Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 06-03-2017, 17:45   #41
Proxy
 
Reputacja: 1 Proxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputację
- Moja droga... zamknięte jesz... - stojąca wśród łóżek kapłanka rzuciła roztargniona ku drzwiom. - Marina! - poznała funkcjonariuszkę. - Stwórca mi ciebie zesłał - pokazała jej porozrzucane w rogu hali stoły, wśród których widać było resztki pęków kabli leżących luzem na podłodze. W górze, prawie pod dachem dało się dostrzec duże zbite okno.

- Ledwo się tu przenieśliśmy, a już ktoś ukradł nam część najbardziej potrzebnych urządzeń - załamała ręce. - Na szczęście dużo możemy zrobić i bez nich - wskazała akolitów i miejscowych dobrowolnych pomocników szykujących łóżka do przyjęcia pacjentów. Wyglądało na to, że trochę sprzętu i zapasów ocalało, być może sprowadzono je dopiero po włamaniu.

- To musiało stać się w nocy. Wczoraj sprowadziliśmy tutaj część wyposażenia i zamknęliśmy magazyn. Dzisiaj, gdy miejscowi dobrzy ludzie pomogli nam z resztą odkryliśmy włamanie...
Widać było, że mimo przykrych wydarzeń nadal nie podupadała na duchu i już kombinowała jak zrekompensować braki. Problem w tym, że braki rekompensowała odkąd tylko się tam pojawiła, a wbrew temu, co opowiadało się na ulicach, cudotwórczynią była tylko do pewnego stopnia.

Pani komisarz stała w miejscu wpatrując się w kapłankę tym samym monotonnym spojrzeniem. Wzrokiem spokojnie przejechała na wskazane pozostałości po sprzęcie, przyjrzała się mu chwilę, i równie monotonnie wróciła wzrokiem na kapłankę. Ta nie musiała o nic pytać. Jako jedyna osoba była w stanie czytać z Mariny jak z otwartej książki z obrazkami dla dzieci. Przebijała się przez każdą zasłonę i wszystkie próby wykręcania się były nieskuteczne. Marina była na świeżej dawce i tą subtelność również dostrzegała.

- Mam rannego funkcjonariusza, który wykrwawi się bez opatrzenia - zakomunikowała po wysłuchaniu wszystkiego.

Kapłanka spojrzała na funkcjonariuszkę, kiwając lekko głową. Wyraźnie miała ochotę coś powiedzieć, ale ugryzła się w język. To nie był czas i miejsce.

- Dobrze, otwórzcie drzwi i zacznijcie wprowadzać chorych - rzuciła do swoich pomocników. - Gdybyśmy teraz przyjęli tylko tego twojego rannego tłum na zewnątrz mógłby protestować - wytłumaczyła.

Po paru chwilach rozlokowano w środku wielu miejscowych, na jednym z łóżek spoczął też Mobey, jakaś miejscowa kobieta zbadała jego głowę wiszącym przy łóżku urządzeniem.

- Wyjdę stąd zaraz, prawda? - rzucił ranny funkcjonariusz z nadzieją. Ochotnicza pielęgniarka miała nietęgą minę, najwyraźniej czekała jeszcze na konsultację. - Pani Komisarz mnie zostawi, czasu nie marnuje, zaraz mi pewnie łeb opatrzą, to sam wrócę na komisariat i zdążę się jeszcze z jedną z ekip... ja... - wyraźnie zakręciło mu się w głowie.

- Csiii... odpoczywaj. - Kobieta położyła jego głowę na poduszce, gwałtowne emocje i wysiłek wyraźnie szkodziły rannemu.

- Wyjdziesz dopiero, gdy wypuści cię Juliana - zakomunikowała pani kapitan wpatrując się w stan podkomendnego. - Nars z tobą zostanie.

Dobór dyżurnego nie był wcale taki przypadkowy, a umyślny. Marina sama przed sobą nie była w stanie uargumentować swojej decyzji, lecz czuła, że to właśnie on powinien zostać. Zderzenie z oshogiem było wypadkiem i nie mogła winić kierowcy, gdyż cała wina nie leżała po jego stronie. Na całość złożyło się znacznie więcej elementów, które zawiodły. Swoją decyzją chciała jednak zaznaczyć, że kierowca jest odpowiedzialny za pasażerów, a z dyżuru przy rannym wyciągnie jakąś lekcję.

Nars wyglądał na trochę zawiedzionego, z pewnością nie do końca uśmiechało mu się bezczynne siedzenie wśród kalek i chorych. Czuł jednak, że po części to on nabroił, jeśli to więc miała być jedyna negatywna konsekwencja wypadku, to z chęcią był gotów ją zaakceptować.

W końcu do łóżka podeszła sama Juliana, spoglądając na wyniki zebrane przez pomocnicę.

- Jest krwiak - zagryzła usta. - Wiele wskazuje jednak na to, że nie naciska na mózg wystarczająco, by mogło to prowadzić do niedokrwienia tej części kory. Mimo wszystko musi tu zostać na obserwacji, z czasem krwiak może się jeszcze rozrosnąć. Podanie teraz leków pewnie skróciłoby czas rekonwalescencji, ale nasze zapasy są niestety za małe, bym mogła podawać je zapobiegawczo. Dostanie je dopiero, gdy badania pokażą niekorzystną tendencję, w innym przypadku krwiak wchłonie się sam - spojrzała przepraszająco na załamanego diagnozą funkcjonariusza.

- Co to jest krwiak? I kora? - zadała pytanie pani kapitan przeskakując wzrokiem z rannego na kapłankę.

Kapłanka machnęła ręką.

- Później, moja droga… Innym razem ci wszystko wytłumaczę, gdy będziemy miały więcej czasu. Teraz mam prawdziwe urwanie głowy, szczególnie bez tych urządzeń…

Marina kiwnęła głową i po chwili zastanowienia zwróciła się do stojącego towarzysza.

- Zostaniesz tu do czasu, aż Mobey stąd nie wyjdzie. Zabezpieczysz tym samym miejsce przed kolejnymi włamaniami - zakomunikowała monotonnym głosem.

- Się robi! Znaczy się tak jest! - rzucił funkcjonariusz, czujnie rozglądając się po pomieszczeniu. Mało brakowało, a dałoby się uwierzyć w to, że interesowały go ewentualne zagrożenia, a nie postacie pielęgniarek i pomocnic.

Następnie jej wzrok na dłuższą chwilę zawisł gdzieś w eterze. Ciężko było stwierdzić, czy jeszcze coś analizowała, czy po prostu była nieobecna. Znaczenie jej permanentnie zmęczonej i monotonnej miny zależało od interpretacji.

- Ile osób wiedziało o sprzęcie w tym miejscu? - wypaliła ocknąwszy się, przeskakując nagle na temat, który był znany właściwie tylko kapłance.
Sięgnęła do swojego notesu i dopiero wtedy udała się do pustych stołów.

- Ile osób? Pewnie z pięćdziesiąt - rzuciła gorzko kapłanka. - Nasi poprzedni gospodarze, nasz obecny gospodarz, wszyscy akolici i pomocnicy, ci którzy pomagali nam w transporcie. A domyśleć się mógł pewnie każdy, kto widział nas przy pracy, drugie tyle słyszało o tym pewnie od swoich bliskich - załamała ręce. - Tanie też nie były, większość z nich została podarowana lata temu mojemu zakonowi, ale mówimy pewnie o co najmniej tysiącu fe~ - ktoś zawołał ją do okropnie jęczącej kobiety w drugim krańcu sali. - Wybacz… muszę iść. Jest ich tak wielu… - westchnęła.

"Tysiąc feniksów" - odbiło się w myślach Mariny, które za wszelką cenę potrzebowała tłumić prochami. Taka suma sprawiała, że bez wspomagaczy mogła poblednąć i zwątpić w odnalezienie czegokolwiek, nawet jeśli to chowałoby się za rogiem. Mając na szczęście wspomagacze zapatrzyła się bez wyrazu w pozostałe kable i obejrzała zdarzenie własnym okiem.

Marina percepcja d20 = 8 sukces

Szybkie oględziny miejsca przestępstwa pokazały, że musiał to być nie lada wyczyn. Okno było na tyle wysoko, że nie dało się tam sięgnąć, może ewentualnie gdyby ustawiło się stojące tam stoły na sobie, nie widać jednak było, by były poruszane. Złodziej, czy złodzieje musieliby pewnie wciągnąć urządzenia na górę, być może zarzucając linę na jedną z belek pod dachem hali, z dołu nie widać jednak było na żadnej z nich śladów. Taka akcja raczej nie była wykonalna dla jednej osoby, musiałaby to być większa grupa. W środku zauważyła okruchy szkła, jak i lekko podrapany kamień, który bez wątpienia brał udział w wybijaniu okna. Podróż na zewnątrz, w celu zobaczenia drugiej strony przyniosła trochę wniosków. Główna brama magazynu była naprawdę masywna, podobnie jak tkwiący w niej zamek, dało się go otwierać i zamykać tylko od zewnątrz. Pod zbitym oknem ciągnął się wysoki mur, nie dość wysoki jednak, by dosięgnąć z niego krawędzi okna, być może bardzo zręczna osoba byłaby w stanie tam doskoczyć. Na zewnątrz nie widać było żadnych dodatkowych śladów ani przy oknie, ani przy krawędzi dachu, ani nigdzie poniżej. Było trochę szkła, ale dużo mniej niż w środku, nie widać też było na nim krwi, ani śladów po włamywaczach.

Pani komisarz po wstępnym sprawdzeniu śladów zaatakowała pomocników kapłanki serią detalicznych pytań.

- Ile było tych urządzeń, jak były duże, jak były ciężkie i co robiły?
- Kto w mieście mógłby chcieć je kupić?
- Kto znałby ich zastosowanie i umiałby je obsłużyć?
- Jakie byłoby poruszenie, gdyby hipotetycznie ich brak uniemożliwił wam prowadzenie waszych działań?
- Czy mieszkańcy stawiliby się za wami, gdyby nadarzyła się taka okazja czy potrzeba?
- Jak mieszkańcy zareagowaliby, gdyby hipotetycznie z braku urządzeń poniosło śmierć parę osób?

Uzyskanie odpowiedzi na nie zajęło trochę czasu. A to nie wszyscy pomocnicy byli w pełni obeznani z zaginionym sprzętem, a to odpowiedzi wymagały zbyt daleko idących domysłów i przypuszczeń.

W końcu udało jej się dowiedzieć, że chodziło o cztery urządzenia do pomiarów i analiz materiałów biologicznych, były na tyle duże, iż jedno z nich ledwo dało się wziąć pod pachę, do tego każde miało nowoczesny agregat wielkości dużej walizki i dodatkową walizkę z różnymi końcówkami i skanerem do pomiarów. Łącznie 4 komplety ważyły pewnie ze 150-200kg. Bez nich w wielu przypadkach, szczególnie chorób wewnętrznych i skażenia radiologicznego znacznie przedłużyłby się czas diagnozy i badanie ewentualnych postępów rehabilitacji. Ciężko było jednak stwierdzić na ile tłum mógłby być oburzony ich brakiem, ich działanie było zbyt skomplikowane i subtelne, by dało się jasno określić konsekwencje. Na pewno kradzież czegokolwiek od kapłanki wywołałaby oburzenie, ale czy ktoś by się za to naraził, skoro samej kobiecie się nic nie stało i nadal była w stanie leczyć? Ciężko było stwierdzić.

A komu mogłoby się to przydać? Gildii Aptekarzy, ewentualnym prywatnym medykom szlachty, być może Gildii Inżynierów. Na Cadavusie na pewno nie było jednak otwartego rynku na tego typu specjalistyczne i wymagające wyszkolenia przedmioty, nawet pomocniczki kapłanki używały tylko ułamka możliwości tych urządzeń i kalibrowała je głównie sama Juliana.

Przy tym wszystkim niepokoił ją zupełny brak śladów w pobliżu okna, zarówno na zewnątrz jak i w środku, gdyby użyli lin na pewno gdzieś jakieś ślady by były, choćby na krawędziach, o które obciążona lina musiałaby się opierać, wyglądało to jednak tak jakby nie zrobili nic poza rozbiciem szyby. Nawet jakby mieli drabinę, to by ją ustawić w środku musieliby przesunąć stoły stojące pod oknem, a wyraźnie tego nie zrobiono.

Pani komisarz pogrążyła się w myślach, walcząc też o skupienie i zebranie do tego sił. Snuła mimowolnie wzrokiem po punktach, które wydawały się mieć związek. Koncepcja podstawionego wybicia okna przy rabunku lub braku korelacji pomiędzy aktem wandalizmu a rabunkiem, kleiła się bardziej niż wyniesienie ciężkiego sprzętu przez okno, które mógł wybić każdy. Takie też poczyniła założenia. Jeśli sprzęt nie został wyniesiony przez okno, to albo został ukryty na miejscu, albo został wyniesiony przez bramę główną. Wykluczenie ukrycia wielkiego sprzętu nie było skomplikowane. Konstrukcja budynku była w 90% jedną halą z dodatkowymi pięcioma małymi pomieszczeniami znajdującymi się na tyle. Kiedyś pewnie były tam dodatkowe pomieszczenia magazynowe, może jakieś biuro. Obecnie prócz posłań do krótkich drzemek pomocnicy przechowywali tam swój dobytek, torby, czy inną drobnicę. Góra składała się z metalowych uzbrojeń, dół był betonową wylewką. Nic w co zmieściłyby się kradzione sprzęty. W noc kradzieży nikt tam nie spał. Przenieśli ile zdołali przenieść i wszystko zamknęli na noc wracając do poprzedniej miejscówki, gdzie było jeszcze trochę sprzętów.

Kontakt ze strony podwładnych z wozem poinformował, iż za chwilę będą na miejscu kraksy. Marina poleciła im, by zamiast czekania na nią, podjechali do magazynu. Ograniczony czas jaki Marina mogła poświęcić sprawie nie pozwalał na jej fachowe przeprowadzenie. W jej mniemaniu sprawa była o wiele ważniejsza niż niespłacony dług Baxtera, czy machlojki Schmitza. Zniknął bardzo drogi sprzęt osobie, która jako jedyna szczerze pomagała ludziom. A ta mogła pomóc jej bardziej, gdyż blokowały ją obowiązki pełnionego stanowiska. Sprawę dalej musiał pociągnąć Nars, mimo wielkiej niechęci z jej strony. Wychodząc na zewnątrz wyciągnęła ze sobą Juliannę wraz ze zdrowym funkcjonariuszem.

- Podczas przenoszenia sprzętu pomagał wam ktoś nowy? - zadała monotonnie pytanie. - Zamykałaś magazyn osobiście? Kto miał dostęp do klucza?

- Tak, nowi pomocnicy zgłaszają się każdego dnia, szczególnie, gdy przenosimy się w nowe miejsce, wtedy często do wielu prac dołączają się miejscowi… Jednak… Tylko ja miałam klucz, właściciel magazynu sporządził dla mnie jedną kopię swojego. - Kapłanka popatrzyła na funkcjonariuszkę badawczym wzrokiem. - Już z nim rozmawiałam, obiecał, że zapłaci za wstawienie w okno kraty, by to się więcej nie powtórzyło, chyba czuje się winny, że stało się to w miejscu, gdzie nas ugościł.

Marina w bezruchu dostawiła do układanki parę cegiełek, jak i połączyła parę dodatkowych elementów ze sobą. Jednak w swojej skrupulatności nie pozwoliła, by zadane pytania pozostały bez jawnej odpowiedzi. Leki pozwalały doskonale utrzymać surową, chłodną logikę, której nie przeszkadzają niepowołane myśli.

- Czy zamykałaś magazyn osobiście? Czy ktoś poza tobą miał dostęp do twojego egzemplarza klucza? - powtórzyła monotonnie.

Kapłanka skinęła twierdząco głową.

- Mam go cały czas przy sobie, nikt nie miał do niego dostępu. Drzwi i zamek są bardzo masywne, nie sądzę, by...

Zamilkła w pół zdania spoglądając na funkcjonariuszkę pytającym wzrokiem. Najwyraźniej wcześniej nie brała pod uwagę, iż ktoś mógł posłużyć się inną drogą wejścia, niż rozbite okno.

- Potrzebuję nazwiska właściciela i jego adresu - zakomunikowała nieco kryptycznie, wyciągając notes.

- Pana Tarthoffa? - kapłanka uniosła brew, powoli zaczynała chyba rozumieć jakimi ścieżkami podążały myśli śledczej. - Samuel Tarthoff. Mieszka tu nieopodal.

Marina kojarzyła tę osobę. Był to jeden z większych “przedsiębiorców” zewnętrznego miasta, pięć minut drogi od starego targu rybnego miał swoją posiadłość i zagrody. Pan Tarthoff zajmował się bowiem sprzedażą zwierząt hodowlanych. Daleko mu było jednak do miłośnika natury, dlatego z kompleksu budynków, które prowadził, bezustannie słychać było koszmarne, upiorne zawodzenie okrutnie stłoczonych i niezbyt dobrze traktowanych zwierzaków. Płacił jednak podatki na czas i dbał o to, by robili to też jego podwładni. Oczywiście, jak każda większa ryba w Zewnętrznym Mieście powiązany był też w mniejszym lub większym zakresie powiązany z półświatkiem przestępczym.

Tymczasem na plac przed magazynem podjechał wóz z podwładnymi pani komisarz.

- Nie wypytuj i nie ciągnij tego tematu na własną rękę - Marina poleciła monotonnie, choć nie rozwinęła kwestii dalej, co sumarycznie miało dość szorstki wydźwięk. Zdecydowanie leki nie były bez znaczenia. Zapisała w swoim notatniku dokładniejszy adres właściciela. *

- Nie mam dla was radia, więc będziecie pozostawieni sami sobie. Ale pamiętam o naszym dzisiejszym spotkaniu - dopowiedziała ostatnie zdanie w kierunku kapłanki, choć nie wyglądało jakby było to jej na rękę, jak zwykle zawsze.

Po oddelegowaniu Narsa i pożegnaniu się z Julianą, pani Komisarz skierowała się do wozu.

- Jesteście w komplecie? - rzuciła monotonnym pytaniem podchodząc do szoferki.

Kierowca wozu kiwnął głową.

- Wszystko zgodnie z planem, szefowo - rzucił przeżuwając coś w zębach. Był blady, chudy i brzydki jak noc, iście idealny kandydat do wożenia trupów. - Mam dwójkę ludzi szefowej z tyłu, tulą się do sztywnych! - charknął rozbawiony. - To gdzie teraz? Nie by mi to przeszkadzało, ale towar zacznie z czasem pewnikiem pośmierdywać jeśli dalej będziemy tak po okolicy jeździć. Może wywalić ich gdzieś w rowie, jakimś żelastwem przykryć i potem wrócić, co szefowo? Przecie ich nikt nie ukradnie, a łatwiej oddychać będzie.

- Pokieruje was - oznajmiła monotonnie pani komisarz, nie komentując propozycji kierowcy. Nie tak powinno się traktować ciała...

Nic tego dnia nie było proste. Właściwie nic nie było proste każdego dnia, acz ten dzień był wybitny... A jeszcze dużo czasu pozostało do jego końca.
 
Proxy jest offline