpił inaczej niż gościł cię tu. Ubieraj się by ruszać z misją.
- Potrzebnym ci, co chcesz uczynię i potrzebny być przestanę. I szczeznę w kraju chrześcijan bez krwi.
- Gdyby mnie jeno na tym zależało, na twym szczeźnięciu, zezwoliłbym na to pierwszej nocy, gdyśmy się spotkali.

Freyvind nie poruszył się. Na obliczu jego walka widoczna była z samym sobą. Cześć jego jestestwa… ba… przerażająca większość! Chciała i rwała się by polecenia Rusina natychmiast wykonać i wzuć na siebie ubiór. Skald jednak był niesamowicie silny wolą swą, a w głębi wciąż tlił się płomień.

Ogień buntu.
- Wydałeś mnie wilkom. Pół kraju Danów wie, że po zniszczeniu Caeern Úlfhéðnar może i całej północy chcieliby mnie rozszarpać. Zostawiłeś w szczerym polu z dala od ludzkich siedzib, bez krwi w ciele prawie. Gdyby nie sługi Yngviego świetliści, już by mnie nie było.
- Nie jam to uczynił -
Vsevolod stwierdził jeno. - Ubieraj się. - Coś wnętrze skalda napięte jak struna szarpnęło i uginać poczęło.
- Nie! - łamał się, polecenia Rusina były jak młot roztrzaskujący wolę na drobne kawałki. - Nie, póki nie pożegnam się ze sługami mymi, skoro mogę nie wrócić.
- Nie ty tu rozkazy dyktujesz, skaldzie -
ton Rusina złagodniał dla odmiany jego słowom. - Ubieraj, byś godnie wyglądał.
- Nie. Póki. Ich. Nie. ZOBACZĘĘĘ!!!! -
w tonie Freyvinda już jawnie brzmiała mieszanina furii, szaleństwa i ostatnich z ogromnym trudem dobywanych pokładów woli. Dwa kroki ku Vsevolodowi poczynił, podczas ryku jaki z siebie wydał oczy rozjarzyły mu sie czerwienia, kły wysunęły sie doskonale widoczne w szeroko otwartych do krzyku ustach. Przerażająca maska jego oblicze zastąpiła.
Desperackie postępowanie skalda efekty niewielkie przyniosło.
Rusin co prawda brwi zmarszczył i cofnął się nieco w zaskoczeniu lecz miejsca uwięzienia nie opuścił.
- Ubierz się - powtórzył po raz kolejny.
Skald dostał tymi spokojnymi słowami niczym młotem w głowę.
Nie miał już żadnych sił by dalej walczyć.
W jego oczach była jedynie pustka.
Lekko mechanicznymi ruchami zaczął wzuwać spodnie.
- Pożyw się - Vsevolod sługę zostawił wraz ze skaldem zamkniętym.


 
__________________
"Soft kitty, warm kitty, little ball of fur...
Happy kitty, creepy kitty, pur, pur, pur."

"za (...) działanie na szkodę forum, trzęsienie ziemi, gradobicie i koklusz!"
Leoncoeur jest offline