[Otwarta] Osiedle Edgar wrócił z pracy powłócząc nogami. Nie był jednak zmęczony, co najwyżej znudzony.
Mieszkanie zastał zamknięte.
Oho, dobry znak - pomyślał.
Dzieciaków pozbył się już jakiś czas temu posyłając na studia. Z żoną było gorzej, lubiła te wszystkie głupie seriale, przesiadywała przed kineskopem godzinami.
Zupełnie jak ta dzisiejsza, leniwa młodzież, nic tylko internet, czaty i gadu-gady - zwykł mawiać małżonce.
"Wrócę później".
Karteczka przyklejona do lodówki wlała w serce Edgara litry energii.
Przełknął kanapkę myśląc o tym, że będzie musiał podziękować małżonce i pochwalić za kunszt kanapkoróbstwa.
Przebrał się, pozbywając niewygodnej marynarki.
Jego ubiór cały wręcz krzyczał "nie obchodzi mnie co sądzicie o moim stylu ubierania", zielona koszula wpuszczona w wysoko podciągnięte sztruksy, koloru gliny zawieszone na szelkach. Do tego kaszkiet w kratę.
Chwilę stał dumając przed lustrem.
Sięgnął do kredensu, dobywając zeń czarne okulary i składaną białą laskę, którą schował do teczki.
Na schodach odkłonił się staruszce, starej raszpli, jak zwykł o niej mówić w zaufanym towarzystwie.
Przed blokiem nikogo nie było.
Rozglądnął się uważnie.
Pusto.
Dobył kredy z kieszeni.
"Skobiszewska to stara"
Przerwał gryzmolenie po ścianie. - Jak się piszę prukwa? U otwarte, czy zamknięte? - Zagryzł wargę w skupieniu. Nagle jego twarz rozpromienił uśmiech.
"kórwa"
Zadowolony z dzieła cofnął się o dwa kroki.
Stara raszpla się ucieszy - uśmiechnął się w duchu.
Słysząc zbliżające się kroki, przywdział na twarz wyraz oburzenia. - Patrz pan, nie dość że smarki ściany brudzą; to jeszcze ortografii nie znają, co za czasy... - Edgar z całych sił powstrzymywał się przed parsknięciem śmiechem mówiąc te słowa.
Dobra, rozgrzewkę mamy za sobą - pomyślał, - czas na coś ciekawszego.
Stojąc na przystanku tramwajowym założył ciemne okulary i rozłożył laskę.
Wsiadając do tramwaju wypatrzył swoją ofiarę.
Gruby babsztyl stał obok wolnego siedzenia, które zajmował swoją siatą z zakupami i torebką.
Edgar przepychał się w jej kierunku deptając wszystkich po drodze. Jego ręka niby w czasie poszukiwań punktu oparcia zbadała palpacyjnie konsystencję biustu jakiejś studentki.
Dotarłszy na miejsce usiadł wprost na siatach i torebce.
Przeprosił oczywiście czym prędzej, po czym wytłumaczył, że on chętnie ustąpi miłej pani, bo i tak wysiada na następnym przystanku - koło poczty. - Ale poczta jest w drugą stronę... - zabiadolił babsztyl. - Ojej, co ja teraz... - Edgar zawiesił głos. - Nie mogłaby pani pomóc mi w przesiadce? W tę stronę nie jeżdżę, boję się, że mógłbym się zgubić...
__________________ Znowu boli (blog)... |