Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 21-03-2017, 15:00   #3
Aiko
 
Aiko's Avatar
 
Reputacja: 1 Aiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputację
Wieś, dobrze, ale najważniejsza sprawa, to noc. Spojrzał na niebo, która to była część nocy? Podejrzewał że był początek nocy skoro niedawno wstał. Wiosna bo było dosyć ciepło. Charlotte wyszła tuż za nim.
- Ładne niebo, co rycerzyku? - Zerknęła na niego i podeszła do stołu. Chciała z nim porozmawiać. Wiedział to, tak jak to że była ciekawa. Przeglądała pergaminy leżące na stole. - Niebawem pojawi się tu Yard... - Zgarnęła kilka arkuszy i oparła się o stół. Wpatrywała się w niego. Widział, że się jej podoba, widział jaką toczyła walkę, między tym co czuje, a rozsądkiem. - Naprawdę myślisz, że jesteś rycerzem? - Niepewnie zerknęła w stronę dochodzącej do tego miejsca gruntowej drogi. Z jakiegoś powodu nie chciała go tu zostawiać i obawiała się tego, co może nadjechać z tej strony.

- Podobno rycerzy już nie ma, ale ja jestem. Nawet jeśli ostatnim i jeśli nie chcesz uwierzyć temu. Ale macie przynajmniej książąt, baronów, hrabiów. Kto jest waszym królem, ten Bank?
- Mamy królową… - Przyglądała mu się uważnie. W końcu przetarła twarz. - Pomogę ci, dobra? - Słychać było, że sama nie wierzy w to co mówi.
- Dziękuję, przyjmuję twoją pomoc. Będę zobowiązany - skłonił się dworsko. - Ale właściwie, lady Charlotte, dlaczego zdecydowała się pani mi pomóc? Jestem dla pani takim dziwadłem, które jest względnie ciekawe, choć niebezpieczne - spytał kobietę.

Zarumieniła się. Człowiek by tego nie zauważył, ale wzrok wampira wyłapał to bez problemu. Obróciła głowę.
- Jeśli nie chcesz to nie korzystaj. - Odwróciła twarz ale on już wiedział czemu. Prezencja zadziałała! - Nie jestem żadną lady.
- Skoro powiedziałem, że jesteś lady, znaczy jesteś - jakby nie było, był królewiczem orkadzkim, siostrzeńcem króla Logres, więc jeśli nadawał komuś tytuł, to znaczy że było to istotne. - Powiedziałem już, że przyjmuję pomoc oraz dziękuję. Jeśli powiadam coś, to znaczy, że tak naprawdę jest - uśmiechnął się podwójnie zadowolony, ze względu na działanie Prezencji oraz ponieważ udało im się porozumieć, chociaż nie było to łatwe. - Zaś proszę się nie dziwić, po prostu jestem ciekawy, dlaczego pani zdecydowała się mi jednak pomóc?
- Zabierajmy się stąd, dobrze? - Zerknęła na niego i ruszyła w stronę łąki zamiast w stronę drogi. Nim weszła między trawy, obejrzała się upewniając czy podąża za nią.

- Nie ma problemu. Ty prowadzisz. Tylko jest jedna sprawa. Przed świtem muszę się dostać do bezpiecznego schronienia. Takiego, które będzie całkowicie osłonięte. I tutaj nie ma możliwości spóźnienia. To pierwsza, najważniejsza rzecz, którą musisz poznać o mnie - powiedział jej.
- Na królową… z każdym zdaniem coraz bardziej czuję, że robię błąd. - Mówiła ściszonym głosem. Nagle za plecami usłyszeli stukot kół i głosy. Kobieta przyspieszyła, poganiając go ruchem dłoni. Pochyliła się, niemal w całości chowając się w trawach.

- Nie skrzywdzę cię, będę musiał ci zaufać i ufam bardziej, niżeli w tej chwili możesz przypuszczać - wyszeptał jej arcycichym głosem chowając się wraz z nią. Potem siedział bardzo cicho, po prostu nie wiedząc, kim są ci ludzie, jednak widocznie byli wrogami.

Charlotte nachyliła się do niego.
- Mam pokój we wsi, ale musimy się tam po cichu dostać, dobrze? - Wyjrzała jeszcze z zarośli i pochylając się ruszyła dalej, w łąki.
- Dotrzemy tam bardzo cicho. Bardziej niżeli przypuszczasz - uśmiechnął się. - Jeśli jest dla ciebie zbyt ciemno oraz nie chcesz, żeby ktokolwiek cię zaprowadził możemy iść bokiem. Dobrze widzę nocą, więc mogę prowadzić.
Nie odpowiedziała. Widać było, że zna trasę, gdyż mimo ciemności poruszała się sprawnie. W pewnym momencie dotarli do jakiejś leśnej ścieżki tutaj wyprostowała się i teraz już szła pewniej. Uśmiechnęła się do niego.


- Tamci, to była policja. - Mówiła nadal cicho.
- Co to policja? Tacy zbóje zapewne - domyślał się.
- Wprost przeciwnie. Chronią prawa. - Gdy to powiedziała w jej głosie dało się wyczuć ironię.
- Czyżbyś wobec tego ty nie przestrzegała go?
- Rycerzyku, jakby nas znaleźli przy tych zwłokach, skończylibyśmy na stryczku. - Charlotte zerknęła na niego. - Na szczęście to idioci i raczej nas nie wytropią.
- Oczywiście rozumiem i wcale nie mam ochoty tłumaczyć się gwardzistom, których nazywacie policją. Jednak wątpliwie, żeby owa policja tak sobie tutaj przybyła bez celu. Ktoś tutaj coś chyba narobił.
- Tak… - Teraz już widział w jej oczach szczere wątpliwości. - Od kilku dni nie było informacji od archeologów, którzy pracowali w tym miejscu. Wysłano Yard by sprawdzili co się stało. Nie uwierzysz, ktoś wszystkich wymordował, a ty byłeś pośrodku tego wszystkiego. - Znów powiedziała z tą swoją lekko irytującą ironią.
- Yard rozumiem, że tak nazywacie ową policję, ale archeolodzy? To badacze starych kościołów, bowiem rozumiem, że ten piękny budynek nie dotrwał do twoich czasów.
- Scotland Yard. To po pierwsze. Archeolodzy to badacze ruin, nie tylko kościołów. - Zawahała się. - Ale rzeczywiście w Anglii jest sporo ruin kościołów.
- Niby po co badać ruiny? - Charlotte powstrzymała parsknięcie. - Ale nie będę oceniał tych ludzi. Zbyt mało wiem. Odbudowaliście Camelot?
- Camelot to fikcyjne miejsce. Możliwe, że kiedyś istniało coś takiego… mit oparty na strzępkach faktów. - Wyczuł w jej głosie niepokój.
- Jak na mit, było zbyt duże, zbyt twarde, zbyt wypełnione ludźmi. Mówiłaś, że macie królową. Myślałem więc, że rządzi krajem stamtąd. Jeśli nie to pewnie z Winchesteru zwanego przez pospólstwo Londynem. Też spore miasto, choć dosyć kupieckie.
- Tak… Londyn to jedno z największych miast na świecie. - Zatrzymała się i popatrzyła na niego. Była przerażona.

- Błagam powiedz, że sobie żartujesz. Uderzyłeś się w głowę prawda? To jakaś dziwna amnezja?
- Nie tylko się uderzyłem. Prawie zginąłem. Pamiętam, jak walczyliśmy, a potem straciłem przytomność. Jeśli więc o to pytasz, masz rację, ale nie przypuszczam, żebym miał amnezję. Raczej nikt w mojej rodzinie nie przejawiał takich przypadłości.
- Amnezje można mieć od uderzenia… - Charlotte ruszyła dalej. Widać było, że się nad czymś zastanawia, raz na jakiś czas zerkała na niego.
- Tutaj trudno mi rozmawiać, jednak amnezja to chyba jakaś forma utraty pamięci. Mi się zaś wydaje, że do czasu owego uderzenia, pamiętam wszystko, potem jednak nagle obudziłem się nagi wśród tamtych zwłok. Nie pamiętam, co się działo - nie dodał przez skromność, iż to najprawdopodobniej jego własna robota.
- Nie wierzę… to niemożliwe. - Kobieta skrzyżowała ręce na piersi pewnie idąc w ciemnościach.
- Ale co masz na myśli, pani?

- Pamiętasz wojnę stuletnią? - Zrównała się z nim i teraz już patrzyła na niego z czystą ciekawością. - Wiesz co to anglikanizm? Wiesz czym jest Wielka Brytania? - Rzucała mu kolejne pytania.
- Kolejno odpowiadając. Wojen pamiętam wiele, ale żeby którąś nazwano stuletnią? Anglikanizm to bycie Anglikiem. Inna sprawa, że Anglowie, jeśli masz na myśli to małe plemię saskie, to nie jest przeciwnik dla prawdziwego wojownika. Zaś Brytania, oczywiście to wyspa, na której leży nasz kraj, ale zaprawdę trzeba wielkiej pychy, ażeby nazwać ją wielką, choć oczywiście jest wielka sercami mieszkańców.

Zatrzymała się i zszokowana patrzyła na niego.
- Ty masz… nie, nie nie to niemożliwe. - Zaczęła krążyć w kółko. Nagle przypomniała sobie. - Wilhelm I Zdobywca?
- Uważaj, bowiem zakręci ci się w głowie - rzekł pełen dobrych chęci. - Zaś Wilhelm ów, niestety nie wiem, co takiego zdobył - wyjaśnił przepraszająco.

Zatrzymała się, jakby posłuchała jego rady. Cokolwiek się działo w jej głowie, musiało przypominać burzę. Kobieta raz uśmiechała się, po chwili kręciła głową i poważniała.
- Kiedy umiera Artur?
- Podczas bitwy pod Camlann. Właściwie zaraz po, choć krążą legendy, że przeżył, że odwieziony na wyspę na Jeziorze oczekuje chwili, aby powrócić. Jednak zaiste, choć pragnąłbym tego, trudno uwierzyć, choć sam nie brałem udziału w tej bitwie. - Charlotte słuchała go z coraz szerzej otwierającymi się oczami i w pewnym momencie zaczęła kręcić głową, jakby negowała to co słyszy, ale nie przerywała mu. - Jednak słyszałem od sir Bedivere’a, który potem został mnichem, że po Artura przyszły trzy damy, między innymi moja przybrana matka, ale ona później nie chciała mi nigdy mówić. Powiadała wtedy: drogi chłopcze, to tajemnica.
- Nie.. nie… nie. Czy ty w ogóle siebie słyszysz? - Prawie podniosła głos. - Rozmawiałeś z Badivere… błagam kimkolwiek on jest. Byłeś wtedy, tam? To znaczy, że masz… - Chwilę coś liczyła. - … jesteś wariatem, albo duchem… albo jesteś do cholery nieśmiertelny! - teraz już krzyknęła.
- Czy masz mnie za wariata? Ci uważający się za nieśmiertelnych powinni być przywiązywani do pala oraz oblewani zimną wodą. Przynajmniej taką terapię za moich czasów przepisywali mnisi. Przeważnie skutkowała. Nie jestem także duchem, ani wariatem, ale ...
- … rycerzyku.. nie jestem specem, bo w tych czasach jak i pewnie w twoich kobiety nie za bardzo mogą się edukować, ale Artur na moje oko żył, o ile żył, w wieku szóstym… - zawahała się. - siódmym. Mamy wiek dziewiętnasty.
- Artur,hm, nie wiem, kiedy urodził się, ale jego ślub, całkiem udany zresztą ze względu na turniej, który wygrał mój starszy brat ...
- Nie! - Charlotte podeszła i chwyciła go za koszulę. - Posłuchaj mnie. Jak chcesz mi niby wytłumaczyć, że byłeś w stanie przeżyć 1200 lat? Pomijając detale, typu dokładny rok i reszta tego g… - Ugryzła się w język.

- Fakt - przyznał - sam nie wiem, jak do tego doszło. Mogę jedynie przypuszczać. Kiedy Tarquin dorwał mnie, nie myślałem, że kiedykolwiek zobaczę księżyc na niebie. Najprawdopodobniej to jego sprawka, choć … pewnie tak czy siak będę ci kiedyś musiał powiedzieć. Równie dobrze więc teraz. Cóż, pytałaś kim jestem, nie kłamałem, jednak nie mówiłem całej prawdy. Rzeczywiście nie jestem zwykłym człowiekiem, choć raczej na nieszczęście, niż cokolwiek innego - powiedział melancholijnie.
- Niezwykłym człowiekiem? Żartujesz sobie ze mnie? - Warknęła.
- Nie twierdzę, że jestem niezwykły. Twierdzę jedynie, że nie jestem zwykły, czyli przeciętny, taki, jakich spotykasz na ulicach swoich miast albo siół.
- Ratuję twój tyłek, ryzykując przy okazji swój, czy zechciałbyś mi łaskawie wyjaśnić, co niby znaczy, że nie jesteś zwykły? - Widział w jej oczach strach, uczucie za którym teraz ukrywały się pragnienie które wywołała prezencja i ciekawość, cały czas ta dziwna ciekawość.

Spojrzał na nią mocą Nadwrażliwości starając się odczytać aurę. Jej sylwetka wypełniona była jasną zielenią, która w dziwnym tańcu plątała się z głęboką czerwienią. Gdzieś tam migotały nitki czerwieni i pomarańczy. No tak, rozumiał, że się boi, że jest zła, nieufna, ale jeszcze dochodziła rozsadzająca ją żądza pożądania. Zapewne spowodowana Prezencją … chociaż przyznawał, że jeśli rzeczywiście to był XIX wiek, to trochę długi okres celibatu. Wobec tego pozyskanie względów jakiejś damy było nadzwyczaj odpowiednie.

- Musisz być wyjątkową kobietą - powiedział cicho. Charlotte zamarła. Puściła jego koszulę i cofnęła się. - Masz odwagę i potrafisz opanować strach. Ponadto myśleć, to zaś problem dla wielu mężczyzn także. Lubię cię, więc nie obawiaj się mnie i co więcej, przez znaczną część czasu będę na twojej łasce, gdyż jak wspomniałem, podczas dnia muszę być ukryty, ażeby nie dosięgły mnie promienie słońca. Taką właśnie mam naturę, częściowo ludzką, częściowo nie. Inaczej, jak słusznie zauważyłaś, nie miałbym szans przetrwać wieków, Chociaż okres ten raczej przespałem unieprzytomniony, teraz zaś czuję się, niczym kompletnie głupi, nie wiedzący nic na temat twojego XIX-ego wieku. Potrzebuję przewodnika, czy zechcesz nim być?
- Zaraz, zaraz… - Patrzyła na niego, a wraz z tym jak mówił w jej aurze coraz większą rolę grała pomarańcz. - Wiesz… widzę że lubisz mity, i powiem, że mamy we współczesnych czasach mit o istotach nie lubiących światła. To nie brzmi zbyt, dobrze… Tamci ludzie… wiesz tam było sporo krwi…
- Nie kłamałem ci ani razu. Obudziłem się wtedy, kiedy oni nie żyli. Ale mówisz, że macie mity, a czy macie opowieści o zwykłych ludziach, niektórzy są draniami, inni przyzwoitymi poddanymi korony?

Charlotte zaczęła się cofać, jak tak dalej pójdzie zwieje w las. Chyba jedyny powód dla którego nie zwiałą to byl ten urok, ktorym uraczył ją wampir.
- Tak… zwykli ludzie też się pojawiają w mitach i wiesz co zazwyczaj się z nimi dzieje? Podpowiem… umierają.
- Przykro mi, ale muszę cię rozczarować. Nie mam zamiaru zabijać ani ciebie ani nikogo, chyba, że jakiegoś drania lub w obronie własnej. Jednak ludziom chyba to także jest dopuszczalne. Lady Charlotte, nie będę panią do niczego zmuszał, co więcej, idąc z panią oddaję się w pani ręce, bowiem nie będe mógł uczynić nic za dnia. Czy mogę zrobić więcej?

Kobieta trafiła na drzewo i teraz patrzyła na niego opierając się o nie. Zrobił jej pranie mózgu, widać było że sama nie wie czemu nie ucieka i to dodatkowo napędza jej strach.
- Czym jesteś rycerzyku? Chcesz mi zaufać, to mi powiedz.
- Określamy siebie, jako Rodzina. Od zawsze, choć wy nazywacie nas bardzo różnie. Krwiopijcy, czasem wampiry, albo jeszcze inaczej. Bywamy draniami, bywamy przyzwoici, dokładnie, jak każdy człowiek ...

Kobieta osunęła się na ziemię siadając na ziemi. Zakryła uszy i zaczęła drżeć.
- Wampiry nie istnieją. To bajka… - Zamknęła oczy.
- Osobiście wątpię, Rodzina bowiem zawsze się świetnie maskowała. Jednak jeśli tak jest, to warto mieć chyba znajomego wampira, który obdarza przyjaźnią oraz ma rycerski charakter? Nieprawdaż lady Charlotte.

Kobieta nie słyszała. Siedziała z zatkanymi uszami i podkulonymi nogami, starając się nie patrzeć na niego. Cóż, chwilę miał czasu. Usiadł więc nieopodal i cóż robić, musiał poczekać. Nie chciał podchodzić, obawiał się bowiem, iż kobieta dozna wstrząsu niczym rycerz, którego walnie turniejowa kopia. Po prostu liczył, że wreszcie otrząśnie się, szczególnie, że gdzieś krążyła owa policja.


Charlotte dłuższą chwilę siedziała w ten sam sposób. Pierwsze zniknęły drgawki. Po kolejnej chwili uchyliła oko zerkając na niego, ale gdy tylko zobaczyła, że nadal tam jest szybko je zamknęła. Czułe ucho wampira wyłapało, że ktoś w sporej odległości od nich powoli się zbliża. Błyskawicznie przyskoczył do niej łapiąc ją w ramiona, jednocześnie zakrył jej usta i wyszeptał jednocześnie w ucho:
- Ciii, ktoś się zbliża. Może twoi wrogowie. Puszczę ci teraz usta, nie krzycz - mówił wprost do małżowiny.

Kobieta zadrżała od jego dotyku, kątem oka zobaczył, że gwałtownie otworzyła i zamknęła oczy. Jej dłoń powędrowała do broni, ale powstrzymała się.
- Niech cię… - Wyszeptała cicho. - … ruszajmy.
- Prowadź … - puścił ją całkowicie szepcząc. - Jakby co, obronię cię. Przysięgałem chronić niewiasty - nie dodał, że ponadto bardzo mu się podoba, choć przypuszczał, że szczególnie ze względu na długi okres wstrzemięźliwości.

Kobieta chwyciła go za rękę. Poczuł jak się wzdrygnęła, ale mimo to poderwała się i ruszyła dalej ciągnąc go za sobą. Nie odzywała się. Biegła szybko, mimo wszystko robiąc to bardzo cicho. W pewnym momencie ponownie skręciła między drzewa, aż w końcu wypadli z lasu tuż obok wioski. Charlotte nadal szła szybkim tempem. To co zauważył, to że większość chat była murowana, jednak nie licząc tego gospodarstwa niewiele różniły się od tych z jego czasów. Kobieta pociągnęła go dalej.

 
Aiko jest offline