Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 26-02-2017, 19:18   #2
hen_cerbin
 
hen_cerbin's Avatar
 
Reputacja: 1 hen_cerbin ma wspaniałą reputacjęhen_cerbin ma wspaniałą reputacjęhen_cerbin ma wspaniałą reputacjęhen_cerbin ma wspaniałą reputacjęhen_cerbin ma wspaniałą reputacjęhen_cerbin ma wspaniałą reputacjęhen_cerbin ma wspaniałą reputacjęhen_cerbin ma wspaniałą reputacjęhen_cerbin ma wspaniałą reputacjęhen_cerbin ma wspaniałą reputacjęhen_cerbin ma wspaniałą reputację
Wczorajszy wieczór.

Wallentag (Dzień Pracy), 13 Vorgeheim 2522, wieczór
Koszary Armii Wissenlandu,
Nuln
Kilkudziesięciu poborowych z ostatniej tury “ochotników” eskortowanych (to o wiele ładniejsze słowo od “pilnowanych”) przez kilku żołnierzy miało okazję zaznać w końcu odpoczynku. Spędzono ich tutaj z całego miasta, z jego ulic, karczm i gospód, więzień, jego okolicznych wiosek, pól i dróg. Podobno kilku zjawiło się pod bramami koszar z własnej woli, ale akurat w te plotki mało kto wierzył. Już jutro z samego rana staną przed obliczem pisarza wojskowego i będą w końcu mogli się zapisać do wojska, by walczyć za Imperatora, Elektorkę i Wissenland. Lub po prostu za żołd.
Tymczasem sala do jakiej trafili miała dziesięć piętrowych prycz, ustawionych po pięć pod bocznymi ścianami, dwadzieścia skrzynek na ekwipunek (teoretycznie zamykanych, ale brakowało im kłódek) i od sal więziennych różniła się głównie tym, że w oknie nie było krat. Bo nie dość, że byli tu strażnicy (czterech żołnierzy stojących obok drzwi, nie to, żeby pilnowali by nikt nie uciekł, nic z tych rzeczy. Ale też, zupełnym przypadkiem, tylko oni mieli broń. Inni musieli oddać ją do depozytu) to i śmierdziało podobnie (głównie dzięki wiadrom na nieczystości stojącym pod oknem), a i chleb który im rozdano był czerstwy. Przynajmniej duży sagan z wodą przytargał już ktoś inny i oni nie musieli.
Choć wszyscy byli zmęczeni to zasnąć wcale nie było im łatwo…



Wysoki ciemnowłosy elf opierający się o halabardę, dostosowaną do tego by pełnić rolę forkietu dla rusznicy, przewieszonej przez plecy, z krzywym uśmiechem popatrywał na zbieraninę rekrutów. Wiedział, że gdyby ich nie pilnować, to już tej nocy co najmniej połowa uciekłaby. Ma szczęście oficer dowodzący obozem miał olej w głowie, nie był też szlachcicem, których Allandor nie cierpiał, od kiedy to jeden von doprowadził do śmierci całego jego oddziału. Jak na zawołanie lekki ból przeszył lewy bok Allandora, w miejscu gdzie dosięgło go ostrze topora zwierzoczłeka. Rana ładnie się zagoiła, lecz co jakiś czas jeszcze pobolewała, przypominając żołnierzowi o głupocie szlachty. Pieprzony von wprowadził całą jego lancę w zasadzkę, nie słuchając przestróg bardziej doświadczonych żołnierzy. Allandorowi nie było żal von, który zakończył żywot w żołądku któregoś z większych potworów. Żal tylko było chłopaków, dobrych kumpli, chociaż ludzi, oraz koni, w tym jego bułanej klaczki Cavvy. Elf był w podłym nastroju, w końcu nie prosił się do BPP, był jeźdźcem.

Jednym ze stojących na warcie żołnierzy był młody, przystojny facet opierający się nonszalancko o ścianę obok swojej halabardy. Jego dość długie włosy opadały lekko na idealnie czysty mundur w barwach Wissenlandu. Piwne oczy przenikliwie obserwowały rekrutów, a szczególnie rekrutki. Żołnierz był zgrabnej sylwetki i biła od niego dziwna aura.
Gustaw, zwany przez niektórych “Baron” nie mógł się doczekać kiedy wreszcie tych rekrutów zobaczy na placu treningowym. Pamiętał jego pierwsze dni jako młodego żołnierza. Nie zwyczajnym dla niego było by tak katować go na treningach. Teraz był wdzięczny sierżantowi, że tak skrupulatnie pilnował postępów w szkoleniu.
Podczas ostatniej misji werbunkowej ich mały oddział wpadł w zasadzkę przygotowaną przez zbuntowane chłopstwo. Sól tej ziemi oczekiwała, że wszystko dostaną i nie chcieli poddać się woli ukochanej Księżnej i wstąpić do armii. Przecież to powinność każdego bronić ukochanej ojczyzny i swojej pięknej władczyni.
Na wspomnienie o Elektorce wzrok Gustawa rozmarzył się a on sam oparł się o ścianę plecami wpadając znowu w marzenia.
Po kilku chwilach z błyskiem w oku oderwał się z zamyślenia i od ściany. Popatrzył na stojących z nim wartowników. Jednym z nich był elf, którego wołali Allandor.

Jak Ci się widzą te świeżaki? — “Baron” zagaił przedstawiciela starszej rasy.

Chciał by jego myśli uciekły na trochę od najpiękniejszej kobiety jaką widział parę miesięcy temu a do tej pory jej postać siedzi mu w głowie.
Elf przyjrzał się jeszcze raz rekrutom. Wśród nich wzrokiem wyłowił kilka osób mających jakieś tam przygotowanie do walki. Z tłumu rekrutów wyłowił wzrokiem kobietę wyróżniającą się szatą nowicjuszki Sigmara.

Ta Sigmarytka nie zdezerteruje i będzie świetnym kapelanem. Reszta to glina do urobienia przez sierżanta. Połowa z nich tęskni za ciepłymi łóżeczkami i cycuszkami, za nic mając swe obowiązki.

Gustaw popatrzył ponownie na kobietę w szatach.

Jak ich dobrze nie przeszkolą to lepszym byłby o Morryta jakiś — Dodał z uśmiechem rozbawiony.
Sierżant wiele czasu nie ma na garncarstwo — Zakpił pod wpływem lepszego humoru “Baron”.

Nie garnki lepić będzie. Rękoma raczej też nie. Niejeden z nich poczuje podkuty but na dupie — odparł lekko uśmiechając się na wspomnienie swoich pierwszych trzech tygodni w wojsku Wisselandu.



Młody mężczyzna, który kroczył wśród innych rekrutów nie wyróżniał się wzrostem, ani posturą szedł spokojnie, jakby delektował się spacerem na świeżym powietrzu. Uniesiona głowa delikatnie kołysała się na boki, krok za krokiem bujając posklejanymi pasmami włosów, które opuściły niedbale zawiązany rzemieniem kucyk. Mężczyzna przyspieszał dopiero kiedy jego plecy spotykały się z drzewcem halabardy wąsatego poborcy, który miał mu chyba coś za złe. Z przymkniętymi oczami powolnym krokiem szedł tam, gdzie go prowadzono, aż stanął przed drzwiami sali, która zapewne była jego celem.

Na bogów nie miłosiernych, chcecie sobie nurglingi wyhodować?

Otrzeźwiony gęstą atmosferą pomieszczenia nabrał energicznych, a wręcz nerwowych ruchów i z arią pomruków obrzydzenia na ustach rzucił się do okna wychylając się przez nie do pasa.

dobrzy Panowie kadzidłem nie uraczą, prawdaż? — zagaił do strażników stając w progu.

Może dla towarzystwa, a może dlatego, że oprócz okna, w którym się niewygodnie wisiało drzwi były jedynym źródłem świeżego powietrza? Nieśmiale oparł się skulony o futrynę i wcisnął dłonie w dziurawe kieszenie niespokojnie łypał oczyma to na strażników, to na podłogę, sufit, strażników, buty, sufit, strażników... chyba z nerwów by go nie odesłani do środka. Chociaż on sam nie był ani czysty, ani zadbany, to jego nozdrza nie były przywykłe do tak typowo miejskiego aromatu.

Nie narzekaj. Nie bądź taki delikatny. Żołnierz twardy musi być. Jesteś w wojsku i uwierz. Na polu bitwy gorsze smrody poczujesz a musisz być czujny i gotowy na walkę a nie haftować pod nogi swoje i kompanom — Odpowiedział spokojnym tonem wyniosłej postawy strażnik oparty o ścianę.

“Baron” współczuł chłopakowi. Sierżant jak się dowie, że ma takie delikatne powonienie od razu do latryn go zagoni.
Do niedawna włóczęga, a teraz świeżo mianowany żołnierz nie spodziewał się odpowiedzi tak rzeczowej. Wlepił gały w powaznego żołdaka i ściągając twarz rozdziawił usta jak tępy uczniak, który nie zrozumiał pytania. Po chwili niezręcznej ciszy przygryzając koniuszek języka uśmiechnął się tak przyjaźnie i szeroko, że jasno brązowe oczy zniknęły zamieniając się w ukośne czarne szparki. Nie poruszając niczym prócz nóg wsunął się tyłem do wnętrza pomieszczenia, odwrócił się na pięcie i wskoczył na pryczę możliwie najbliższą oknu. Zdjął wypchany, poszarpany plecak i położył się na plecach pomrukując coś pod nosem.

Allandor wzruszył ramionami. Oparł się wygodniej o halabardę.

Sam widzisz jaki materiał na żołnierza się trafił. Tego to chyba z jakiegoś przytułku świątynnego wygarneli, że chce byśmy mu wszystko kadzidłem okadzili.

Ja bym nikogo z nich nie skreślał. W chwili próby może z największej niedorajdy wyjść bohater — Powiedział patrząc na rozlokowujących się Gustaw.

Elf tylko się roześmiał.

Nikogo nie skreślam. Teraz to tylko glina do ukształtowania. Wojsko dopiero z nich zrobi żołnierzy. Teraz to... Szkoda słów...


Leo pojawił się pod drzwiami baraków pod wieczór. Miał na sobie płócienną koszulę oraz skórzane spodnie i kurtę. Wcześniej tego dnia odwiedził karczmę, w której dwóch wojaków, ze szczegółami opisało mu co czeka go zanim wyruszy na prawdziwą bitwę. W tej sytuacji swoje estalijskie ubranie, wraz z większością pieniędzy zdeponował w banku. Wcześniej zaś zrobił zakupy: nowe zwyczajne ubrania, kilka metrów szerokiego bandaża oraz specyfik przygotowany przez aptekarza. Obydwie rzeczy wylądowały w jego torbie, jako niezbędne do normalnego funkcjonowania. Spędził też kilka długich chwil w świątyni Myrmidii, gdzie ściskając amulet modlił się i prosił o opiekę w najbliższym czasie. Zapytał też tamtejszych kapłanów, czy amulet nie ma jakichś dodatkowych właściwości. Niestety, nie mieli dla niego czasu. Informacji musiał poszukać gdzie indziej, być może u mniej zajętych i mniej ważnych osobistości. Resztę dnia spędził w miejskiej łaźni. Bród, smród i nieczystości, o których był uprzedzony miały mu towarzyszyć przez nadchodzący czas.
Zdał szablę z prawdziwym bólem serca, wypytując się przy tym kilka razy o to czy na pewno zostanie dobrze pilnowana i kiedy będzie można ją dostać z powrotem. Strażnik udzielał wymijających odpowiedzi więc w końcu zrezygnowany udał się do sali.

Puta madre! Co za smród! — rozumiał różnicę w zwyczajach, ale co to za zwyczaj mieszkać w jednym pokoju z własnym gównem?
Buenas tardes, seniores... y sacerdotisa! — dodał dla równowagi.

Zajął miejsce na dolnej pryczy w kącie, jak najdalej od wiader. Jedna z osób w jego otoczeniu wyglądała na akolitkę. Strój nie pozostawiał wątpliwości nawet komuś tak mało obeznanemu z Imperium.
Po chwili, jakby tknięty nagłą myślą wstał, wziął torbę i nie patrząc na nikogo wrzucił ją na pryczę nad łóżkiem akolitki. Następnie sprawnym ruchem wspiął się na łóżko i położył.

Patrz Allandor. Ten południowiec skacze jak żabka. Tego chyba trzeba będzie mieć na oku. He he — Z uśmiechem skwitował zachowanie Estalijczyka “Baron”.

Wspomniana już kilkukrotnie akolitka, ze spuszczoną głową i pogrążona w modlitwie, pokornie weszła do sali i usiadła na pierwszej pryczy, jaką znalazła, nie zwracając uwagi na obserwujące ją osoby. Cała przykryta habitem, ledwo widać było jej twarz spod welonu. Wyglądała na twardą kobietę z szerszymi ramionami od przeciętnej kapłanki. Szczególnie uwagę przykuwać mogły blizny na licu oraz skórzane spodnie, które stały się wyraźnie widoczne, gdy tylko usiadła. Trwała tak w zamyśleniu i z wciąż zamkniętymi oczami, odprawiając w myślach jedną modlitwę za drugą.
Rudowłosy niziołek bacznie rozglądał się po kwaterze. Zbieranina wszelakiej maści łotrów i nieudaczników nie wróżyła dobrze tej wyprawie, ale w sumie gówno go to obchodziło, nie był tu po to by walczyć tylko po to by kogoś dorwać. Najważniejsza kwestia na teraz, to dobrze się ustawić, zanim co wredniejsze kanalie zaczną robić z małego niziołka popychadło. Wybrał że zakumpluje się z sigmarytką, wszak wszelkie odszczepieńcy i dziwolągi powinni się trzymać razem. Bert, bo tak brzmiało jego imię, położył swój plecak na pryczę koło kapłanki.
Pochwalony — rzucił do dziewczyny na przywitanie.

Chłopaki. Chyba dowództwo pomyślało o naszych żołądkach — Uśmiechnął się Gustaw kiwając na halflingów.
Ciekawe co jeszcze potrafią? Mam nadzieję, że nie będą dawać tyłów — Dodał po chwili.

W wierze Sigmara — akolitka przytaknęła niziołkowi nieco twardym tonem, choć uprzejmym.
Jakiś problem?

Problemu na razie nie ma — Bert przysunął się do młodej kapłanki i ściszonym głosem kontynuował dalej — problem zacznie się w nocy . Chłopa tu tyle i każdy jeden będzie chciał udowodnić że ma większego, więc na teoretycznie najsłabszych skupi się ich uwaga, jeśli wiesz co mam na myśli.

Sugerujesz, że dowódcy w Imperialnej armii nie utrzymują dyscypliny? — akolitka uśmiechnęła się do niziołka. — Nie bój się, nic ci nie grozi. Wszyscy jesteśmy braćmi i siostrami połączonymi tymi samymi nićmi losu.

Bardziej myślałem że tobie coś grozi w końcu jesteś tu jedyną kobitką — niziołek podrapał się po czuprynie — No ale skoro się nie obawiasz to chyba nie ma sprawy, a tak przy okazji to mów mi Bert.

Wyciągnął rękę do dziewczyny. Ona tylko uniosła brew. Co próbował powiedzieć niziołek? Że któryś z rekrutów odważy się tknąć jedną z sług Sigmara?
Zdjęła welon, ukazując krótkie, jasne włosy. Odłożyła go na pryczy i zaczęła się powoli rozbierać. Nie miała przecież zamiaru spać w skórzni. Co prawda krępowała ją obecność tych wszystkich mężczyzn, ale najwyraźniej taki był plan przełożonych; musiała wykazać się pokorą i przełknąć wstyd. Chociaż wciąż będzie na sobie miała koszulkę i spodnie, czuła się roznegliżowana.
Przebywający na górnej pryczy estalczyk rzucił okiem na całą sytuację i widząc, że akolitka przebiera się z pewnym skrępowaniem, zagaił półszeptem.

Sacerdotisa, jeśliby panna chciała się przebrać kiedy to mogę zarzucić koc z górnej pryczy i będzie panna miała trochę intymności na dolnym łóżku.

N... nie trzeba — odparła. — Ten jeden raz nie zrobi różnicy. Jeśli mam służyć w głównie męskiej kompanii, należy przywyknąć. Nie mogę każdego wieczora chować się za kocem.

Nie wiem, czy idzie do tego przywyknąć. Odrobina intymności nie może przecież zaszkodzić, a takie wystawianie się na widok na niewiele się przyda. Mnie w każdym razie nie przeszkadza służyć kapłance każdego dnia. Wedle woli, ale moja propozycja jest zawsze aktualna, seniorita — odpowiedzieł.

Jeżeli chcesz robić za parawan każdego dnia, proszę bardzo — Akolitka uśmiechnęła się delikatnie.

No hay problema, sacerdotisa, po prostu stuknij dwa razy w ramę łóżka — uśmiechnął się również.



Wysoki, chudy mężczyzna w czepku z długimi trokami na głowie westchnął zrezygnowany i powlókł się na pierwsze lepsze łóżko. Pewnie warto byłoby pomyśleć o hierarchii w nowej rodzinie, zacząć ustawiać się i dbać o przyszłość … Ale jaki to miało sens, gdy za najdłużej miesiąc i tak zostaną rzuceni w roli mięsa armatniego do walki? Przeżyje jeden-dwóch na dwudziestu, a potem niewola, tortury i śmierć, albo lazaret, kalectwo i śmierć. Wszak niejednego weterana oglądał w namiocie Starego, szukającego choćby najmniejszej ulgi w pamiątkach po bitwach. Gdy chudzielec zasiadł na łóżku (dolnym z jego “pięter”), odruchowo chwycił torbę z cyrulickimi utensyliami, by w porządkowaniu odnaleźć ukojenie. Nim jednak przystąpił do segregacji, usiadł wyprostowany, patrząc prosto przed siebie. Prawy kciuk oparł przy podstawie czaszki, środkowy palec podłożył pod żuchwę od prawej a wskazujący na tejże żuchwie. Lewa dłoń natomiast powędrowała na lewe skroń i ciemię głowy. Następnie płynnym ruchem, nie odrywając dłoni pochylił głowę w prawo, obrócił w lewo i na ukos w górę, jakby chciał ją sobie urwać. A gdy już wydawało się, że dalszy ruch głowy był niemożliwy, szybkim, krótkim ruchem prawej ręki pogłębił nieznacznie skręt; charakterystyczny trzask przestawianych kręgów dało się słyszeć w całej sali. Podobny zabieg wykonał po przeciwnej stronie głowy. Całość trwała nie dłużej niż kilka uderzeń serca. Znać było, że chłopak ruch wykonał precyzyjnie acz z właściwą nawykom nonszalancją. Potem zaś rozpoczął sprzątanie ekwipunku, nie zwracają uwagi na otoczenie.

Walter przechadzał się po ciasnym pokoju. Spoglądał na swoich nowych towarzyszy broni. Niziołek, cyrulik, akolitka sigmara, przybysz z Estalii… Pięknie. Po prostu pięknie. Nie uśmiechało mu się wstępować do armii i walczyć niewiadomo za co. Z drugiej strony, może to nawet lepiej. Przynajmniej oprychy burmistrza Grissenwaldu nie znajdą go tutaj. Kto by pomyślał, żeby ścigać uczciwego człowieka za to, że trochę sobie pochędożył. Co prawda, to była córka burmistrza… . Ale sama tego chciała, nawet próbowała go bronić słownie przed służbą, która ich przyłapała. No, ale stało się. Teraz znajdował się w tym pokoju. Będzie walczyć. Ciekaw był, czy będą mu kazali walczyć wręcz czy może dadzą mu łuk. Osobiście wolałby to drugie. Miał trochę doświadczenia strzeleckiego. Występując na jarmarkach, jego popisowym numerem, było żonglowanie nożami. Zawsze wzbudzał tym zachwyt wśród widzów.
Skoro już był w wojsku, wypadałoby się zaznajomić z jego nowymi towarzyszami. Podszedł do cyrulika, który widocznie siedział trochę z boku.

Witaj, Walter Hoffman — przedstawił się — akrobata, żongler. Występowałem na okolicznych jarmarkach.

Cyrulik poprawił jeszcze jednym ruchem ułożenie fiolek i pił do kości w torbie, po czym odłożył ją z pieczą na łóżko. Następnie powoli uniósł spojrzenie zmęczonych, półprzymkniętych oczu i z wyrazem niezadowolenia, pogardy, złości i niechęci na ustach, rzekł powoli do cyrkowca nad podziw spokojnym, głębokim i uprzejmym tonem.

Witaj, Walterze. Zwą mnie Abelard. Łatałem twoich kolegów po okolicznych jarmarkach. Zakładam, że i ty nie znalazłeś się tu dobrowolnie? Czy może w ramach chwili zapomnienia o tym skądinąd parszywym miejscu nie potrzebujesz się wychrupać?

Choć ostatnie słowo znacząco odbiegało od dość wysokiego stylu, z jakim przemawiał młodzian, wypowiedział je tym samym tonem, jakby “wychrupanie” było równie uczonym słowem co “kandelabr” czy “eklezjarchia”. Lewy kącik ust, przecięty niewielką blizną, drgnął nieznacznie przy wspomnieniu jarmarków.

Oczywiście, że nie jestem tu dobrowolnie. Jak mógłbym zrezygnować z płynących do mnie złotych koron i dziewcząt, samych wskakujących mi do łóżka? — uśmiechnął się Walter — No, ale już tak na poważnie, to jestem z poboru. Weszli do karczmy i zabrali każdego zdolnego do noszenia broni. W tym mnie. Wychrupać? A co to za słowo?

Nagle, wypowiedź przerwał mu włóczęga, który od kiedy zaległ płasko na górnej pryczy przy oknie, leżał całkowicie nieruchomo. Rozłożony na wznak wodził jedynie gałkami po kolejnych postaciach nie poruszając głową ani o cal. Wnet nerwowo i chaotycznie przetarł kilkakrotnie twarz z łaskoczących włosów i przewrócił się na brzuch.

Pokaż coś! — parsknął wesoło do akrobaty-żonglera uśmiechając się szeroko.
Oparł podbródek na złożonych dłoniach i wyczekiwał na odpowiedź z szeroko otwartymi oczyma.
Jeszcze nie widziałem żonglerki z tak bliska — dodał po chwili unosząc lekko głowę i znów oparł ją na dłoniach.

Bardzo chętnie, ale zabrali mi moje rekwizyty. Jak wyjdziemy z tego pokoju, to przypomnij mi, to pokażę ci moją popisową sztuczkę. Żonglerkę nożami. Zobaczysz, normalnie ci szczęka opadnie.

Cyrulik przymknął oczy na chwilę wraz z westchnieniem, po czym zaczął tłumaczyć akrobacie i tym, którzy mogli się jeszcze przysłuchiwać.

Zatem, szanowny kolego, ciało nasze składa się z miękkiego i twardego: mięsa i kości. Na mięso przeróżnymi specyfikami działać możesz, ale już na kości prawie żadnym. Tyle, co złożyć jak komuś piszczel strzeli. Czy jednak kości nie mogą wpływać na ciało? Czy krzywa noga nie sprawi, że miesiące całe zgięty w pół chodzić będziesz aż ci w trzewiach pokarm siedzieć nie będzie chciał? Ano może, odpowiem za was. Chrupanie więc to nic innego jak takie ruszenie kośćmi, przy którym ustawią się dobrze i zdrowie wróci, a gdy ten ruch się robi to i gnaty skrobią o siebie, skąd trzask słuchać. Choć, oczywiście mam kilka amuletów przeciw wszelkiej cholerze, jeśli wolisz miast zabiegów — rzekłszy, skrzywił się widocznie.

Walter słuchał uważnie słów cyrulika.

Hmm… wiesz co, nie dzięki, o moje kości jestem spokojny. Nigdy nie miałem żadnych złamań ani innych dolegliwości. Ale taki amulet może się przydać. Człowiek nie wie jakie cholerstwo może się przypałętać. A może przynajmniej go ochroni. A tak wracając do poprzedniego tematu, ciebie też wzięli z poboru?

Allan, jak nazywali towarzysze Allandora, przeciągnął się tak, że zatrzeszczały kości.
Idę rozruszać nogi. Sprawdzę też okno by jakiś ptaszek w nocy nam nie wyfrunął.
Żołnierz przystanął przy oknie, sprawdził dokładnie jego zamknięcie, oraz całość okiennic. Okiennice były całe. Dały się nawet zamknąć (metodą “na sznurek”) ale z pewnością nikogo by nie powstrzymały przed ucieczką. Wysokość - drugie piętro - też nie, jeśli ktoś byłby wystarczająco zdesperowany. Allan domyślił się, że właśnie dlatego są tu i żołnierze.
.
.
.
 
__________________
Ostatni
Proszę o odpis:
Gob1in, Druidh, Gladin

Ostatnio edytowane przez hen_cerbin : 26-02-2017 o 19:42.
hen_cerbin jest offline