Zadymione wnętrze tawerny wyglądało jak tysiące innych. Ludzie siedzieli przy stołach, popijając z glinianych kufli, kłócąc się, snując opowieści lub grając w kości. Za kontuarem, oparty na łokciu drzemał znudzony karczmarz. Dziewki służebne w spódnicach i ciasnych gorsetach unoszących i wypychających do przodu piersi uwijały się między klientami. Ale tajemniczego osobnika nie było między nimi widać. Od razu w oczy rzucały się schody wiodące na górne piętro, gdzie mieściły się izby sypialne i drugie drzwi po przeciwległej stronie pomieszczenia wiodące na podwórze.
W końcu urodzenie, maniery i pozycja społeczna Lothara z Essing okazały się niezastąpione. Ospały karczmarz natychmiast się ożywił, gdy szlachcic podszedł do lady i zaczął wypytywać o nieznajomego. Nie trzeba było nawet sięgać do sakiewki, aby wspomóc żądanie pomocy jakimś srebrzystym argumentem. Okazało się, że człowiek, który ich śledził nie zatrzymał się w tym lokalu. Przed chwilą wszedł, przeszedł przez salę i zniknął na podwórzu, przez które można było wydostać się na biegnącą za oberżą ulicę. Co więcej, karczmarz był doskonale poinformowany i podzielił się swoją wiedzą na temat osobnika. Powiedział, że ten przybył do Weissbrucku wczoraj, późną nocą i że podobno jest łowcą nagród na tropie swojej ofiary. Co więcej, zatrzymał się w zajeździe "Pod Szczęśliwym Mężczyzną" i tam, jaśnie szanowny pan może go pewnie spotkać, jeśli chce z nim pomówić.
Szybko wyszli na podwórze, zagracone i brudne. Przeszli przez nie do tylnej furtki, która nie była zamknięta i wyszli na niemal pustą ulicę, biegnącą między budynkami. Jedynymi osobami na ulicy byli nieco pijani marynarze, którzy zataczając się i wzajemnie podtrzymując, toczyli się pewnie do kolejnej gospody lub burdelu. Łowcy nagród nie było nigdzie widać.
Znalezienie zajazdu "Pod Szczęśliwym Człowiekiem" było rzeczą łatwą, gdyż w tak małej miejscowości wszędzie było blisko. Zajazd mieścił się w części osady najbardziej odległej od portu, przy jednej z dróg wylotowych z Weissbrucku. Nie było tu tak tłoczno jak w poprzedniej oberży. Zatrzymywali się tu tylko pasażerowie dyliżansów. W chwili obecnej w powozowni stał jeden wehikuł i dwa konie, a w sennym wnętrzu nad stygnącymi posiłkami siedziało czworo podróżnych i dwóch woźniców. Poza nimi było tu jeszcze dwóch miejscowych, zajętych rozmową w kącie.
Okazało się, że mężczyzna w zielonej pelerynie wcale się w "Szczęśliwym Człowieku" nie zatrzymał. Najwidoczniej karczmarz ze Złota miał jakieś fałszywe informacje, albo po prostu był w stosunku do szlachcica nadgorliwy. Pozostawał jeszcze jeden zajazd do sprawdzenia - "Pod Trąbką".
Ten zajazd zlokalizowany był nieopodal "Szczęśliwego Człowieka", pod samą palisadą otaczającą osadę. Sam też otoczony był niewysokim parkanem. Obok budynku mieszczącego zajazd, stała stajnia i jakieś inne niewielkie zabudowania gospodarcze. Z okien sączył się miły blask, a wkoło rozlegał się tłumiony przez ściany szum głosów, przetykany dźwiękami flażoletu.
Wnętrze było pełne. Zrobiła się już późna godzina i towarzystwo było rozochocone, nikt nie zwrócił uwagi na wchodzącą kompanię pod przewodnictwem szlachcica. Czujne oczy Leopolda, rozbiegane na wszystkie strony w poszukiwaniu jakiejś łatwej do zdobycia sakiewki czy chociażby monety, która zapodziała się pod stołem, od razu wypatrzyły łowcę nagród. Siedział przy stole w głębi sali w towarzystwie trzech markotnych, ponurych mężczyzn. Coś im tłumaczył ściszonym głosem, gestykulując przy tym rękami.