Już księżyc zgasł, zapadła noc.
Sen zmorzył mą laleczkę.
Więc oczka zmruż, i zaśnij już,
Opowiem Ci bajeczkę.
Więc oczka zmruż, i zaśnij już,
Opowiem Ci bajeczkę.
Był sobie mag, był sobie czar
Ciche nucenie Egidusa przerwało dziwne trzepotanie skrzydeł. Takich wielkich, zwiastujących coś złego. Zielone oczy na widok stworzenia które, właśnie zaczęło lądować, robiły się coraz zieleńsze. A usta otworzyły się by dokończyć zdanie, które nie jeden z zebranych wypowiedział:
- O kurwa. Smok. Taki najprawdziwsiejszy.
Białowłosy mędrzec puknął się dwa razy laską w łeb, tak na wszelki wypadek. Co by spojrzeć raz jeszcze, i zrezygnowanym tonem rzucić:
- Eh, nie przewidziało mi się. A choć raz mogło.
Nie mając za wielkiego wyboru Egidus, Mistrz Magii Światła, Biały Czarodziej, Flecista Hierofanta zaczął pospiesznie grzebać w kieszeniach. Schowany w okopach mógł czuć się bezpieczny, gdyby nie te zielone orcze mordy.
Wyjął pierw
komponent [dysk ze srebra] z kieszeni swojej lśniąco białej togi, którą przygotował mu Herr Hajzer, a potem zaczął
splatać magię w swych zręcznych, choć pomarszczonych, dłoniach. Co by nie było zamierzał te orcze pomioty poczęstować
Oślepiającym blaskiem - a był to jeden z najfajowszych czarów jakimi dysponował. W końcu któż ma pokonać smoka, jeśli nie ten który żyje w czystości i … na tym poprzestańmy. Ale pierw trzeba sprzedać parę plaskaczy tym zielonym brzydalom. Fuj. Na pochybel orkom.