Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 03-02-2017, 21:17   #6
GreK
 
GreK's Avatar
 
Reputacja: 1 GreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputację
Decato.

Wyczuwała ją przez skórę od kilku dni. Im bardziej na północ, tym intensywniejszą. Wszechobecną. Skóra piekła lekko a nabrzmiałe blizny, układające się w zawiłe wzory brązowiły się na bladej cerze. Lecz to czego doświadczyła już kilka mil od Skilthry było czymś nieoczekiwanym.

Słyszała od mistrzów, że na rubieżach cesarstwa jej stężenie było znacznie większe niż w jego centrum, lecz nie spodziewała się takiego poziomu. Morfa. Ogrzewała krew płynącą w żyłach, pulsowała w głowie.

Gdy fortece wtoczyły się za mury stężenie substancji spadło. Dało się odczuć pozytywny wpływ aury roztaczanej przez zakonników. Pempto wysłał w jej kierunku mentalne powitanie, oraz krótką wiadomość:

~ Trito oczekuje.

I wtedy stało się coś...


Brown.

Zmęczony rozmową. Zapadł w płytki, niespokojny sen.

W pewnej chwili coś zwróciło jego uwagę. Coś na tyle odbiegającego od normy, co spowodowało, że w błogim alkoholowym zamroczeniu zdecydował się podnieść ciężkie od snu powieki i z wielkim trudem się skoncentrować. Jakiś dźwięk, którego nie był w stanie teraz przywołać. Coś...

Skoncentrował się, lecz wokół było cicho. Przerażająco cicho. Nie było słychać szczekania psów, z podziemi nie dobiegało jęczenie i skomlenie Theodrica. Theodric!

Zdjęty nagłym, złym przeczuciem wstał i chwiejnym krokiem ruszył w kierunku podziemi. Tak dobrze znane mury i korytarze, tej nocy wydawały się takie milczące i obce. Migotliwe światło pochodni lizało nierówne stropy i ściany, prześlizgiwało się po pokrytej pyłem podłodze.

Zszedł do katakumb. Stare, porozrzucane kości trzeszczały pod jego stopami. Wśród tego chrzęstu, jedynego dotychczas dźwięku zdawało mu się, że usłyszał coś jeszcze. Przystanął.

Popiskiwanie.

- Theodric? - głos załamał mu się mimowolnie. - Theodric! - poprawił się zaraz.

Popiskiwanie nie ustawało. Jakby jakieś małe dziecko chlipało głośno. Ruszył w tamtym kierunku.

Za kolejnym zakrętem zauważył czarną, kłębiącą się przy czymś masę. Podszedł powoli bliżej, przyświecił światłem.

Duże, kanałowe szczury żerowały na czerwonym ochłapie, który musiał być nogą. W bucie nałożonym na poobgryzany krwawy strzęp, który był wcześniej ludzką kończyną rozpoznał obuwie swojego więźnia.

Szczury pisnęły ostrzegawczo zwracając na niego uwagę. Jeden, większy od pozostałych podszedł bliżej i ugryzł go boleśnie w kostkę, przegryzając z łatwością żółtymi zębami skórę aż do krwi.

Brown zaklął głośno kopnąwszy gryzonia i odrzucając go pod jedną ze ścian, i zaczął powoli się cofać. Szczury, wyczuwszy świeżą krew, zaczęły wciągać powietrze wietrząc nową ofiarę. Kolejny głośny pisk. Jak na znak wszystkie oderwały się od od padliny i zaczęły najpierw powoli a później coraz szybciej biec w kierunku światła rzucanego przez pochodnię.

Nie czekając dłużej, Mistrz Podziemi odwrócił się i zaczął uciekać przed siebie po starych, porozrzucanych w korytarzu kościach, słysząc zbliżające się z każdym przebytym metrem piski i trzaski łamanych piszczeli. Krzyknął dopiero wtedy gdy lewa noga utknęła mu w kości miednicy.

Upadł.
Pochodnia wypadła mu z dłoni.
Szarpnął się, lecz stopa utknęła na dobre.
Pierwszy szczur wpełzł mu pod nogawkę, gdy udało mu się przekręcić na plecy.
Kolejne zaczęły go obłazić jak robactwo psujące się mięso.
Krzyknął po raz drugi gdy żółte zębiska wbiły mu się w szyję.

Fernike Spiros.

Gdy otworzyła oczy ujrzała nad sobą zmorfieńca. Miał posturę olbrzymiego mężczyzny o bladej, białej twarzy.

- Fernike! Fernike!

To nie krzyczał morf. Krzyk dobiegał z oddali przebijając się przez dźwięczące w jej uszach dzwony i szum wodospadu.

- Kyrie Spiros! Nic ci nie jest pani?

Próbowała się podnieść lecz tępy ból z tyłu głowy skutecznie ją powstrzymał. Dotknęła ręką potylicy. Syknęła. Z tyłu głowy wykwitł jej guz a skóra była pęknięta. Musiała się uderzyć i stracić przytomność.

- Kyrie...

Wóz zakołysał się i w środku w końcu pojawił się zasapany Samil.

- Myślałem, że...

- Co się stało? - Gołębica starała się skupić myśli.

- Konie poniosły - odezwał się morf. Morf, który... Tak, znała tego mężczyznę. Widywała go w towarzystwie jednego z radnych.

Wytężyła umysł. Powoli zaczęły do niej wracać wydarzenia ostatnich chwil.

***

Samil zeskoczył ze stopnia karety gdy niebo ściemniało nagle. Jakby ktoś zgasił słońce. W jednym momencie zrobiło się ciemno i cicho. Gdy pierwsze martwe ptaki zaczęły spadać na ulicę, konie zakwiczały przeraźliwie i szarpnęły powóz. Później była już tylko szaleńcza jazda wąskimi ulicami Skilthry. Siedząc w środku Fernike próbowała utrzymać równowagę opierając ręce o ściany karety, lecz wóz podskakiwał na kocich łbach a przerażone zwierzęta gnały na złamanie karku. Ta niekontrolowana jazda mogła zakończyć się tylko w jeden sposób. Przez głowę przeleciały jej szalone myśli, zdążyła pożegnać się ze wszystkimi, których w życiu kochała nim na kolejnym wyboju straciła równowagę i uderzywszy wpierw głową w ścianę straciła przytomność.

***

Wysiedli z wozu... a raczej tego co po nim zostało. Jedno z kół roztrzaskało się na drzazgi i teraz opierał się na wykrzywionej ośce. Popręgi z zaprzęgu były pocięte a spłoszone zwierzęta gdzieś uciekły. Prawdopodobnie tylko to uratowało wóz od całkowitego roztrzaskania.

Przechodzący patrol tagmatos zainteresował się zamieszaniem.

- Co się... - zaczął postawny strażnik w stopniu anoterosa, lecz gdy rozpoznał do kogo się zwraca, zmienił ton. - Kyrie Spiros, wszystko w porządku pani?

Wtedy stało się coś jeszcze. Strażnicy zwrócili uwagę na stojącego obok olbrzyma i niemal jak na komendę wyciągnęli krótkie miecze.

- Rzuć broń skurwysynu albo sprawdzimy co tam masz w środku! - anoteros stanął między Spiros a czarnoskórym.


Utisha i Altija.

Miasto szybko pustoszało wraz z kończącym się dniem. Skilthrańczycy nie lubili zostawać na ulicach po zachodzie słońca. Zakorzenione głęboko przeświadczenie, że noc jest domeną Morfy i jej przepoczwarzeńców skutecznie zniechęcały mieszkańców do opuszczania bezpiecznych schronień. Tak więc nocą po jej ulicach poruszali się nieliczni a wśród nich najczęściej można było spotkać patrole straży miejskiej i typów najgorszego sortu. Jedni drugim starali się nie wchodzić w drogę.

Utisha i Altija dotarły do Studni, gdzie miały zamiar wypełnić zadanie dane im przez Browna w momencie gdy słońce schowało się za horyzontem. Nagle zrobiło się ciemno i cicho, i jakoś nieswojo.

- Dziwne - smarknęła na ulicę Utisha łapiąc płatki nosa w dwa palce. - Katar. Dawno nie miałam kataru.

Altija spojrzała na nią dziwnie.

- To krew - odpowiedziała.

Brown.

Obudził się zlany potem. Z przerażeniem spojrzał na czerwone spodnie. Dopiero po chwili oprzytomniał i zobaczył rozlane na podłodze czerwone wino.

Skoncentrował się, lecz wokół było cicho. Przerażająco cicho. Nie było słychać szczekania psów, z podziemi nie dobiegało nawet jęczenie i skomlenie Theodrica. Theodric!


Parwiz Jehuda.

Słońce było wielką, rozgrzaną tarczą. Paliło skórę. Oślepiało załzawione oczy. Parwiz wykrzywiał nieludzko głowę. Byle tylko uciec od gorącego piekła. Lecz mściwi Diatrysi mocno uwiązali go do koła na przyzamkowym rynku, tam gdzie zwykle odbywały się kaźnie ku uciesze gawiedzi. Teraz on, archigos Skilthry wystawiony był na pośmiewisko. Słyszał okrzyki tłumu. Cieszyli się? Czy byli oburzeni? Chciał spojrzeć, lecz nie widział choć wyginał jak mógł nabrzmiałą z wysiłku szyję. Nie wiedział jak go żegnają - jak bohatera czy tyrana?

Podłożono chrust. Będą palić go jak zmorfieńca. Czy wykryli drugą wątrobę? Czy może przemienione organy? Jak się poznali? Skąd wiedzą? A może się pomylili, może kto przepłacił, żeby się pozbyć, żeby usunąć z drogi.

Już podpalono. Usłyszał trzask suchego drewna. Poczuł zapach żywicznego dymu. Gorąc. Gorąc. Paliło. Czuł jak skóra na plecach pęka pod wpływem gorąca. Syknął. Otworzył oczy.

Znowu był w celi. Skóra skroplona potem. Pić... Wody... Plecy piekły tak jakby ktoś go rzeczywiście przypiekał żywym ogniem.

Zobaczył go wyraźnie. Diatrysa stojącego w drugim kącie celi. Nachylającego się nad kimś - tak samo jak Jehuda przywiązanym do prostego łoża. Zobaczył rytualny, zakrzywiony nóż w dłoni zakonnika. Taki sam, jakim - widział to wielokrotnie - wycinano runę katharos, rzadziej prokismenos, taki jakim otwierano żyły naznaczonym Morfą niemowlakom. Ostrze wprawnym ruchem przecięło tętnicę żylną. Eleanore Chamberlain otworzyła szeroko oczy. Nie krzyknęła nawet. Krew, pulsującym strumieniem wylewała się z jej ciała zalewając podłogę i oblepiając szatę zakonnika, tworząc lepką skorupę. Eleanore gasła. Jej oczy powoli zasnuwała mgła.

Zakonnik nie poświęcił jej więcej niż spojrzenie. Podszedł do następnego łoża.

- Tak to się skończy? - rozpoznał łamiący się głos Fitzgeralda.

- Morf... morf... - wysapał Diatrys wyciągając w pokrzywionej dłoni nóż w kierunku szyi skarbnika.

Decato.

Zaraz po tym jak wiatr uniósł poły szaty Pempto, nim ten zdołał krzyknąć by zamknięto wrota, posłał jej ostrzeżenie.

Uderzenie morfy jednak ją zaskoczyło. Jego siła powaliła ją na kolana. Gdyby nie przebyte przeszkolenie i ochronne runy, zapewne straciłaby przytomność tak jak ludzie wokół niej. Teraz tylko szumiało jej w głowie. Chwilę później to wyczuła. Morfę, która zmieniła w leżących wokół ciałach to, co stanowiło je ludźmi, w to co czyniło je przemorfowanymi skrzywieńcami.
 
__________________
LUBIĘ PBF
(miałem to wygwiazdkowane ale ktoś uznał to za deklarację polityczną)
GreK jest offline