Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 13-02-2017, 08:50   #10
Autumm
 
Autumm's Avatar
 
Reputacja: 1 Autumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputację



Rżenie przerażonych koni, szaleńczy pęd w noc, krzyk, uderzenie... świat mglił się Gołębicy przed oczami. Jakiś człowiek, głosy... lepki chłód na skórze - dotknęła ostrożnie włosów i ubrudziła sobie dłoń. Krew wyglądała jak lepka smoła, jak chory szlam pożerający jej dłonie. Wzdrygnęła się; zagmatwane myśli krążyły po jej głowie, na powierzchnię wypłynęła absurdalna troska o to, by nie ubrudzić teraz wystawnej sukni.

- ...kyrie Spiros?

Samil wychynął z ciemności jak duch... nie! To był ktoś inny, postawny mężczyzna o hebanowej skórze; wydawał się utkany z gęstej materii mroku. Białka jego oczu lśniły jak u dzikiego zwierzęcia, twarz miał zniekształconą trybalnymi ozdobami. Fernike podniosła na niego wciąż półprzytomne spojrzenie: znała go. Ochroniarz Fitzgeralda... z którym podobno ów robił rzeczy, o których nawet Gołębicy niesmacznie było wspominać. I morf... morf? Ta myśl wypłynęła z głębi umysłu, wzmocniona narkotyczną percepcją i uderzyła Gołębicę jak obuch. Morf! Cofnęła się powoli. Jeden krok... drugi.

Odmieniec wciąż stał nieruchomo. Czekał. Cofająca się powoli kobieta nadepnęła na coś za plecami, czego nie widziała; jej krok stracił rytm; krzyknęła cicho. Ale to był tylko Samil; jego mocna dłoń objęła Gołebicę za ramię. Druga ręka nonszalancko spoczywała na głowicy miecza, ale przytulona do mężczyzny Fernike czuła że wszystkie mięśnie ochroniarza są napięte i gotowe do walki.

- Rzuć broń skurwysynu albo sprawdzimy co tam masz w środku!

Piskliwy głos wdarł się w pustkę uliczki jak ostrze rozcinające naprężony jedwab; zaabsorbowana milczącym pojedynkiem woli pomiędzy dwoma mocarzami, Fernike zapomniała o całym świecie, który właśnie wrócił do jej zmysłów z całą mocą. Szum nocnego miasta, skrzypienie wciąż obracającego się w powietrzu koła, tupot ubranych w zbroje mężczyzn...

- Dlaczego?

Pytanie czarnoskórego było proste i zwięzłe.

- Gdyby nie... - żachnął się strażnik - ...już wyprułbym z ciebie flaki, tak jak ty wyprułeś z Wissa sukinsynu. Rzuć broń mówię!

- To on mnie napadł - odpowiedział morf powoli, nie ruszając się z miejsca - Jeśli rzucę. Jaką będę miał pewność, że...

- Żadnej!

Robiło się nerwowo. Wielki wojownik nie zamierzał najwyraźniej spełnić prośby strażnika. Wyglądało na to, że nie wierzył w to, że ujdzie bez szwanku grupie tagmatoss gdy zostanie bezbronny.

Wyciągnięty powoli, zakrzywiony miecz błysnął w ciemnościach tuż obok pobielonej twarzy czarnoskórego. Pięciu tagmatos z anoterisem na czele, z krótkimi mieczami w dłoni. Jak wilki otaczające jagnię. Z tym, że to jagnię miało ostre zęby.

- Odpuśćcie - niski głos wojownika nie zdradzał strachu - Nie chcę przelewać krwi.

Odpowiedzią był śmiech anoterissa. Nieznaczne skinięcie głową i trzech tagmatosów ruszyło jednocześnie w kierunku olbrzyma.

Zaśpiewała stal. W panujących ciemnościach ciemna sylwetka rozmyła się, czasami tylko między ramionami strażników błysnęła biała twarz i przez krótką chwilę słychać było tylko uderzenia ostrza o ostrze i pojedyncze krzyki. Nagle wszystko umilkło. Po nagłej eksplozji dźwięków cisza piszczała w uszach reminiscencją ostatnich odgłosów. Wszystko trwało chwilę. Nie dłuższą niż kilka uderzeń serca. Wtedy pierwszy z tagmatos upadł bez życia, a za nim dwóch kolejnych jęcząc i skomląc.

- Nie chciałem. Zmusiliście mnie.

Czarnoskóry powoli cofał się w ciemność aż tylko widać było jego pomalowaną bielidłem twarz. Pozostali przy życiu strażnicy najwidoczniej stracili rezon i nie byli już tacy chętni by sprawdzać co kryje się pod skórą wojownika.

Fernike patrzyła na całą scenę szeroko otwartymi oczami, chroniona od walki szerokim ostrzem Samila. Czuła gorący oddech ochroniarza, kiedy ten obserwował walkę; nerwy jednak nie wzięły nad nim władzy i skupił się na tym, co było jego zadaniem - ochronie kyrie. Kiedy było już po wszystkim, brzydki olbrzym odsapnął ciężko; był dobrym szermierzem, dumnym ze swojej siły, z którą niewielu mogło się równać. Ale po tym, co przed chwilą ujrzał, naszły go wątpliwości, czy dałby radę dzikiemu wojownikowi. Spojrzał na starszą kobietę; wypadek i krwawa łaźnia sprzed chwili zapewne nią mocno wstrząsnęły. Ale nie - Gołębica, choć trochę potargana i ze zlepionymi krwią włosami, patrzyła na pobojowisko owszem z lekkim niedowierzaniem, ale i też z nieodgadnionym uśmiechem błąkającym się po wargach.

Chłopcy... chłopcy się nigdy nie zmieniają. Pokręciła głową, spoglądając w twarz trupa dowódcy, którego szkliste oczy wpatrywały się w nocne niebo. Ile mogłeś mieć lat? Dwie dekady, szła ci trzecia... miałeś tyle życia przed sobą - a teraz twoje nadzieje i marzenia to tylko ciemna strużka spływająca po bruku. I smród rozciętych ostrzem flaków, wyłażących jak białe robaki spod oficerskiej tuniki. Tej nocy będzie płakać gdzieś zrozpaczona matka, a młoda żona położy się sama do łoża, które jeszcze długo będzie tak okrutnie zimne. I dlaczego to wszystko? Gołębica westchnęła.

Chłopcy... pierwsi do bitki, do tego, żeby wskoczyć na płot i ukraść jabłka z podwórka sąsiada... Nie potrafiący odpuszczać, nie umiejący się cofnąć, kiedy zdaje im się, że na szali leży ich urojony honor czy źle pojęta duma. To ona go zabiła - wiedziała to. Gdyby nie była, kim była - wielką panią w oczach prostego strażnika - ten nie uparłby się udowadniać swojej wartości w starciu, w którym od początku stał na przegranej pozycji.

Chłopcy... chłopcy w twardych pancerzach, z ostrą bronią, z pałkami i pochodniami, tacy groźni, tacy głośni... teraz, bez dowódcy, wyglądali jak stadko przestraszonych kurcząt, które ktoś odebrał spod opieki kwoki. Poczuła, jak napięcie w niej opada, powoli zastępowane przez melancholijny smutek, ciepłe uczucie tkliwości rozchodzące się od łona w górę, ku brzuchowi i piersi. Chłopcy... chłopcy zawsze potrzebowali matek. Bez nich, bez siły i mądrości kobiet, siedzieliby nadal w swoim ulubionym piaskowym dole, okładając się po głowach patykami.

Gołębicą wyprostowała się i wysunęła naprzód podbródek, przyjmując postawę, która nie pozostawiała wątpliwości, jak wielką damą jest.

- Samil. Rozbierz mnie. - kiwnęła palcem na ochroniarza - Suknia jest z jedwabiu, znajdziesz coś lepszego na opatrunki teraz, w tym miejscu? - zapytała chłodno, kiedy brew ochroniarza podjechała do góry.
- A ty... - wskazała palcem na jednego z nie wiedzących co sobą począć strażników - Leć po pomoc. Natychmiast! - fuknęła z całą jaśniepańską mocą. Żołdak był tak skonfundowany, że nawet odruchowo zasalutował, nim z pełną prędkością zaczął wypełniać rozkazy Fernike. Korzystając z tego, że reszta tamagos była równie zbaraniała, Gołębica zaczęła zaganiać ich do udzielania pomocy rannym kompanom. Wydawane pewnym głosem polecenia, podparte władczymi gestami wystarczyły zupełnie, by strażnicy porzucili myślenie i bez szemrania, a nawet z pewną ulgą, poddali się dowodzeniu zdeterminowanej kobiety.

Ah ci chłopcy...
 
__________________
"Polecam inteligentną i terminową graczkę. I tylko graczkę. Jak z każdą kobietą - dyskusja jest bezcelowa - wie lepiej i ma rację nawet jak się myli." ~ by Aschaar [banned] 02.06.2014
Nieobecna 28.04 - 01.05!

Ostatnio edytowane przez Autumm : 13-02-2017 o 15:19.
Autumm jest offline