Loftus Ritter twarz młodego mężczyzny pokrywały głębokie bruzdy spowodowane znużeniem. Jego szczupłe dłonie o długich palcach drżały, mimo że splótł je kurczowo tuż nad pasem szat. Podniósł wzrok na pokryty plamami główny dźwigar, który biegł wzdłuż pomieszczenia. Drzemał na nim miejscowy kot, z łapami zwisającymi z belki. W tej chwili polował tylko we śnie, . Kto by pomyślał, że zgłosił się tu na ochotnika. Sytuacja w Imperium stawała się rozpaczliwa, co rodzi pewne możliwości. Wszak mógł studiować na akademii i kolejne 10 lat, a te stetryczałe dziady mogły go nie dopuścić do końcowych egzaminów. W armii mógł zdobyć licencję bez takich problemów, dodatkowo kończyły mu się środki na utrzymanie, a ceny z uwagi na braki w zaopatrzeniu rosły. Gospodarz już dawno domagał się zapłaty za czynsz. Baraki nie wydawały się więc takim złym rozwiązaniem, nie mieli przecież ruszać na północ, a jedynie pełnić funkcję pomocnicze tutaj na miejscu, tak przynajmniej twierdzili werbownicy. Żołd, wikt i opierunek zapewnia wspaniała armia imperium. Patrząc po reszcie towarzystwa chyba był bardziej zdesperowany niż myślał, ale licencja była tego warta. Mężczyzna zajął więc pryczę i starał się choć chwilę zdrzemnąć, wszak dowództwo zapewne doceni adepta sztuk magicznych i przydzieli mu odpowiednią funkcję, przecież nie przydzielą go do biednej jebanej piechoty, trzeba było tylko wytrzymać do rana.
Ranek okazał się równie posępny jak i ostatnia noc. Loftus powoli zaczął pojmować, że jednak stanie się częścią wspaniałej nędznej piechoty, a najbliższy czas spędzi w błocie i będzie się modlił żeby nie dostać sraczki. Żałował też, że nie poświęcił ostatniej nocy na zapoznanie się z innymi, ludzie i nieludzie różnie reagują na efekty czarów, a wolał nie mieć z tego powodu problemów. Nie pozostało mu jednak nic innego jak przebrać się w mundur i udać za resztą towarzyszy niedoli. Wiedział jednak, że jeśli zacznie się wykłócać z przełożonymi to zostanie zgnojony i będzie robił za przykład i makietę do ćwiczeń dla reszty poborowych.
– Cholera
Ritter splunął na ziemię gęstą ślinę, gdy nadeszła jego chwila. Ehh przed dobrowolnym zaciągnięciem się uczeń czarodzieja spodziewał się, że przydzielą mu robotę właśnie np. pisarza…
-"Imię?!"
- Loftus
-"Nazwisko?!"
- Ritter, mężczyzna odpowiadał krótki i rzeczowo, nie było teraz już nad czym dyskutować, zrezygnować i tak już nie mógł.
-"Zawód?!"
-student Kolegium Magii
-"Co potrafi?!"
-Czytać, pisać również w języku klasycznym oraz władać wiatrami magii!
Łuk czy pika? Nie umiał posługiwać się żadna z tych rzeczy, ale pika to w sumie dłuższy kij.
- Niech będzie pika.
Uczeń czarodzieja nie był zbyt krępej budowy, a długa pika zawadzała. Dotarł jednak z nią do placu ćwiczeń, z zamiarem chwilowego wypełniania wszelkich rozkazów. Mężczyzna rozglądał się za kimś z dowództwa, wszak muszą się oni jakoś wyróżniać. Jednak zamiast nich, na placu rozkazy wydawał jakiś inny żołnierz. Przynajmniej tak się zachowywał jak by wiedział co robić i co mówić, więc Loftus grzecznie ustawił się w szeregu.